Rektor Tadeusz Markowski traktuje uczelnię (blisko 13 tys. studentów) jak prywatną własność, którą zarządza twardą ręką. Oponentów tępi bezwzględnie, swoich nagradza szczodrze. Na politechnice jest i opozycja, ale – jak to w systemach totalitarnych – działa w podziemiu.
Z rozmów z pracownikami naukowymi wynika, że zachowania rektora są – delikatnie mówiąc – niecodzienne. Na przykład oceniając kompetencje naukowe, zwraca mniej uwagi na osiągnięcia w badaniach czy kształceniu. Bardziej zajmuje go „stopień zapochwienia” – jak określa liczbę kobiet zatrudnionych na uczelni.
Innym kryterium oceniania współpracowników jest ich stosunek do „aury i złej energii”. Mają one pochodzić z godła i sztandaru, które zostały wprowadzone na uczelni przez prof. Marka Orkisza, poprzednika obecnego rektora.
– Początkowo sądziłem, że to żart – mówi jeden z pracowników. Niebawem na własnej skórze miał okazję doświadczyć, że żartów nie ma. Stał się wrogiem. Jak wszyscy, którzy lekceważyli wpływ aury i żądali merytorycznych ocen.
Daliśmy się zastraszyć
Zwalnianie stało się codziennością. No Politechnice, która zatrudnia ponad 1,6 tys. osób, w tym 861 nauczycieli akademickich, najpierw wzięto na cel najsłabszych – pracowników niebędących nauczycielami akademickimi. Argumentowano, że chodzi o oszczędności, ale wkrótce zaczęto przyjmować nowych. – Zamiast korzyści nastał bałagan organizacyjny, a kary i odprawy z pewnością przewyższały wszelkie oszczędności – uważają pracownicy.
Następna w kolejce była kadra profesorska. Zwalniano pod pretekstem nieprzedłużania angażu. Miotła działała sprawnie, ludzie w piątek dowiadywali się, że od poniedziałku mają wolne.