Kadłub jest wygięty w iks i specjalnie profilowany, żeby odbijały się od niego fale radarów. 20 lat temu to była kosmiczna technologia. Podobnie jak systemy schładzające spaliny i wypuszczające je tuż ponad taflą wody, żeby utrudnić namierzanie celu nowoczesnym rakietom. Jest Bojowe Centrum Informacyjne – stoły wielofunkcyjnych konsol. Z nowinek są jeszcze dwa potężne silniki, turbina i przekładnie na miarę statków kosmicznych. I radary. Wyższa półka. I skomplikowane systemy komputerowe do prowadzenia walki.
Ale reszta się nie obroniła. Z całej listy planowanych ultranowoczesnych rozwiązań ostało się jedno działo z najwyższej półki, wstawione na szybko przed czterema laty, gdy okazało się, że okrętu nie można sprzedać, za to można propagandowo go wykorzystać. Ale nie ma ochrony samego okrętu. Otwory na pociski przeciwlotnicze zaspawano, a tam, gdzie miały być pociski antyrakietowe, pozostały dziury, podobnie jak w miejscach po torpedach. Gdy stanęło na tym, że zamiast okrętu obronnego będzie co najwyżej jednostka patrolowa, na nowoczesnym, antyradarowym kadłubie dospawano garb – na łódź pościgową. Ale żuraw do spuszczania jej na wodę się nie mieścił, dlatego trzeba było wyciąć dziurę w pokładzie.
Krętą drogą
Teraz, po niemal 20 latach, „Ślązak” został w końcu przyjęty na stan Marynarki Wojennej. Ale z pierwotnej koncepcji niewiele zostało. I właściwie nikt już nie wie, co zostało.
Imię też mu zmieniono. To aktualne, „Ślązak”, dostał przed czterema laty, na drugich z kolei „chrzcinach”. Imię miało odwrócić pecha. Żaden z trzech okrętów – imienników, które wcześniej pływały pod polską banderą, nie był pechowcem, przeciwnie. Bez problemów dawały się wodować (inaczej niż „Bierut”, który przymarzł do nabrzeża i flaszka z szampanem rozbiła się na darmo) i zasługiwały się Polsce, jak mogły – nawet gdy już nie mogły.