Artykuł w wersji audio
Mówi o sobie „urzędnik państwowy”. Wojciech Kwaśniak to wieloletni wiceszef Komisji Nadzoru Finansowego, najpotężniejszej instytucji kontrolującej cały sektor finansowy, symbol walki z nieprawidłowościami w SKOK Wołomin. Za zaangażowanie spotkała go straszna kara: bandyci go skatowali, a teraz prokuratura chce, by trafił za kraty. Rok temu został zatrzymany przez agentów CBA. W kajdankach, przy wtórze konferencji prasowej Zbigniewa Ziobry, został przewieziony do prokuratury w Szczecinie. Był tam przesłuchiwany przez dwa dni, z przerwą na nocleg na „dołku” w komendzie. Na koniec postawiono mu zarzut świadomej – z chęci zysku – pomocy zorganizowanej grupie przestępczej w kradzieży 1,5 mld zł ze SKOK Wołomin. Mało kto o tym pamięta, bo od tamtej pory w sprawie nie dzieje się nic.
Współpracował z tymi, którzy omal nie zakatowali go na śmierć?
Sąd
– Jak się czuję, gdy muszę mijać o centymetry swoich oprawców? – A co mi jeszcze mogą zrobić? Chyba tylko zabić. Państwo chyba chce, żeby tak się stało, bo mnie nie chroni ani nie wspiera – mówi Wojciech Kwaśniak tuż przed rozprawą na korytarzu Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotowa. Przyszedł właśnie na rozprawę w procesie oskarżonych o napaść na niego. Jest w nim oskarżycielem posiłkowym. Po dwóch latach proces zaczyna się od początku, a on kolejny raz będzie musiał opowiadać o tym, co się wydarzyło 14 kwietnia 2014 r.
Jasny płaszcz typu dyplomatka, granatowy garnitur, brązowe buty. Bez pośpiechu z wewnętrznej kieszeni płaszcza wykłada portfel i telefon na tackę przed znajdującą się tuż przy drzwiach bramką bezpieczeństwa. Tuż za nim ciśnie się Jacek W. z Wołomina, duży i gruby mężczyzna o nalanej twarzy. To on stał podczas napadu na czujce. Za nim przeciska się jeszcze krępy facet w czerwonej skórzanej kurtce. To Krzysztof A. ps. Twardy, wyrokowiec, 25 lat odsiadek w różnych więzieniach. Był skazany za głośny napad na jednostkę wojskową na warszawskim Bemowie w 1995 r., skąd ukradziono 75 sztuk broni. To właśnie on bił Kwaśniaka metalową rurką zakończoną „gruszką”. Tak próbował go przekonać, żeby porzucił sprawę SKOK Wołomin. Bił tak, że urzędnik państwowy miał ponad 40 szwów na głowie, rozbitą czaszkę, roztrzaskane nadgarstki, zmiażdżone kości ręki, gdy zasłaniał głowę przed uderzeniami.
Dlaczego nie siedzą? Poprzednia sędzia zwolniła ich z aresztu i zamierzała zmienić kwalifikację prawną czynu. Zamach na funkcjonariusza publicznego w związku z pełnioną funkcją, za co grozi do 12 lat więzienia, chciała zmienić na naruszenie nietykalności funkcjonariusza na służbie zagrożone karą do 2 lat więzienia. Ale nie zdążyła, poszła na urlop macierzyński, dlatego proces trzeba było rozpocząć od nowa. Potrwa jeszcze długo, do przesłuchania jest kilkuset świadków. Kwaśniak będzie więc jeszcze długo spotykał się z Twardym.
Krew
Wojciech Kwaśniak staje za barierką dla świadków. „Pierwsze uderzenie było na pewno w głowę. Bardzo mocne. Ciosów w głowę było dużo, wielu udało mi się uniknąć, zasłaniając się ręką, a tych, które dotarły do mojej głowy i barków, było z dziesięć. Wobec skali agresji napastnika i siły uderzeń byłem przekonany, że walczę o swoje życie. Sprawca chciał pozbawić mnie życia, ewentualnie w sposób trwały wyeliminować z możliwości wykonywania pracy” – mówi.
Twardy i Jacek W. siedzą wysoko na ławie oskarżenia, wspierani przez armię adwokatów. Mecenasów jest tylu, że nie mieszczą się w jednym rzędzie. Krzesło Kwaśniaka stoi naprzeciwko. Obok jego adwokat Jerzy Naumann i autorka aktu oskarżenia, prokurator Agnieszka Leszczyńska z Gorzowa Wielkopolskiego. Ona też prowadzi główne śledztwo SKOK Wołomin.
