Co 10. dorsz i co 20. śledź w polskiej części Bałtyku ma w przewodzie pokarmowym małe kawałki plastiku – donosi „Gazeta Wyborcza”. To ustalenia poczynione przez dr hab. Barbarę Urban-Malingę z Morskiego Instytutu Rybackiego. Przegląd wnętrzności tych ryb jest częścią międzynarodowych badań mających przynieść odpowiedź na pytanie o kondycję bałtyckiego środowiska.
Skąd plastik wziął się w rybach
Ryby są tym, w czym pływają. Skoro Bałtyk należy do najbardziej zanieczyszczonych mórz, to nie dziwi, że w żyjących w nim organizmach znajdowane są materiały wyprodukowane przez ludzi. Naukowcy z wielu krajów, nie tylko w Europie, poszukują w morskich stworzeniach drobinek tworzyw sztucznych, badają wodę i osady denne. Plastik znajdowano w największych głębinach i morzach położonych daleko od lądów, a zwłaszcza ujść rzek, którymi z reguły napływa. Pochodzi ze śmieci, rozpadających się na coraz mniejsze fragmenty np. pod wpływem ruchu wody, ale i z naszych szaf, bo podczas prania tkanin syntetycznych produkujemy mikrowłókna niewyłapywane w oczyszczalniach.
Nie ma tygodnia bez doniesień o plastiku, także fragmentów sporej wielkości – w jadłospisie niedźwiedzi polarnych, wielorybów, ptaków i innych stworzeń. Publikowane są spektakularnie smutne zdjęcia zawartości żołądków tych, które takiej diety nie przetrzymały. Nauka żywo interesuje się plastikiem w środowisku, zwłaszcza jego najmniejszą postacią. Nie wiadomo, czy obecność mikroplastiku w dorszu może zaszkodzić temu, kto taką rybę zje. Wiadomo, że np. mięczaki z plastikiem są mniejsze niż przedstawiciele tego samego gatunku pozbawione takich zanieczyszczeń. Plastików jest zarazem wiele, chodzi o bardzo szeroką gamę tworzyw. Można założyć, że jakaś część zawiera szkodliwe substancje, które mogą przenikać do tkanek zwierząt. Ewentualne wykazanie, że jedzenie ryb z plastikiem jest niebezpieczne dla zdrowia, wzbudzi poważny niepokój, pewnie zmniejszy się liczba amatorów np. smażonej rybki podczas wakacji nad morzem i nie obejdzie się bez strat dla branż związanych z dostarczaniem ryb na stoły albo do wytwórni pasz.
Od nowego roku problem plastiku przynajmniej w bałtyckich dorszach nie powinien chwilowo wiązać się z talerzem. 1 stycznia zacznie obowiązywać czteroletni zakaz połowu tych ryb w Bałtyku – podarowano im cztery lata na odbudowę przetrzebionej populacji. Zakaz wprowadzono na szczeblu unijnym mimo sprzeciwów rybaków i armatorów wożących ich na połowy (w Polsce w taką działalność zaangażowanych jest ok. 200 jednostek). Zdecydowano się na moratorium także mimo sprzecznych przewidywań. Jedni mówią, że dorsze potrzebują wytchnienia od ludzi i sobie poradzą. Według innej wersji dla zimnolubnych dorszy jest już za ciepło i zmiana klimatu ma na nie znacznie bardziej destrukcyjny wpływ niż rybacy i wędkarze.
Czas zatroszczyć się o Bałtyk
Paradoksalnie każde doniesienie o zanieczyszczeniach, takich jak plastik w dorszach i śledziach złowionych w Bałtyku, powinno cieszyć. Po pierwsze odziera z iluzji, jeśli ktokolwiek ją jeszcze miał, że można Bałtyk nadal traktować tak, jak robiono to przez dziesięciolecia. Nadal spływa do niego za dużo substancji z przenawożonych pól, zmeliorowanych w sposób, który pomaga w szybszym wymywaniu związków azotu i fosforu. Efektem są letnie zakwity sinic i powiększające się strefy bez tlenu w morzu. Tykającą bombą pozostaje zatopiona broń chemiczna. Ten zestaw w połączeniu z intensywnymi połowami i ocieplaniem się bałtyckiej wody powoduje, że Bałtyk i jego mieszkańcy mają się coraz gorzej. Dobra wiadomość jest taka, że plastik prawdopodobnie kiedyś się rozłoży. Gorsza, że potrwa to pewnie minimum setki lat. Tak samo zastopowanie napływu biogenów nie przełoży się na natychmiastowe wyeliminowanie sinic latem.
Za wiedzą uzyskaną rzetelnymi metodami powinno pójść działanie. Być może dla dorszy w Bałtyku jest już za późno. Może, tak jak dzieje się to w przypadku mięsa, spadnie liczba amatorów chętnych jeść te ryby. Nie zwalnia to jednak od odpowiedzialności, by działać na rzecz zmniejszania ilości plastiku będącego w użyciu, zatrzymania spływu fosforu i azotu z pól (do czego potrzebne jest m.in. porządne dofinansowanie doradztwa rolniczego, by rolnik wiedział, jak nawozić z sensem), stosowania metod połowowych bardziej przyjaznych bałtyckiej przyrodzie, które jednocześnie nie wyrzucą za burtę rybaków. Polska niemal w całości leży nad Bałtykiem i pora, żebyśmy zaczęli na serio się o niego troszczyć. Będzie takim, jakim go uczynimy.