Społeczeństwo

Czułem się jak obcy element

Fałszywy ksiądz kontra prawdziwa ateistka

Paweł Reszka Paweł Reszka Maksymilian Rigamonti / Forum
Z Pawłem Reszką, autorem książki „Czarni”, publicystą POLITYKI, rozmawia Joanna Podgórska.

JOANNA PODGÓRSKA: – Pierwsza myśl po lekturze twojej książki: po co wam księża?
PAWEŁ RESZKA: Duszpasterz jest potrzebny, gdy człowiek ma wątpliwości, chce, żeby ktoś nim pokierował duchowo. Ja właśnie tego szukam w Kościele. Wiem, że w praktyce bywa różnie. Trudno jest znaleźć kościół, w którym można wysłuchać poruszającego kazania. Trzeba się naszukać, bo w wielu miejscach księża traktują kazania jak pańszczyznę.

Z opowieści twoich bohaterów wynika, że w samej formacji tkwi systemowy błąd. Już seminarium potrafi ociosać z ideałów tych, którzy czują misję.
Albo wbić w pychę, faszerując ideami świętości i doskonałości. Siedem grzechów głównych ułożyło mi się chronologicznie w życie księży. Właśnie od pychy poczynając, a kończąc na lenistwie i zniechęceniu, przechodząc przez gniew, chciwość, nieczystość, nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. Najpierw z ideałów ociosuje ich seminarium, a potem zderzenie z realnym życiem w parafii. Tam się często okazuje, że kasa jest najważniejsza. Ci młodzi chłopcy chcieli ewangelizować, nawracać, zmieniać świat, a tak naprawdę świat oczekuje od nich, żeby udzielali ślubów i namaszczali. A jak coś im się nie podoba, wierni napiszą skargę do biskupa. A biskup woli nie mieć problemów. Dopóki nic nie widzi i nie słyszy, jest dobrze. Jak przychodzą skargi, niby nawet przyzna takiemu księdzu rację, ale umieści go w szufladce pt. „kłopot”. Zaczynają się zastanawiać, czy to w ogóle ma sens, po co się kopać z koniem. Na to nakładają się zwykłe ludzkie emocje i namiętności; zakochują się, tak jak my wszyscy. Zaczynają prowadzić podwójne życie. Rodzą im się dzieci. Pierwsza reakcja biskupa w takiej sytuacji to przenieść księdza gdzieś dalej, żeby nie było zgorszenia. Normalny człowiek zaczyna się wtedy zastanawiać, czy to aby na pewno chrześcijańskie, żeby oddzielić dziecko od ojca. To absurd i okrucieństwo. Wielu księży tak myśli.

To może szukać przewodników duchowych poza środowiskiem księży? Czy myślisz – jak twierdzi prezes Kaczyński – że poza Kościołem jest tylko nihilizm?
Dziś prezes Kaczyński nie myśli chyba ani o Kościele, ani o nihilizmie, tylko o tym, jak zostać u władzy. On w kampanii mówi „słupkami poparcia” – jak trzeba, pochwali Edwarda Gierka, a jak trzeba, to podliże się ojcu Rydzykowi. To nie przewodnictwo duchowe, ale marketing polityczny.

A księża są lepsi?
Chciałem spojrzeć na nich jak na zwykłych ludzi. Gdy zobaczyłem ich w kapciach, bez sutanny, ze wszystkimi problemami, które mnie też dotyczą, jakoś się do nich zbliżyłem. Wielu z nich to dobrzy, mądrzy ludzie, ze sporą dozą autorefleksji. Jeden z nich powiedział: dlaczego wierni nazywają mnie ojcem? Nie byłem na porodówce, nie kupowałem dziecku wyprawki, nie przechodziłem z nim szkarlatyny i odry. To ciebie można nazwać ojcem. Pewnie byłby to dobry argument za zniesieniem celibatu. Lepiej byśmy nawzajem się rozumieli.