Tamten dzień znów zostaje odtworzony minuta po minucie. Atak nastąpił przed wejściem do domu. Kwaśniak walczył, zerwał napastnikowi kominiarkę. Bandyci zbiegli.
Żona była na koncercie w filharmonii, nastoletni syn uczył się w mieszkaniu. Przybiegł kuzyn mieszkający w pobliżu, do którego zadzwonił zaraz po napaści Wojciech Kwaśniak. Zobaczył go siedzącego na schodkach domu. Z jego głowy pulsująco wypływały strugi krwi. Pierwsze, o co go Kwaśniak poprosił, to, żeby powiedział synowi, by nie wychodził z domu. Nie chciał, żeby zobaczył go w takim stanie. Krew ciągle ciekła. Tam, gdzie stał przy karetce, zanim odwiozła go do szpitala, została kałuża krwi. Żona, gdy przyszła do domu, znalazła na wannie jego zakrwawioną marynarkę. Mówiła potem, że dziwi się, jak można stracić tyle krwi i przeżyć. „Mąż mówił, że ma niebezpieczną pracę” – zeznała w sądzie.
Kwaśniak od początku wiedział, że napaść ma związek z jego pracą. W życiu osobistym żadnych niesnasek, problemów, które by sprowadziły takie sytuacje. Tylko praca. Dlatego, już leżąc w karetce, uczulił kuzyna, że o wszystkim trzeba zawiadomić Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Skok
Jedna rzecz mogła dziwić; śledztwo w sprawie napaści na wysokiego urzędnika państwowego, i to tak ważnej instytucji, trafiło na najniższy szczebel – do prokuratury rejonowej. Dostała je młoda prokurator, która zaraz poszła na urlop. Tak jakby państwu nie zależało na ochronie swojego przedstawiciela. Jakby nikogo nie obchodziło, że trzeba zrobić wszystko, by odnaleźć sprawców i zapewnić kolejnych urzędników, że nie powinni się bać, że nigdy nie zostaną sami.
Sprawiła się policja. Sprawców namierzył i zatrzymał po blisko roku wydział zabójstw i terroru kryminalnego Komendy Stołecznej Policji. I wyszedł na jaw SKOK Wołomin. W KNF od roku już toczyło się postępowanie administracyjne o ustanowienie zarządcy komisarycznego w SKOK Wołomin. Trwał proceduralny ping-pong z Kasą. Kontrole nasilały się, właśnie trwały kolejne. A Kwaśniak nadzorował ten sektor. Był synonimem twardości KNF. – Aż do bólu zasadniczy – mówią o nim współpracownicy. Gdy teraz podczas procesu jedna z obrończyń zapytała, czy miał kontakt z kimś ze SKOK Wołomin, on, zeznając twarzą do sądu, aż odwrócił się oburzony w jej kierunku. „Co to za tryb, żeby wysoki funkcjonariusz państwowy był w siedzibie jednostki kontrolowanej?” – odpowiedział pytaniem.
Śledztwo dało jasny obraz. Motyw? Chęć uciszenia Kwaśniaka, który przeszkadzał zorganizowanej grupie przestępczej w okradaniu SKOK. Urzędnik przeszkadzał w naprawdę wielkim biznesie – z kasy wyprowadzono 1,5 mld zł.
Zlecenie napadu miał wydać Piotr P., były funkcjonariusz WSI, członek rady nadzorczej SKOK Wołomin, obecnie główny podejrzany o kierowanie grupą przestępczą, która wyprowadziła pieniądze ze SKOK Wołomin. Miał powiedzieć: „trzeba go uciszyć”. I pokazał gazetę „Puls Biznesu” ze zdjęciem Kwaśniaka.
Piotr P. jest dowożony na proces z aresztu w Gorzowie. Szczupły, niewysoki elegant: w dizajnerskich okularach. Na ławie oskarżonych siedzi bokiem, jak w loży, wyraźnie zrelaksowany, rozdaje uśmiechy. Jak pozostali oskarżeni odmówił składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania. Zeznaje też w innym procesie dotyczącym przekrętów w SKOK Wołomin. Tam opowiada ciekawe rzeczy: „Chciałbym oświadczyć, że należę do pewnie niewielkiej grupy osób, które chciałyby rychłego wyjaśnienia tych spraw. Szczególnie że nie ma na to politycznego klimatu. Jeżeli sąd usłyszy, że czołowe nazwiska polityków, które dzisiaj są u władzy (tu padają nazwiska polityków PiS – red.) – to są osoby, które bardzo dobrze znam i otrzymywały od nas ze SKOK pieniądze. Mówię o liczbie mnogiej, bowiem nie byłem jedyną osobą, która przekazywała tym panom koperty z banknotami”.
