Oznacza to, że Polacy z własnej kieszeni na leczenie wydają tyle co cały NFZ. Publiczna służba zdrowia prywatyzuje się w oszołamiającym tempie.
Czytaj także: Bez kolejek do specjalistów? Kolejna ściema PiS
Publiczna opieka zdrowotna jest w Polsce niewydolna
Te szokujące dane wynikają z sondażu Centrum Badawczo-Rozwojowego BioStat „Portfel medyczny Polaków”, którego celem było oszacowanie wielkości prywatnego rynku medycznego w Polsce. Obawiam się, że wyniki zaskoczyły nawet badaczy. Świadczą bowiem o coraz większej niewydolności publicznej opieki, zmuszającej nas do leczenia się za własne pieniądze. Nawet jeśli się weźmie pod uwagę, że wydatki badano w miesiącu zimowym, kiedy są najwyższe, to i tak tempo wzrostu zdumiewa. Jeszcze kilka lat temu, w 2016 r., GUS obliczał, że miesięcznie jedna rodzina wydaje z własnej kieszeni na poprawę zdrowia 103 zł. Już wtedy wydawało się to dużo, ale przy obecnych 557 zł to pestka. Tak źle jeszcze nie było.
Czytaj także: Chorzy na POChP duszą się, czekając na NFZ
Według GUS gospodarstw domowych jest w kraju ok. 14,5 mln. Mnożąc tę liczbę przez 557 zł, otrzymamy sumę ok. 8 mld zł – tyle polskie rodziny kosztowało prywatne leczenie w ostatnim miesiącu. W całym roku da to 96 mld zł. Warto przypomnieć, że Narodowy Fundusz Zdrowia w 2020 r. na całą publiczną służbę zdrowia zaplanował wydać 95,82 mld zł, czyli mniej, niż wydajemy prywatnie. Mówienie, że Polacy mają służbę zdrowia „za darmo”, staje się w tym kontekście grubą przesadą.
Prywatne wizyty u lekarza to konieczność, nie wybór
Prywatne leczenie nie jest fanaberią bogatych Polaków, najczęściej to nie wybór, lecz konieczność. W miesiącu, w którym przeprowadzano sondaż, z prywatnej porady lekarskiej czy wizyty u specjalisty nie skorzystało tylko 28,8 proc. badanych. Najwyraźniej kolejki do publicznej przychodni były tak długie, że chcąc się leczyć, trzeba było zapłacić. Ponad połowa (51,2 proc.) ankietowanych zapłaciła za wizytę u kardiologa, ginekologa, diabetologa czy innego specjalisty, druga połowa (50,5 proc.) u dentysty. Co piąty z własnej kieszeni zapłacił za rehabilitację u fizjoterapeuty. Na opłacenie prywatnie lekarzy z sumy 8 mld zł wydaliśmy ponad połowę – 4,11 mld zł. W ciągu jednego miesiąca!
Sporo poszło na leki – 3,96 mld zł. Spośród krajów wspólnoty to Polska każe swoim obywatelom do recept refundowanych dopłacać najwięcej. Przeciętne gospodarstwo domowe w tym jednym badanym miesiącu do wykupienia leków na receptę dołożyło z własnej kieszeni 87 zł.
To niejedyna przyczyna tak dużych wydatków. Drugą jest to, że prawie 95 proc. gospodarstw dużo kupuje też leków bez recepty (za 83 zł), a niewiele mniej (82 proc.) także witaminy i suplementy diety – za 48 zł w miesiącu. Prawie co dziesiąta rodzina po pomoc medyczną udaje się do uzdrowiciela, bioenergoterapeuty czy kogoś, kto stosuje medycynę niekonwencjonalną. Można się obawiać, że są to często wyrzucone pieniądze.
Czytaj także: Trwa proces likwidacji „porodówek”. NFZ i PiS umywają ręce
Gdzie jest państwo? Organizacja systemu lecznictwa to jego obowiązek
Tak dużo płacimy za leczenie z prywatnej kieszeni, że warto zadać sobie pytanie – czy gdyby te nasze prywatne pieniądze trafiły do kasy NFZ, czyli publicznego płatnika, to wreszcie mielibyśmy naprawdę sprawną i skuteczną publiczną służbę zdrowia? Takie skomasowanie środków byłoby wskazane z wielu względów, m.in. takiego, że najtrudniejszych i najdroższych chorób – raka, wielu przewlekłych – po prostu nie da się leczyć prywatnie, nie tylko ze względów finansowych. W takich przypadkach skazani jesteśmy na lecznictwo publiczne.
Czytaj także: Rak to w Polsce wciąż wyrok. PiS nie zamierza tego zmienić
Nie znaczy to, że Polacy gotowi są na publiczną opiekę zdrowotną płacić więcej. Warto nas do tego namawiać, ale pod jednym warunkiem – system musiałby być dobrze zorganizowany. To obowiązek państwa. Na razie państwo się z tego obowiązku nie wywiązuje, czego dowodem jest żywiołowa prywatyzacja. I marnotrawstwo, bo część wydanych prywatnie pieniędzy zamiast na poprawę leczenia trafia do uzdrowicieli.