Wygranie kasacji w sprawie odszkodowania dla Katarzyny (imię nadane jej przez media) jest dla Kościoła sprawą priorytetową. Orzeczenie Sądu Najwyższego będzie bowiem wskazówką dla wszystkich sądów w Polsce: czy uznawać odpowiedzialność Kościoła za swoich funkcjonariuszy, czy nie.
Kościół nie chce płacić za swoich księży
Chodzi o słynną sprawę – pierwszą, w której sąd zasądził od Kościoła (konkretnie od Zakonu Chrystusowców) odszkodowanie za pedofilię. Historię Katarzyny opisał „Duży Format”. Jako 13-latkę rodzice oddali Katarzynę pod opiekę zakonnikowi, który przez wiele miesięcy gwałcił ją, bił, zastraszał, więził i odurzał. Został za to skazany na osiem lat więzienia, odsiedział cztery.
Sprawa jest precedensowa. Po raz pierwszy sądy – I i II instancji – uznały, że Kościół odpowiada za czyny swoich funkcjonariuszy, jeśli były związane z pełnioną przez nich funkcją. W tym wypadku rodzice oddali dziewczynkę zakonnikowi, działając w zaufaniu do Zakonu Chrystusowców i stanu zakonnego gwałciciela.
Kościół w Polsce sprzeciwia się ponoszeniu odpowiedzialności za księży i zakonników. Nie chce płacić odszkodowań. Stoi na stanowisku, że odszkodowania należy zasądzać od sprawców jako osób prywatnych. Ofiarom proponuje symboliczne kwoty w zamian za zrzeczenie się roszczeń. Dokładnie taki sam mechanizm działał w wielu krajach. Dopiero przyjęcie przez sądy zasady odpowiedzialności Kościoła spowodowało, że sprawy rzadziej zamiatane są pod dywan, a Kościół w różnych państwach podejmuje środki zaradcze przeciw pedofilii duchownych.
Czytaj też: Pod pretekstem walki z pedofilią PiS zmienia Kodeks karny
Dlaczego sądzi akurat tych troje
Skład sędziowski, który ma precedensową sprawę pani Katarzyny rozpatrzyć, składa się z osób, w których bezstronność może nie wierzyć. Jak doszło do tego, że jest on właśnie taki?
Pisowskie przepisy nie wprowadziły w Sądzie Najwyższym losowania spraw, ale co do zasady o ich przydziale decyduje kolejność alfabetyczna. W ten sposób wyznaczany jest sprawozdawca. W tym przypadku padło na Joannę Misztal-Konecką. Jest sędzią od 2007 r., powołaną przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I profesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Czyli nie ma naukowego tytułu profesora, ale jest zatrudniona na stanowisku profesorskim w KUL (czy tak pozostanie, to zależy od władz uczelni).
Po wylosowaniu sprawozdawcy prezes danej Izby – w przypadku Izby Cywilnej SN sędzia Dariusz Zawistowski – dobiera pozostałych sędziów. Stara się, żeby ci mianowani przez neo-KRS, ze względu na wątpliwości co do legalności ich wyboru, nie orzekali razem z sędziami powołanymi wcześniej. Dlatego w tej sprawie mamy skład w 100 proc. „dobrozmianowy”.
Pozostałych dwoje sędziów to Beata Janiszewska, którą z Kościołem można skojarzyć przez orzeczenie z maja tego roku na rzecz jednej z parafii w sprawie o zasiedzenie. Oraz Marcin Krajewski, który jako radca prawny w 2014 r. reprezentował diecezję koszalińsko-kołobrzeską i jedną z parafii w sprawie księdza pedofila o zadośćuczynienie dla ofiary. A więc ma doświadczenie.
Adam Szostkiewicz: Episkopat do dymisji?
„Gorsze” i „lepsze” składy
Sprawa milionowego odszkodowania od Kościoła dla ofiary pedofilii to pierwsza taka o fundamentalnym znaczeniu dla orzecznictwa polskich sądów, którą dostali neosędziowie SN. Doskonale pokazuje to zagrożenie dla wymiaru sprawiedliwości w związku z „reformą sądownictwa”.
Zasada, żeby nie „mieszać” sędziów i neosędziów, ma ograniczyć liczbę orzeczeń SN, które mogą być kwestionowane ze względu na wątpliwy status tych drugich. Wydaje się więc racjonalna. Jednak – jak zauważa prof. Ewa Łętowska – prowadzi to do podziału na „gorsze” i „lepsze” składy. A osoby, których sprawy przypadną „gorszym”, są dyskryminowane w ich prawie do sądu.
– Sprawy z udziałem nowych sędziów powinny być zawieszone do czasu rozstrzygnięcia legalności ich powołania przez Trybunał Sprawiedliwości UE, gdzie te sprawy już zawisły – uważa prof. Łętowska. Tymczasem po tym, jak Kamil Zaradkiewicz, inny neosędzia, były dyrektor departamentu w Ministerstwie Sprawiedliwości, pozwał SN do Izby Dyscyplinarnej za niedopuszczanie do orzekania, a Izba Dyscyplinarna w ramach zabezpieczenia nakazała jego dopuszczenie, zaczęto nowym sędziom przydzielać sprawy. – Zażegnano konflikt z nimi kosztem dyskryminacyjnej realizacji prawa do sądu – mówi prof. Łętowska.
Czytaj też: 9-latek współodpowiedzialny za molestowanie? Tak sądzą biskupi
Co może zrobić pani Katarzyna
Rozprawę w sprawie odszkodowania od Zakonu Chrystusowców wyznaczono na 20 grudnia. Przedtem, 19 listopada, Trybunał Sprawiedliwości UE ma orzec w sprawie legalności powołania neo-KRS. Jeśli uzna, że przy jej powoływaniu naruszono unijne zasady, może też wypowiedzieć się o losie nominowanych przez nią neosędziów. Gdyby TSUE uznał, że nie mogą orzekać do czasu prawidłowego powołania, sprawa pani Katarzyny przejdzie do innych sędziów i wtedy nie będzie wątpliwości.
Jeśli TSUE nie wypowie się o neosędziach, jest jeszcze jedna możliwość odsunięcia ich od orzekania. Prof. Łętowska zwraca uwagę, że w TSUE na rozstrzygnięcie czekają też pytania prejudycjalne, w których zaskarżono tryb powołania przez Andrzeja Dudę neosędziów – zrobił to, ignorując prawomocne orzeczenie NSA o wstrzymaniu nominacji w związku z odwołaniami od konkursu na te miejsca sędziowskie. No i jest jeszcze wątpliwość – konkurs do SN ogłosił prezydent, a to nie jest jego konstytucyjna prerogatywa (przedtem robiła to KRS). W takich przypadkach konieczna jest kontrasygnata premiera, której nie było.
– Na tej podstawie pani Katarzyna może zwrócić się o zmianę składu sądzącego jako budzącego wątpliwości co do legalności powołania – ocenia prof. Łętowska.
Czytaj też: François Ozon o ofiarach wykorzystywania seksualnego przez kler