Piotr P. mówi, ale sąd, choć powinien zainteresować tymi zeznaniami prokuraturę, nie robi nic. Prokurator obecny na sali zachowuje się podobnie.
Odliczanie rocznic
Wojciech Kwaśniak przyznaje, że czuje się porzucony przez państwo, ale twardo chodzi na wszystkie rozprawy. – Na każde posiedzenie, bo staram się, aby ten proces ujawnił całą prawdę o tym skandalicznym wydarzeniu. Wkrótce minie 6 lat od tej napaści, nadal nie znamy całej prawdy, pomimo że w mediach ujawniono już część informacji na temat stopnia uwikłania w działalność SKOK Wołomin osób publicznych, w tym i ludzi służb specjalnych, prokuratury, polityki, mediów, nauki czy związków zawodowych. Śledztwo przeciwko osobom ze SKOK Wołomin jest prowadzone w prokuraturze co najmniej od 2011 r. Wkrótce minie 10 lat i dotychczas w stosunku do głównych wątków i osób prokuratura nie wniosła sprawy do sądu. To zaskakująca opieszałość i nieporadność – komentuje cierpko.
Po napaści był dwa miesiące w szpitalu, przeszedł liczne operacje, także rekonstrukcji zmiażdżonej ręki. Dotąd ma problemy ze zdrowiem. Przez wiele miesięcy był chroniony przez Policję i BOR. – Ale żyję, choć chyba nikt tego nie zakładał, nie jestem też zupełnym wrakiem człowieka, z którym nie ma kontaktu, a taki był zamiar. Jednak znacznie gorzej znoszę to, co państwo reprezentowane przez prokuraturę rok temu zaczęło wobec mnie robić. Jestem dzisiaj publicznie poniżany i zastraszany – mówi teraz w sądzie.
6 rano
6 grudnia 2018 r. o godz. 6 rano do jego domu weszli funkcjonariusze CBA. Zabrali go do Prokuratury Regionalnej w Szczecinie. Konwój jeszcze nie wyjechał z Warszawy, a prokurator generalny Zbigniew Ziobro i prokurator krajowy Bogdan Święczkowski na konferencji prasowej mówili: „To jest prawdziwa afera KNF”.
Na czym polegała? Prokurator w dokumentach w KNF znalazł projekt decyzji z 2013 r. o ustanowieniu zarządcy komisarycznego w SKOK Wołomin. Stwierdził, że nie wprowadzając wtedy tej decyzji w życie, dopuszczono do powstania szkód. Skoro decyzji nie podjęto i bandyci mogli kraść dalej, to znaczy, że Kwaśniak mógł być z nimi w zmowie.
I zakuto go w kajdanki. – Nie dawałem powodu, żeby zakuwać mnie w kajdanki, poddawać tym niekomfortowym procedurom, z trybem przyjmowania mnie o drugiej w nocy do aresztu śledczego i szczególnymi czynnościami osobistej kontroli w areszcie – mówi dziś.
Paradoks był od początku oczywisty. Kwaśniak miał współpracować z ludźmi, którzy zlecili jego pobicie? Jak to możliwe? Pytano o to Zbigniewa Ziobrę, ale on nie widział sprzeczności: „Być może był zaatakowany właśnie dlatego, że Komisja Nadzoru Finansowego przez długi czas rozzuchwalała przestępców, pozwalając im w sposób bezkarny wyprowadzać miliardy złotych kosztem 85 tys. ludzi, którzy złożyli tam swoje oszczędności, często oszczędności życia” – mówił na konferencji.
Słowo od siebie dorzucił też Grzegorz Bierecki, multimilioner, wpływowy polityk PiS, sponsor prawicy i wieloletni szef Kasy Krajowej, sprawującej nadzór nad działalnością SKOK. „To nie jest tak, że bandyta zawsze bije tego dobrego”.
Zarzut
Dzień po zatrzymaniu prokurator Adam Gołuch postawił Wojciechowi Kwaśniakowi zarzut niedopełnienia obowiązków w nadzorze nad SKOK Wołomin. ABW cofnęło mu certyfikat dostępu do informacji niejawnych. Prokurator dla zabezpieczenia prawidłowego toku dalszego postępowania zażądał od Wojciecha Kwaśniaka 200 tys. zł poręczenia majątkowego, meldowania się na komisariacie, ale też rezygnacji z pracy w NBP. Jego adwokat Jerzy Naumann złożył zażalenie. Sąd nie miał wątpliwości – zatrzymanie było całkowicie niezasadne.
