PAWEŁ RESZKA: – Jestem chory, idę do lekarza!
TOMASZ KARAUDA: – Nie idź. Nikt nie powinien pojawić się w przychodni Podstawowej Opieki Zdrowotnej.
Ale jestem chory!
Rozumiem, że chcesz się wybrać do lekarza pierwszego kontaktu. Tylko że w POZ drzwi będą pozamykane. A jeśli gdzieś są otwarte, to bardzo niedobrze, tak nie powinno być.
To co mam robić?
Sięgasz po telefon. Dzwonisz do przychodni, opowiadasz, w czym problem. Postaram się udzielić porady.
Halo, mam infekcję. Źle się czuję, niech mnie pan doktor osłucha.
To historia z życia wzięta. Słyszę to codziennie. Po pierwsze, infekcja to sygnał, że jest spore prawdopodobieństwo zakażenia SARS CoV-2. Odpowiem, że nie mam możliwości cię osłuchać. Jedyne, co mogę zrobić, to na podstawie wywiadu próbować określić, czy infekcja jest bardziej bakteryjna, czy wirusowa. Mogę zalecić leczenie, przepisać przez internet antybiotyk, wystawić zwolnienie.
Halo, dzwonię znowu, bo czuję się coraz gorzej.
A ja nadal nie mogę cię przyjąć. Musisz zadzwonić do sanepidu i tam się poradzić, albo na pogotowie. Warianty są dwa. Albo przyjeżdża specjalny, ubrany w kombinezony zespół ratowników, albo, po uzgodnieniu, możesz się zgłosić do szpitala zakaźnego – jadąc własnym autem, sam lub w towarzystwie domownika, który też podda się kwarantannie do czasu wykluczenia Covid-19.
Dobrze, a jeśli jestem chory, ale nie mam infekcji? Co wtedy?
Do takiego chorego mogę się wybrać, ewentualnie mogę go zaprosić do POZ. Bardzo unikamy takich sytuacji. Staramy się leczyć jak najdłużej przez słuchawkę telefoniczną.
To paskudne uczucie, gdy jesteś chory, a lekarz chce cię leczyć przez telefon.
Rozumiem. Ale ty musisz rozumieć, że ja jestem dla ciebie poważnym, może nawet śmiertelnym zagrożeniem.
Dlaczego?
Nie zapominaj, że pracuję w szpitalu. Stykam się z wieloma pacjentami. Może jestem zakażony, ale nie mam jeszcze objawów. Chcesz ryzykować? I ty jesteś dla mnie poważnym zagrożeniem. Kontakt z tobą może oznaczać, że i ja, i wielu moich kolegów medyków znajdzie się na przymusowej kwarantannie. Kto wtedy będzie leczył? Chcesz wziąć za to odpowiedzialność?
Czytaj także: Co daje noszenie masek i komu są potrzebne
A jeśli ktoś wymaga hospitalizacji? Co wtedy się dzieje?
Kierujemy do zwykłego szpitala z dopiskiem: „Nie ma cech infekcji”, a w szpitalu to jeszcze weryfikują. Każdy pacjent w zasadzie powinien przed przyjęciem przejść test. Dam przykład – na izbę przyjęć zgłosił się pacjent z urazem oka. Żadnych objawów. Test był pozytywny. Wszyscy, z którymi się zetknął, są na kwarantannie. To może sparaliżować każdy szpital. A jak pamiętasz, problemy z obsadzaniem dyżurów były od lat. Teraz wszystko się potęguje: wystarczy, że pojawi się zakażony pacjent, i klops. W Łodzi w jednym ze szpitali zamknęli kardiologię, chirurgię... Przyjdzie czas, że kwarantanny dla medyków zostaną zniesione. Zakażony lekarz, jeśli będzie miał tylko siłę, będzie pracował.
Jak wygląda sytuacja w szpitalach w dużych miastach?
Oczywiście brakuje wszystkiego. Maski szyją nam mieszkańcy. Brakuje kombinezonów, rękawiczek. Zamawiamy, kupujemy, czekamy, aż dotrze. Dyrekcje stają na głowach.
Nie ma pieniędzy?
To jest problem, ale nie największy. Firmy, fundacje, osoby prywatne przesyłają środki – pomagają m.in. Dominika Kulczyk, Anna i Robert Lewandowscy, Jerzy Starak, WOŚP... Cały kłopot w tym, że trudno cokolwiek kupić – a przecież nie będziemy przerabiali banknotów na maseczki. Ale sprzęt napływa i jest coraz lepiej. Czas działa na naszą korzyść.
Pracujesz w dużym szpitalu, a jak jest w mniejszych, na prowincji?
Tam jest realnie źle. Ze sprzętem jest tragedia, środków ochrony niewiele. Do tego ograniczone możliwości diagnostyczne. Najdostępniejszy test przesiewowy jest niedokładny – przynajmniej co drugi zakażony się prześlizgnie. A dobrych testów PCR brakuje wszędzie, w dużych szpitalach, o powiatowych nie wspominając. No i trafia taki pacjent na internę, chirurgię. Objawów nie ma, leczyć go trzeba. Po kilku dniach pojawiają się objawy i okazuje się, że pół szpitala jest zakażone. Tak to będzie w mniejszych miastach.
Szczyt zachorowań dopiero przed nami.
Ma nastąpić w kwietniu. Spodziewamy się tysięcy zakażonych, a liczba respiratorów, łóżek OIOM-owych jest ograniczona. W innych krajach lekarze muszą podejmować dramatyczne decyzje – przekroczyłeś pewien wiek, masz choroby towarzyszące, nie podłączamy cię do respiratora, bo jest potrzebny dla tych, co mają większe szanse. Dramat spowodowany jest napływem dużej liczby chorych w krótkim czasie. Tego wariantu boimy się najbardziej. Dlatego wszyscy apelujemy, by nie wychodzić na ulice.
Czytaj też: Jak śledzić pandemię i nie panikować. Modele i sztuczna inteligencja
Robi się ciepło.
Wiem i ludzie nie będą mogli wytrzymać w domach. Trudno się dziwić: dwójka albo trójka dzieci plus rodzice zamknięci w bloku... Jeszcze jak pojadą autem w swoim towarzystwie do lasu, omijając innych ludzi, to nie ma wielkiego problemu. Gorzej, jak zaczną wychodzić na podwórka, spotykać się z innymi. Ale powtarzam – potrzebujemy czasu jak powietrza. Każdy dzień pozwala nam się lepiej przygotować do uderzenia epidemii. Zostańcie państwo w domach.
Tomasz Karauda, lekarz rezydent w jednym łódzkich szpitali, w trakcie specjalizacji z chorób wewnętrznych, pracuje też w przychodni POZ, był jednym z liderów protestu głodowego rezydentów.