Społeczeństwo

„Czy lubi Pani seks”, czyli dziennikarska kultura gwałtu

Wywiad z Anną Marią Sieklucką został przeprowadzony z okazji zbliżającej się premiery filmu „365 dni” na podstawie powieści Blanki Lipińskiej. Wywiad z Anną Marią Sieklucką został przeprowadzony z okazji zbliżającej się premiery filmu „365 dni” na podstawie powieści Blanki Lipińskiej. Adam Jankowski/Reporter / East News
Seksistowski, napastliwy, niesmaczny. Taki wywiad Romana Praszyńskiego z Anną Marią Sieklucką opublikowała „Viva!”. Sam dziennikarz tłumaczył się, że działał zgodnie z konwencją.

„Czy lubi Pani seks?”, „Skoro nie lubi pani seksu, to co Pani lubi?”, „Czy założyła Pani na casting koronkową bieliznę?” – takie m.in. pytania Roman Praszyński przygotował dla Anny Marii Siekluckiej, odtwórczyni głównej roli w ekranizacji powieści „365 dni” Blanki Lipińskiej. W odpowiedzi na oburzenie czytelników dziennikarz bronił się, że „konwencja wywiadu (...) koreluje z tematyką filmu i książki”. Ale jak w ogóle do tego doszło, że seksistowski i wyraźnie napastliwy wywiad znalazł się na łamach „Vivy!”, popularnego czasopisma o życiu gwiazd?

Molestowanie na łamach

Ujawnione do tej pory skandale seksualne obnażają zwykle zbliżone mechanizmy działania jednostek i środowisk, w których funkcjonują. Szybko się okazało, że tu jest podobnie: gdy wywiad z Sieklucką się ukazał, kolejne osoby – Paulina Młynarska, Joanna Jędrusik czy Borys Szyc – wyznały, że w rozmowach z dziennikarzem „Vivy!” też czuły się niekomfortowo. Młynarska kilka lat temu wycofała swój wywiad, Jędrusik opisała swoje doświadczenia na Facebooku.

To typowe: uczestnicy niekomfortowej rozmowy czują się źle, nie wiedzą, jak odpowiadać, są skrępowani, zniesmaczeni. Ale takie doświadczenia rzadko przekładają się na systemowe zmiany – ktoś wycofa wywiad, ktoś zapamięta, żeby przed następną rozmową dopytać, kto ją przeprowadzi. W Polsce takie zachowania wciąż są przemilczane, a nadużywający pozycji dziennikarze dalej pracują, co najwyżej nie cieszą się dobrą sławą. Nadal nie rozpoznaje się i nie piętnuje takich zachowań jako jednoznacznie przemocowych, wpisujących się w kulturę gwałtu. Napastliwe pytania o seksualne doświadczenia aktorki są dokładnie tym: zachowaniem na granicy molestowania. Nie ma takiej konwencji wywiadu, która by to usprawiedliwiała.

Czytaj także: Molestowanie seksualne. Dlaczego kobiety milczą przez lata?

Milcząca aprobata środowiska

Wywiad został opublikowany, mimo że Sieklucka wyraźnie dała w rozmowie do zrozumienia, że czuje dyskomfort. Na pytanie: „Miała Pani myśli: »W co ja się wkopałam?«. I »Którędy uciekać?«”, odpowiada: „Przeciwnie. Znałam historie, czytałam książkę. Na planie czułam się komfortowo, dużo bardziej niż podczas tego wywiadu”. Zdania nie usunięto, a nijak nie wpłynęło na decyzję kolejnych redakcyjnych szczebli o publikacji czy zdjęciu materiału. Nikt się najwyraźniej nie zawahał, czy wywiad powinien się ukazać, choć aktorka jasno sygnalizowała, jak się czuła. Dopóki swojej dezaprobaty nie wyrazili internauci, nikt się chyba nawet nie zastanowił, czy dziennikarz nie powinien trafić na dywanik. Ciśnie się pytanie: gdzie były redaktorki „Vivy!”? Problem nie dotyczy jednostki, ale całego systemu.

Aktorka mogła wywiad przerwać albo wycofać? To w tym kontekście argument szczególnie nietrafiony. Młoda gwiazda, promująca film przed premierą, ma z pewnością mniej śmiałości i mniejsze pole manewru, niż może się wydawać. Wycofać wywiad ot tak nie jest łatwo – to część medialnej kampanii. No i czy zrzucanie odpowiedzialności na kobietę zamiast na napastliwość dziennikarza na pewno jest na miejscu?

Podkast „Polityki”: „Gorący temat”, czyli echa oblecha

„Dzbaństwo” z telewizji i prasy kolorowej

Ostatni tydzień pokazał przy okazji, jak wielki jest rozziew między tym, co oferuje się dziś widzom i czytelnikom tradycyjnych mediów, a tym, jak zmienia się dyskurs w internecie. Dziennikarz telewizji śniadaniowej rzuca uwagę o „niemęskim” mężczyźnie z przekonaniem, że mówi tylko do swych stałych odbiorców, podglądających program jednym okiem przy śniadaniu. Widzów nieco starszych i często bardziej konserwatywnych, bo młodzi na ogół nie włączają telewizora o poranku.