Na argument prokuratora, że chciał przeprowadzić niezwłocznie czynności procesowe, sąd odparł, że wystarczyło doręczyć wezwanie. Warszawa i Szczecin są ze sobą dobrze skomunikowane, więc to zbytek łaski, nie trzeba go było aż specjalnie podwozić – niemal kpił sąd. A o obawie matactwa nie sposób mówić, gdy całe śledztwo opiera się na dokumentach. Sam zarzut też jest mocno wątpliwy. W 2013 r. toczyło się żmudne, wymagające przestrzegania procedur postępowanie administracyjne o ustanowienie komisarza w SKOK Wołomin. I sam SKOK robiły wszystko, by ten proces przedłużać.
Słowa „to jest prawdziwa afera KNF” wskazują, że zakucie Kwaśniaka w kajdanki miało przykryć inną aferę, którą żyła wtedy Polska. 13 listopada 2018 r. „Gazeta Wyborcza” przedrukowała nagraną rozmowę, którą Leszek Czarnecki, właściciel Getin Noble Banku, odbył z Markiem Ch., mianowanym przez PiS przewodniczącym KNF. Za przychylność wobec jego banku miał żądać zatrudnienia kuzyna żony i 40 mln zł. Wybuchła afera, Marek Ch. złożył rezygnację. Ruszyło śledztwo, do KNF weszło CBA, w końcu Marek Ch. został aresztowany. To były gorące newsy, szeroko i długo omawiane.
A w sprawie Kwaśniaka argumenty prokuratury okazały się słabe. Sąd, rozpatrując zażalenie, miał wgląd do akt sprawy i sprawdził, na ile postawiony zarzut niedopełnienia obowiązków ma pokrycie w dowodach. Taki zarzut stawia się za świadome działanie, i to w celu osiągnięcia korzyści majątkowej. A tu co jest? Sam prokurator przyznał, że „działanie w celu osiągnięcia korzyści majątkowej jest na razie jedną z wersji śledczych, która wymaga zbadania. Należy ustalić, czy nie było powiązań pomiędzy podejrzanymi a zarządem SKOK Wołomin”. Co dla sądu oznacza, że tej kwestii nie zbadano i nie uzyskano dowodów świadczących o takich powiązaniach.
O czym więc mowa? Sam sędzia logicznie sprawę podsumował: „Fakt pobicia Wojciecha Kwaśniaka przez osoby mające związek z grupą przestępczą, która dokonała wyprowadzenia majątku ze SKOK Wołomin, bynajmniej o takich powiązaniach nie świadczy, a wręcz każe wątpić w ich istnienie”.
Samotność
Wojciech Kwaśniak mimo żądań prokuratora nie musiał rezygnować z pracy w NBP.
Zeznając w sądzie, nie krył swojej irytacji: „W Szczecinie jestem podejrzany o działania mające na celu świadome przysparzanie środków finansowych zorganizowanej grupie przestępczej. Grupy, która dokonała zamachu na moje życie i zdrowie, bo w przeciwieństwie do organów państwa dedykowanych zwalczaniu przestępczości to ja i pracownicy KNF we współpracy z Prokuraturą Okręgową w Gorzowie Wielkopolskim skutecznie przeszkadzaliśmy jej kraść” – mówi.
Dodał, że czysto po ludzku czuje żal. Przecież pracował dla państwa tyle lat, sprawując ważne funkcje, narażał się. Tymczasem państwo zaczęło działać przeciwko niemu: – Sąd w Szczecinie stwierdził niezasadność tych działań, ale nie zmienia to faktu, że cały czas mam status osoby podejrzanej.
Kwaśniak skończył mówić i kolejny dzień rozprawy dobiegał końca. Monotonny porządek zakłócił tylko Twardy, prosząc sąd o możliwość wygłoszenia oświadczenia. Zaczął zachrypniętym głosem, nie patrząc w stronę Wojciecha Kwaśniaka: „Chciałbym pana Kwaśniaka przeprosić za to, co zrobiłem. Nie chciałem specjalnie bić go w głowę. Tak trafiałem w momentach, gdy nie widziałem, gdzie biję. Nie chciałem go zabić. On leżał bezbronny na ziemi, patrzyłem mu w oczy i odszedłem dobrowolnie” – mówi hardo.
Urzędnik nawet nie podniósł głowy. Uporczywie wpatrywał się w czystą stronę rozłożonego przed sobą notesu. I miarowo stukał długopisem. Potem wstał i cicho wyszedł. A Twardy, cały w ukłonach, ściskał wyciągniętą na pożegnanie rękę uśmiechniętego Piotra P., tego, który miał zlecić „uciszenie Kwaśniaka”.