Miał rzymskokatolicki kamieniarz Kolibski z Wąwolnicy zakład pod nazwą Bazalt, w którym robił różne rodzaje nagrobków, orły w koronach, świętych i frasobliwe anioły. Słynął z ręcznej roboty, dłutko i młotek, liternictwo łacińskie i hebrajskie. Mawiał, że talent dany mu przez Boga powinien być używany w zbożnym celu. Kamieniarz brał każde zlecenie, bo praca była dla niego i zarobkiem, i modlitwą.
Ten Bazalt ktoś mu w czerwcu w drobiazgi rozwalił. Z działki przy szosie na Nałęczów dobiegał rano ryk dieslowskiego silnika i szalejącej stali. Wzbijał się ponad Wąwolnicę kurz z tratowanego wapienia na nagrobki i detale. Troszkę to trwało, jak potem opowiadali świadkowie, nienawiści był tam ogrom. Pani Kolibska zadzwoniła do męża, cofając go z drogi nad jezioro Nielisz, gdzie łowi ryby. Połów też jest dla niego modlitwą, bo obcuje wtedy sam na sam z Panem. Wszystkie ryby wypuszcza i zachwyca go, gdy skaczą ponad wodą z dala od spławika.
Bazalt nie istniał. Maszyny unicestwione. Sztaple płyt kamiennych połamane. Dach budynku na ziemi. Osobowy mercedes przysypany gruzem. Wół roboczy volkswagen przecięty wpół. Wszystko pod bożą opieką, nieubezpieczone. Pośrodku tego Jerycha stał żółty buldożer, martwy i ostygły.
Zawalona wiata kryła kamień na macewę, na nim Zły napisał sprejem: „Żydy precz!”.
Zły
Że maczał w tym palce Zły, było dla Kolibskiego pewnikiem. Zły nie śpi, opętuje ludzi, rozgaszcza się w ich sercach i każe robić przewinienia. Kamieniarz widywał podobne przypadki, kiedy go wąwolnicki infułat Pęzioł prosił o asystę w egzorcyzmach. Osoby wyły nie swoimi głosami, drobnokościści mieli nagle siłę golemów.
Kamieniarz Kolibski wezwał do zakładu Bazalt policję i podzielił się przemyśleniami co do winowajcy spustoszeń.