Dyrektorzy szkół wrócili z narady w urzędzie miasta tak wściekli, że nie byli w stanie normalnie rozmawiać z pracownikami. Zamiast wspierać kadrę w obliczu zagrożenia koronawirusem, wydawali polecenia i straszyli. Mówili mniej więcej tak: „Mogę wam kazać to, mogę was zmusić do tego, a jak nie posłuchacie, to konsekwencje będą takie itd.”. Albo dyrektorom odbiło, albo musieli zostać sponiewierani przez urzędników i teraz się wyżywają na nas.
Do pustej szkoły albo na bezpłatny urlop
Od czasu zeszłorocznego strajku nauczyciele wymieniają się informacjami, co się dzieje w okolicznych placówkach, zaraz więc dowiedzieliśmy się, że to nie nasz szef zwariował, tylko tak jest w całej Łodzi. A zatem to urzędnicy sprawujący władzę nad łódzkimi szkołami dali nieźle w kość naszym szefom. Gdy wchodziliśmy do szkoły, byliśmy potężnie przerażeni – no bo po cholerę nas tu wołają, gdy media trąbią o unikaniu zbiorowisk. Po co organizować radę pedagogiczną w czasie zarazy? Gdy jednak zobaczyliśmy, w jakim stanie jest nasz szef, strach zamienił się we wściekłość. Prawie każdy nauczyciel trzymał w ręku telefon i wymieniał się esemesami z kolegami i koleżankami z innych szkół. A zatem władze miasta dały ciała, a teraz ciała dają nasi szefowie.
Czytaj też: Odwołanie zajęć dotyczy tylko uczniów? Szkoły po decyzji ministra
Pierwsze uderzenie głupoty poszło w pracowników obsługi i administracji. Woźne były tak wściekłe, że z trudem mówiły. Dowiedziałem się, że dyrekcja zaproponowała im tonem nieznoszącym sprzeciwu, iż mają od poniedziałku iść na urlop. Kto może, to na zaległy, a kto nie ma już dni do wzięcia, to na bezpłatny. Miasto bowiem nie ma pieniędzy, aby płacić administracji i obsłudze za gotowość do pracy. Nie płaciłoby także nauczycielom, ale minister edukacji palnął do kamer głupotę, że nauczyciele dostaną pieniądze za odwołane zajęcia, więc trudno się będzie z tego wycofać. Na pewno jednak nie dostaną pełnego wynagrodzenia. „Nie wezmę żadnego urlopu, przyjdę do pustej szkoły i będę sprzątać. Ja się wirusa nie boję, a muszę z czegoś żyć. Bezpłatnego urlopu nie wezmę”.
Czytaj też: Studenci wzięli szturmem BUW, zanim go zamknięto
Pracownikom oświaty wirus nie zagraża
Na zebraniu z dyrekcją jednym uchem słuchałem, co mówi szef, a drugim byłem w kontakcie z nauczycielami z innych szkół. Czy wam też powiedziano, że możecie być w każdej chwili każdego dnia wezwani do szkoły? Że musicie udowodnić, iż pracujecie, bo inaczej nie dostaniecie wynagrodzenia? Czy tylko nasza dyrektorka jest taką zołzą, czy wasza też (padały dużo mocniejsze słowa, ale nie ma potrzeby ich tu przywoływać)?
Wyszedłem na korytarz, ale długo tam nie wytrzymałem. Woźna bowiem spojrzała na mnie z taką niechęcią, że nie na żarty się wystraszyłem. „Pan za chwilę pójdzie do domu i wróci za dwa tygodnie, a my to co, psy? Jak oni nas traktują? Przymusowy urlop albo przychodzenie do pustej szkoły? I po co, przecież tu nie ma nawet środków, aby szkołę odkazić. Czym? Ciepłą wodą?”.
