Próby ucywilizowania prawa łowieckiego w Polsce trwały wiele lat. Długo wszelkie zmiany były blokowane przez ponadpartyjne myśliwskie lobby w Sejmie. Do spełnienia postulatów, o które walczą ekolodzy – jak choćby zakaz niczym nieuzasadnionych polowań na ptaki – nadal daleko. Wydawało się jednak, że przynajmniej jedną ważną rzecz udało się wywalczyć, a mianowicie zakaz udziału dzieci w polowaniach, przeforsowany w 2018 r. Zapis popierał nawet konserwatywny rzecznik praw dziecka Marek Michalak, który przekonywał, że obecność przy zabijaniu zwierząt może naruszać prawo dziecka do harmonijnego rozwoju. Myśliwi odebrali ten zakaz jako bardzo bolesny cios i nie składali broni.
Zakaz polowań dla nieletnich osłabia więzi rodzinne?
Naczelna Rada Łowiecka w czerwcu tego roku przedstawiła stanowisko, w którym apeluje o zmianę tego zapisu. Argumenty? „Kłóci się to z prawem rodziców do wychowania dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami”. Myśliwi piszą, że udział dzieci w polowaniach to nie lekcja zabijania dla przyjemności, ale „nauka poszanowania przyrody, przekazywanie bogatej tradycji i kultury, w tym polskiej”. Twierdzą także, że zakaz polowań dla nieletnich osłabia więzi rodzinne, bo nie pozwala na wspólne spędzanie czasu i dzielenie się swoją pasją z najbliższymi.
Czytaj także: Nowe sposoby walki z miłośnikami polowań
Przeprowadzenie takiej zmiany przez parlament byłoby trudne. Ale od czego ministerialne rozporządzenia? Dotychczas polowanie zaczynało się od zbiórki myśliwych, a kończyło pokotem. Według nowego regulaminu, zatwierdzonego przez resort środowiska, polowanie zaczyna się formalnie od chwili rozstawienia myśliwych na linii strzału i nie obejmuje przerw pomiędzy seriami strzałów. Jak alarmuje Koalicja Niech Żyją!, to furtka, która dopuszcza udział w krwawym rytuale nawet małych dzieci. Będą mogły być obecne przy odprawie, na której podawane są gatunki i liczba zwierząt do odstrzału, w przygotowaniach do obławy, podczas ostatnich chwil przed strzałem (założywszy, że ktokolwiek będzie w stanie to kontrolować) i podczas przerw między seriami (kiedy często dochodzi do dobijania postrzelonych zwierząt), przy ich zwożeniu, patroszeniu, no i oczywiście podczas pokotu nad martwymi ciałami.
Epidemia ASF świetnym alibi
To niejedyny prezent dla myśliwych. Według nowych przepisów do tzw. dochodzenia postrzałka można dopuścić wiele psów spuszczonych z uwięzi (do tej pory można było używać tylko jednego, uwiązanego na otoku). To według resortu środowiska „w intencji skrócenia cierpień rannej zwierzyny”. Choć trudno wyobrazić sobie większe przerażenie i cierpienie rannego zwierzęcia, niż gdy dopada je sfora psów.
Na koniec minister zalegalizował stosowanie noktowizji i termowizji podczas masowych polowań na dziki. Takie postulaty stawiali myśliwi podczas tajnej narady w resorcie środowiska (do nagrań z niej dotarli dziennikarze TVN24). Przekonywali, że wielu myśliwych ma już takie urządzenia, a nawet po cichu ich używa. „Puśćmy to, panie ministrze. (…) Puśćmy to na cały kraj” – apelowali. I minister puścił. Uzasadnieniem jest oczywiście walka z epidemią ASF. A kto w nocy skontroluje myśliwych, wyposażonych w noktowizory, czy polują akurat na dziki, czy na coś innego? Epidemia ASF stała się świetnym alibi, a zarażone nią dziki – kozłem ofiarnym, który ma tłumaczyć każde barbarzyństwo i okrucieństwo.
Na postulaty strony społecznej ministerstwo środowiska jest głuche jak pień.