JOANNA CIEŚLA: – Szykuje się pani do otwarcia żłobka w najbliższy poniedziałek?
IGA KAZIMIERCZYK: – Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia, co powinnam robić. Na konferencji prasowej 24 kwietnia minister edukacji poinformował, że żłobki, przedszkola i szkoły pozostaną zamknięte co najmniej do 24 maja. Dzień później resort rodziny pracy i polityki społecznej – a ten właśnie odpowiada za żłobki – opublikował rozporządzenie, zgodnie z którym tzw. ograniczenia w działalności placówek opiekuńczych potrwają do 3 maja. Gdy pytaliśmy, jak należy to rozumieć, odpowiedziano nam, że rozporządzenie mówi o przedłużeniu zawieszenia placówek, a nie o ich otwarciu. Inaczej mówiąc: to, że żłobki mają być zamknięte do 3 maja, nie oznacza, że od 4 maja będą otwarte.
O co chodzi w tej sytuacji?
Mogę tylko przypuszczać, że o koordynację robioną w trybie ad hoc, tak jak to miało miejsce w sprawie egzaminów ósmoklasistów czy matur. Mimo licznych apeli, także naszych, jako koalicji „Obywatele dla edukacji”, przez kolejne tygodnie informowano, że decyzje „zapadną później”, nie podawano nawet wariantów zdarzeń. Można to nazwać strategią braku strategii.
Nie wiadomo, o co chodzi, więc chodzi o pieniądze?
Dotychczas kalendarz zawieszenia pracy szkół, przedszkoli i żłobków był spójny, rozdźwięk pojawia się po raz pierwszy. Chodzi o pieniądze, np. chęć ograniczenia wypłat zasiłków opiekuńczych dla rodziców?
Ministerstwo rodziny nie wyjawiło nam żadnego uzasadnienia takiej decyzji. A fakty są takie, że jednocześnie z rozporządzeniem MRPiPS stanowiącym, że działalność żłobków jest „ograniczona” do 3 maja, pojawiło się rozporządzenie ograniczające wypłaty zasiłków opiekuńczych dla rodziców również do 3 maja. Pozostaje więc sądzić, że jedynym wyjaśnieniem takich rozstrzygnięć są względy finansowe. Nic nie wskazuje, by stała za tym jakakolwiek strategia zarządzania epidemią.
Trudno też znaleźć inne niż finansowe uzasadnienie dla odmrażania oświaty od placówek dla najmłodszych dzieci, które najtrudniej upilnować – inaczej traktują swoje ciało, wciąż wkładają palce do buzi, dotykają się, a przy tym nie muszą i nie są w stanie nosić maseczek. Sensowniej byłoby zacząć odwrotnie – od starszych uczniów. Z perspektywy zdrowotnej, ponieważ są świadomi wymogów higieny, łatwiej im zachować bezpieczną odległość, i z perspektywy edukacyjnej, bo pozwalałoby to zakończyć fikcję zdalnego nauczania. Ze względów bezpieczeństwa najmłodsze dzieci powinny być wpuszczane do placówek w ostatniej kolejności.
Jak na ten chaos informacyjny reagują rodzice dzieci z prowadzonej przez panią placówki?
Są zniecierpliwieni i poirytowani. Ci, z którymi mam kontakt, nie kryją rozgoryczenia, że gdy krzywa zachorowań była niewielka, decydowano o zamykaniu placówek, a teraz, gdy nie widać spadków zachorowań, też niemal z dnia na dzień żłobki mają być otwierane. Rodzice nie wiedzą, co powinni robić. Widać to zresztą na forach. Wiele osób ma wątpliwości, czy wysyłanie dzieci do placówek właśnie teraz jest dobrym pomysłem.
Duża grupa jest w trudnej sytuacji, postawiona przed faktem dokonanym: kończy się zasiłek, trzeba coś zrobić z dziećmi. Są też przecież ludzie, którzy w ogóle z zasiłku nie skorzystali. Jedna z pań powiedziała mi, że tego nie zrobi, bo wróciła do pracy po urlopie wychowawczym, a gdy przyjdą cięcia kadrowe, będzie pierwsza do odstrzału. To są dramatyczne wybory, a zdaje się, że podejmujący decyzje o regulacjach nie do końca zdają sobie sprawę z tego, z czym mierzą się ci, którzy próbują łączyć role pracowników, pracowniczek i rodziców.
Przyglądając się dyskusji i działaniom państwa, można odnieść wrażenie, że władze nie mogą się zdecydować, czy boją się koronawirusa, czy jednak nie za bardzo w niego wierzą. Mamy zakaz organizacji imprez masowych, ograniczenia w sklepach, a z dnia na dzień planowane jest otwarcie placówek, w których praca polega na całkowitym zniesieniu fizycznej odległości? Małych dzieci nie da się nie przytulać, zresztą rodzice też wchodzą do pomieszczeń, my z nimi rozmawiamy.
Boi się pani?