Czytaj też: Covid-19. Zwięzły poradnik dla skołowanych i zajętych
Nie wiem, czy woźnym przeszły nerwy, gdy dowiedziały się, że do pracy musi też przychodzić dyrektor. Musi, bo przecież ktoś powinien pilnować pracowników obsługi i administracji. Taki pracownik, jak nie ma szefa, zachowuje się niczym wściekły pies, więc na pewno rozszarpie placówkę na strzępy, wszystko zniszczy i rozwali. Musi więc dyrektor być na miejscu i pracownika trzymać na krótkiej smyczy, inaczej kamień na kamieniu nie zostanie ze szkoły. Oczywiście, woźna czy konserwator nie mają własnego rozumu, żadnych uczuć wyższych też nie przejawiają, no i nie grozi im żaden koronawirus, więc mogą codziennie przychodzić do pracy i kontaktować się z ludźmi, jakby nie było żadnego zagrożenia. Nikt tu nie myśli o wyższym dobru, rządzi wyłącznie polski prymitywizm?
Czytaj też: Praca wolna od wirusa. Czy Covid-19 zmieni nasze zwyczaje?
Uciskani urzędnicy ucisnęli nauczycieli
Woźna była tak wściekła, że nie docierało do niej, iż jedziemy na tym samym wózku. Podejrzewam, że urzędnicy, którzy sponiewierali dyrektorów łódzkich szkół, też nie mają świadomości, iż jedziemy na tym samym wózku, więc musimy przede wszystkim się wspierać. Pokazywanie, kto tu rządzi, to najgorsze wyjście. Jeśli tak dalej będziemy postępować, ten wspólny wózek może się okazać wózkiem śmierci – czy dopiero zgony przekonają ludzi sprawujących władzę, że najważniejsze jest wsparcie, a nie poniewieranie podwładnych?
No nic, na razie zachowujemy się typowo po polsku. W obliczu ucisku szukamy, kogo by tu ucisnąć mocniej. Urzędnikom łódzkiego magistratu pewnie zrobiło się lżej, gdy ucisnęli dyrektorów. Dyrektorom też ulżyło, gdy ucisnęli swoich pracowników. A nauczyciele? Pedagodzy nasi kochani? Jak my się zachowamy, gdy władza zafundowała nam ucisk zamiast wsparcia?
Czytaj też: Koronaferie, czyli egzamin dojrzałości
Kiedy wreszcie zaczniemy się wspierać
Wracam do domu i daję sobie godzinę na ochłonięcie. Potem jeszcze jedną godzinę, żeby nie zrobić jakiejś głupoty. Ze strachu, z wściekłości, z poczucia goryczy, a przede wszystkim ze wstydu przed paniami woźnymi, które lubię, cenię i podziwiam, postanawiam przez dwie godziny popierdzieć w stołek. Może w ten sposób zatrzymam w sobie bestię, która ma ochotę ze mnie wyjść i chwycić kogoś za gardło. Kogo popadnie, bo bestia nie patrzy, kogo rozszarpie. Jest głodna krwi i chce odreagować upokorzenie, jakie ją spotkało. Na kogo padnie, na tego bęc!
Siedzę więc sobie, pierdzę już drugą godzinę, gdy nagle dzwoni uczeń. „Panie profesorze, nauczycielom odbiło. Zadają tyle do roboty, jakby szkoła miała wznowić zajęcia dopiero za rok. Kompletnie powariowali. Tylko pan jeszcze nic nam nie zadał”. Kurde – myślę sobie – już prawie kończyłem medytację. Musiałeś mi przerywać? Zaraz każdemu bachorowi tyle dam roboty, że odechce się zawracać gitarę swojemu nauczycielowi. Zresztą i tak muszę to zrobić, bo inaczej nie dostanę wypłaty. Ale żeby zadać aż na rok cały, to spora przesada. Tak bardzo wściekły na swoją dyrekcję nie jestem, no i wciąż wierzę, że zagrożenie potrwa krócej. Pod warunkiem że zamiast obrażać i uciskać jeden drugiego, zaczniemy się wreszcie wspierać.
Czytaj też: Każda szkoła ma swój sposób na koronawirusa