Ciotka Halina prowadzi skromny gieesik w liczącej 40 numerów wsi w gminie Hrubieszów nieopodal Zamościa. Na bieżąco zdaje telefoniczne relacje kuzynce, co z tutejszą pandemiczną atmosferą. A z racji zawodu ma wieści z pierwszej ręki.
Więc sprawy mają się dynamicznie. Z ludzi wychodzi zarówno mądrość, jak i głupota.
1.
Na czas epidemii w sklepie jest ich dwie. Ciotka wydaje towar, a ta druga odbiera gotówkę, bo starzy ludzie nie mają kont. Zresztą tych ciotka przegania spod sklepu dla ich dobra nawet w dedykowanej im porze zakupowej. Niech nudzące się obecnie pełnoletnie wnuki robią zaopatrzenie.
Odkąd w Hrubieszowie zabrakło Ukraińców, dobrze schodzi jej tytoń. Przed wirusem nie było dnia, by tamci, ledwo wiążący koniec z końcem mieszkańcy Włodzimierza Wołyńskiego, nie przekraczali granicy na przejściu w Zosinie i krążąc przed marketami, oferowali szeptem papierosy, wódkę oraz czekoladowe cukierki. Obecnie klienci, przyzwyczajeni do marki Priluki, psioczą, że teraz puszczają z dymem o 5 zł więcej na paczce.
Wuj dziś poprosił tego Wieśka spod siódemki o oczyszczenie rynien na wiosnę. Przyszedł w motorowym kasku na głowie i prosił, by trzymać się od niego z daleka. Usterki w sejczento już nie chciał pomóc zreperować, bo to jest jednak przestrzeń zamknięta.
Zasiewać pola i przydomowe ogrody można jak najbardziej, ale tylko z rodziną, żadnego najmu pracowników. Więc ciotka sadzi z córką nowalijki. Starają się ze sobą nie stykać. Ciotka sieje z jednej strony działki, tamta w drugim rogu. Słyszała w telewizji, że pewien Niemiec uprawiający szparagi nie ma już kim robić, a to przecież szparagowy sezon. Ten Niemiec chce puścić prywatny samolot do Rumunii, by przywieźć parobków.
Trzy domy dalej druga córka siedzi na kwarantannie, bo zięć niedawno zjechał z Holandii.