Tak, właśnie zaczęłam sobie uświadamiać, że się boję. Wie pani, zespół naszego żłobka jest mały, pięcioosobowy, i zgrany. Od pierwszego tygodnia po zamknięciu prowadzimy codziennie zajęcia dla dzieci i rodziców przez internet. To działa, choć nie wszyscy z tego korzystają, bo nie wszyscy mają możliwość. Zachowujemy jednak ducha wspólnej pracy. Co do zasady mogłybyśmy otworzyć nawet jutro. Ale jak by to miało wyglądać? Nie pojawiły się żadne, nawet wstępne wytyczne w tej sprawie. Czy mamy połowę dzieci przyjąć, a połowy nie? Pracować po trzy godziny? Zapewnić jakieś środki ochrony? Jakie? Dzieciom nie można dezynfekować rąk zwykłym żelem ze stacji benzynowej, bo skóra natychmiast im wysycha jak papier. Gdzie kupić odpowiednie środki? W piątek jest święto, do czwartku nic takiego nie zdobędę – we wszystkich sklepach są teraz informacje o brakach w asortymencie.
Niektóre żłobki nie przetrwają
Jak przerwa w pracy wywołana koronawirusem wpłynęła na rynek? Właściciele prywatnych żłobków wystosowali petycję do MRPiPS, wnioskują m.in. o dofinansowanie na przetrwanie żłobka w czasie pandemii w wysokości 400 zł na dziecko. Pod apelem podpisało się ponad 60 tys. osób.
Pojawiają się problemy po stronie rodziców, którzy nie są w stanie lub nie chcą ponosić opłat. Jeśli chodzi o placówki o ugruntowanej renomie, gdzie kultura pracy z rodzicami i dziećmi jest wysoka, problemy z utrzymaniem będą do opanowania. W wielu placówkach wnosi się tylko częściowe opłaty, w szczególnych przypadkach całkowicie zawiesza się płatności. Do takiego podejścia zachęcał UOKiK. Są jednak placówki, w których kierownictwo przyjęło postawę „Macie płacić!”, a rodzicie sięgają po argumenty prawne. Kodeks cywilny nie mówi jednoznacznie, jak podobne sytuacje powinny być rozstrzygane. Już dziś wiadomo, że niektóre placówki nie przetrwają. Na razie trudno określić skalę zjawiska, tym bardziej że żłobki niepubliczne w żaden sposób nie są dotowane z budżetu państwa, utrzymują się wyłącznie z opłat rodziców.
Są obawy, że z systemu opieki dla najmłodszych dzieci niewiele się ostanie.
Są takie obawy, tym bardziej że to tzw. kobieca strona biznesu, która nie jest otoczona zbyt dużym zainteresowaniem decydentów, opinii publicznej. Ot, opieka nad dziećmi – to mniej emocjonuje niż takie kwestie jak egzamin po podstawówce czy matury. Dlatego od lat ten sektor jest niedofinansowany, a placówek jest zbyt mało. Kobiety, idąc do pracy po urodzeniu dziecka, zostają z kwestią organizacji opieki same. Albo znajdą prywatny żłobek, w którym zostawią pół pensji, albo nie. Standardy niepublicznych placówek są różne. Wiele z nich, rzec można, po prostu jest. Gdy jednak zabraknie tych placówek, które „po prostu są”, kobiety wracające do pracy będą miały wielki problem, który nikogo z decydentów specjalnie nie obchodzi.
„Obywatele dla edukacji” krytycznie ocenili decyzję władz dotyczącą organizacji egzaminów ósmoklasistów.
Za pewien plus można uznać fakt, że jakiekolwiek decyzje – i w sprawie tych egzaminów, i matur – zostały podjęte. Ale nie są to dobre decyzje. W przypadku ósmoklasistów spora część straciła cały semestr nauki. Zajęcia zakończyły się tuż po feriach, a z systemu zdalnego nauczania wielu uczniów faktycznie wypadło. To dzieci z mniejszych miejscowości, gorzej funkcjonujące czy takie, w których domach nie ma fizycznych warunków do zdalnej nauki. MEN tak naprawdę nie robi nic, by określić, ile osób było w stanie ze zdalnej nauki korzystać.
Są głosy, że rekrutacja do szkół średnich jedynie na podstawie świadectw też mogłaby nie być sprawiedliwa. Że uzależniona byłaby nie od tego, kto ile umie, ale od tego, kto umie ładniej prosić o dobre stopnie lub ma bardziej empatycznych nauczycieli.
Trzeba pamiętać, że kwestia wyników egzaminów ma znaczenie dla niewielkiej grupy uczniów – tych, którzy starają się o miejsce w najlepszych liceach. Dla pozostałych to tylko dodatkowy stres, oni i tak muszą się gdzieś dostać, mają obowiązek szkolny. Może najlepsze licea i technika, które chciałyby sobie dodatkowo dobrać kandydatów, powinny przeprowadzić rozmowy kwalifikacyjne online? Wymagałoby to zmiany przepisów, ale jak widać, nie takie zmiany prawa przeprowadza się w Polsce szybko. To też nie byłoby rozwiązanie idealne, ale sprawiedliwsze.
Czego pani oczekuje od rządu?
Oczekiwałabym przedstawienia uargumentowanego i uporządkowanego harmonogramu powracania do pracy na każdym poziomie opieki i kształcenia, a wraz z nim ustalenia procedur i schematów działania. Tak było w krajach, które zdecydowały się już na częściowe otwarcie placówek, np. w Danii. Ale mam świadomość, że bardzo daleko jesteśmy od tych standardów.
Dr Iga Kazimierczyk – pedagożka, dyrektorka punktu dziennego opiekuna „Drejdel”, działaczka m.in. koalicji „Obywatele dla edukacji”, prezeska fundacji Przestrzeń dla edukacji.