Odkąd klipy trafiają do internetu, trudno ignorować fakt, że telewizja jest siedliskiem – jakby to powiedziała młodzież – „dzbaństwa”, gdzie wciąż nieźle się mają uprzedzenia z rasizmem i seksizmem na czele. Podobnie jest z prasą kolorową: wydaje się, że nikogo nie ruszy jeszcze jedno pytanie o nagość w filmie (ponoć na pewnym etapie kariery musi na nie odpowiadać każda aktorka) czy dopytywanie młodej dziewczyny o to, „jak tam jej życie seksualne”. Kiedy taki wywiad trafia do sieci (fragmenty rozmowy Siekluckiej, usuniętej ze stron „Vivy!”, można przeczytać jeszcze np. na Facebooku), okazuje się, że czytelnicy wcale nie są tacy obojętni. Przeciwnie, patrzą z niedowierzaniem. Przypomina się słynny seksistowski wywiad, jaki w 1975 r. w brytyjskiej telewizji przeprowadził Michael Parkinson z Helen Mirren (dziennikarz koncentrował się głównie na jej biuście).

Czytaj także: Już na studiach słyszysz, że aktor ma zdjąć majtki bez dyskusji

Zmienić, czyli przełamać schemat

Schemat medialnego skandalu działa. Najpierw jest poruszający klip, wywiad, materiał. Internauci dają wyraz oburzeniu, irytacji, ze zdumieniem przecierają oczy, bo mają wrażenie, że przenieśli się w czasie. Telewizja czy gazeta decyduje się na specyficzne przeprosiny. Pada tradycyjne: „przepraszamy wszystkich, którzy poczuli się urażeni”, ewentualnie: „jeśli ktoś się poczuł urażony...”, a do tego: „nie było moją intencją...”. Takie „przepraszam – nie przepraszam” (tzw. non-apology apology), sugerujące, że problem leży w zbyt wrażliwym odbiorcy. Niekiedy pojawiają się tzw. przeprosiny chajzerowskie (termin ukuty przez internautów), rozpoczynające się od skruchy, ale zaraz sugerujące, że największą ofiarą jest przepraszający.

Zwolnienia zdarzają się rzadko (po burzy wywołanej przez internautów „Viva!” ostatecznie zerwała współpracę z Praszyńskim). Ewentualnie organizuje się akcję charytatywną, która ma problem przykryć. Sprawy trafiają czasem do Rady Etyki Mediów (jak wywiad z Sieklucką), są skargi do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (jak nieszczęsny segment o gwieździe k-popu z „Dzień Dobry TVN”). I znów jesteśmy w punkcie wyjścia – czekając, aż szambo raz jeszcze wybije.

Łatwiej oskarżyć kobietę, niż zmienić system

Niewielkie zmiany, jeśli w ogóle, zachodzą w samej kulturze medialnej, w nastawieniu do seksizmu czy rasizmu. Widać je wciąż na każdym kroku. Są tak powszechne, że dla wielu niewidzialne. Ci, którzy nie sięgają na co dzień po „Vivę!” albo nie oglądają telewizji śniadaniowych, mogą raz na jakiś czas się zdziwić, że takie rzeczy jeszcze się zdarzają.

Można się oszukiwać, że to sprawa jednego dziennikarza czy jednego wywiadu, ale to nagminne praktyki. „Viva!” zdjęła niefortunny wywiad, ale na kolejny taki przykład nie trzeba będzie długo czekać. Ktoś zaraz znów zapyta: „Czy jest pani samotną kobietą?”, „Ma Pani doświadczenia seksualne?”.

Czytaj także: „Gorący temat”, czyli kino o molestowaniu

Wciąż żyjemy w świecie, w którym o tego rodzaju krępujących sytuacjach nie mówi się głośno w środowisku. Bo można poradzić koleżance, żeby z kimś nie rozmawiała, ale wystąpić publicznie z oskarżeniem jest już dużo trudniej. Zwłaszcza że potem trzeba się mierzyć z komentarzami typu: „Nie chciałaś pytania o bieliznę, trzeba było nie grać w filmie erotycznym”, „Nie chciałaś, żeby facet patrzył ci w biust, to trzeba było nie pisać książki o Tinderze”, „Nie podobają ci się pytania o związki, trzeba było nie godzić się na wywiad”.

Łatwiej zrzucić winę na młodą dziewczynę, niż zmienić system. Kobiety uczą się więc odpowiadać na napastliwe pytania coraz lepiej – wymijająco, ostro, czasem nieprzyjemnie. Ale do sytuacji, gdy będą mogły o takich pytaniach zapomnieć i odpowiadać wyłącznie na te związane z pracą, jeszcze bardzo daleka droga.

Czytaj także: Bycie ofiarą to nie jest łatwa rola. Mity dotyczące molestowania seksualnego

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną