Handlarze krążą po kancelariach prawnych. Oferują do sprzedaży dane ludzi, którzy mają kredyty frankowe. – Dla mnie to brak etyki zawodowej doradców. Najpierw sprzedawali kredyty, stąd zapewne mają dane tych osób, a teraz chcą pieniędzy za „przyniesienie” ich do kancelarii – mówi mecenas Barbara Garlacz, prowadząca kancelarię specjalizują się w sprawach kredytów frankowych.
Za każdego potencjalnego klienta chcą nawet 50 proc. wartości umowy, jaka zostanie z nim zawarta przez prawników. Może wyjść i kilkadziesiąt tysięcy za „głowę”.
Krąży 200 miliardów
Rynek otworzył się po głośnym orzeczeniu Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) z 3 października w sprawie kredytu frankowego państwa Dziubaków z Warszawy. To pierwsi polscy frankowicze, nad których losem pochylił się Trybunał Sprawiedliwości. I stanął po ich stronie. Stwierdził, że umowę z niedozwolonymi zapisami naruszającymi interesy konsumentów należy po prostu unieważnić.
Zgodnie z orzeczeniem obie strony oddają sobie tylko to, co wzięły: klient zwraca tyle, ile dostał, a bank to, co od niego wziął, czyli prowizje, ubezpieczenia i odsetki.
Sąd pierwszej instancji zgodnie z orzeczeniem TSUE unieważnił umowę kredytową, ale bank najpewniej się odwoła, więc sprawa jeszcze potrwa. Państwo Dziubak są wyraźnie speszeni niespodziewaną sławą: – Jesteśmy po prostu jedną z wielu rodzin, która ma taką sytuację z kredytem frankowym – mówi w rozmowie z POLITYKĄ Justyna Dziubak. I w tym rzecz. Orzeczenia Trybunału są wiążące dla wszystkich sądów. W ich ślady chcą iść teraz inni frankowicze.
A frankowych kredytów w latach 2005–10 udzielono prawie milion. Wartość tego portfela osiągnęła prawie 200 mld zł.