Szczególny jest dobór tematyki, jaką zajmie się dziś Sejm. Najpierw projekt myśliwych o dopuszczeniu dzieci do polowań, po nim zakaz, pod karą do 25 lat więzienia, „podejmowania jakichkolwiek działań zmierzających do zaspokojenia roszczeń osób ocalałych z Holokaustu” z majątków Żydów zgładzonych w czasie II wojny. Potem zakaz edukacji seksualnej – trzy lata pozbawienia wolności za służenie małoletnim rzetelną wiedzą. I na koniec cios na dobicie – barbarzyński projekt Kai Godek, zmuszający do donoszenia każdej ciąży i w każdych warunkach. Coś jak dożywocie – albo dla matki, albo dla człowieka, który urodzi się ze zdeformowanego i uszkodzonego płodu.
A wszystko to w warunkach pandemii. Posłowie zbiorą się, jak poprzednio, zaopatrzeni w maseczki, których brakuje w szpitalach. Część będzie sobie żartować, zakładając je to na brzuch, to na głowę. Część w ogóle ich nie włoży. Jakaś część zebranych w sali plenarnej będzie chciała zademonstrować swojej publiczności patriotyzm, odpowiedzialność, etykę z gatunku „białe jest białe” – i wciśnie guzik „tak”. Mniejsza o konsekwencje. Ale one będą.
Więcej cierpienia, jeszcze więcej cierpienia
Sytuacja Polek już dziś jest tragiczna. Bo obowiązująca ustawa, brzmiąca przecież nie tak znów inaczej jak brytyjska, zderzyła się po części z konformizmem, po części z lękiem przed fundamentalistami. Zemściła się nigdy nieodbyta dyskusja społeczna. Nikt nie chce mordować, nikt nie chce być współwinnym śmierci dzieci. Nikt też z własnej woli nie będzie się zagłębiał w tematykę tak niewdzięczną jak ciąże chciane i niechciane, te źle rozwijające się, pochodzące z gwałtów czy kazirodztwa. Ludzie zajęci innymi sprawami wolą być „za życiem”. Nawet jeśli de facto oznacza to więcej, jeszcze więcej cierpienia.
Ustawa, którą mamy, pozwala przerwać ciążę będącą zagrożeniem dla zdrowia kobiety. Ale już dawno odeszliśmy od wątpliwości, jak interpretować pojęcie zdrowia, w stronę banalnego „nie, bo nie”. Może i kobieta uwięziona na oddziale szpitalnym, oszukana, okłamana, poskarży się do Strasburga, może za wiele lat wygra sprawę wytoczoną Polsce – będzie kolejna na liście. Tymczasem jednak „pod naszym szpitalem” nie będą parkować samochody oklejone zdjęciami martwych płodów.
Sprzeciw wobec projektu Kai Godek
Ale ta nadzieja na „spokój” jest złudna. W 2016 r., gdy próbowano przeforsować podobne zapisy, poruszenie społeczne było bez precedensu. Setki tysięcy na ulicach, mimo deszczu, zablokowane centra wielkich miast i małe ryneczki. Manifestacje we wioskach.
Teraz, w czasie pandemii, protestować publicznie jest trudniej. Ale społeczny odbiór szalonych pomysłów się nie zmienił. W tysiącach okien zawisły plakaty, w poniedziałek największe warszawskie rondo zablokowały samochody, z których wystawały banery i parasolki, w wielu innych miejscach ustawiano się w kolejki pod sklepami z plakatami na piersiach. Pisano listy do wszystkich posłów i posłanek naraz, korzystając ze specjalnego programu, zaklejano sobie usta na zdjęciach na Facebooku. I wrzucano do sieci setki tysięcy komentarzy. Nawet gdyby w swoim zaślepieniu wystarczająco wielu posłów zagłosowało za projektem, ów gniew nie rozejdzie się po kościach. Nałoży się na i tak już wystarczająco pobudzone emocje.