Do autorefleksji zdolni są pewnie ci, którzy chcieli z tobą rozmawiać. A co z rzeszą innych?
Kościół jest powszechny, ale nie ma jednego Kościoła. Można szukać kapłana w środowisku księży, sympatyków „Tygodnika Powszechnego” albo wśród słuchaczy Radia Maryja. Spotkałem w życiu wielu złych, nieczułych księży, z którymi nie dało się rozmawiać. Tak jak mówiłaś, że kobieta nie powinna się bać lekarza, tak katolik nie powinien się bać swojego duszpasterza. A wielu z nich robi wszystko, żebyśmy się ich bali. To jest realny problem. Zwłaszcza w małych miejscowościach mogą wiernego napiętnować, odmówić chrztu czy pogrzebu. Niektórzy zmienili się w maszynki do sprawiania rytualnych obrzędów. Są jak Scholastyk z „Igraszek z diabłem”, który był świętszy od wszystkich. Za swoje niepełne życie rodzinne czy uczuciowe odgrywają się, karząc wiernych. Ta moralność poniżej pasa jest rodzajem odreagowania. Jeden z księży opowiadał mi o swoim starszym koledze, który podczas spowiedzi za byle co zwyzywał dziewczynę od dziwek, a sam miał na ekranie pootwieranych tyle okienek z pornografią, że mu się komputer zawiesił.

Czy to nie jest groźne, że ludzie, którzy często sami ze sobą nie potrafią dojść do ładu, mają pełnić funkcję terapeutów duchowych czy doradców rodzinnych?
To jest poważny problem, bo mogą zrujnować ludziom życie. Chciałem zrozumieć: co ty chłopaku, który masz dwadzieścia parę lat, możesz powiedzieć człowiekowi, który przychodzi do realnej spowiedzi, z poważnym, często nierozwiązywalnym problemem. Że się będziesz za niego modlił? Na szczęście my, wierzący, mamy w tym systemie jeszcze element, który jest wyżej…

Na Zachodzie regułą jest partnerskie traktowanie wiernych. U nas obowiązuje model patriarchalny: parafianie mają dawać na tacę, a o wszystkim decyduje proboszcz. To się zmienia?
W młodszym pokoleniu księży widzę refleksję, że partnerstwo z wiernymi mogłoby być dobre, bo mogliby się z nimi podzielić odpowiedzialnością; choćby za te rzeczy, które nie są specjalnie interesujące, jak remont dachu, użeranie się z konserwatorem zabytków czy budowa kościoła. To jest zresztą nieuniknione, bo jest coraz mniej powołań i księża nie będą mogli zajmować się wszystkim. Nie mają też takich ambicji, żeby koniecznie wybudować kościół, co kiedyś było źródłem prestiżu. Ci młodzi mówią: jak chciałbym budować, tobym poszedł do technikum budowlanego. Mam nadzieję, że to pójdzie w stronę dzielenia się z wiernymi władzą i odpowiedzialnością, bo to dobrze wpłynie na wszystkich. Ludzie będą bardziej zaangażowani w życie parafii.

To się już dzieje. Kiedyś – zanim się nie przeprowadziłem – co niedzielę chodziłem do świętego Antoniego na Senatorską w Warszawie, czyli do franciszkanów. Nasz proboszcz zawsze odczytywał, ile zebrano na tacę w ubiegłym tygodniu i na co te pieniądze przeznaczono. Myślałem, że to zwykły bajer. Ale któregoś razu zorientowałem się przed mszą, że nie mam przy sobie pieniędzy. Zacząłem przeszukiwać samochód i znalazłem 4 euro i 23 eurocenty. Wrzuciłem na tacę, żeby zabrzęczało. Za tydzień słyszę, że na tacę zebrano ileś tam złotych, 4 euro i 23 eurocenty.

Część materiału reporterskiego zbierałeś przebrany w sutannę. Kiedyś widok księdza budził automatyczny respekt i szacunek. To się zmieniło?
Bardzo. W sutannie czułem się fatalnie. Po pierwsze bardzo niewygodnie się w tym chodzi, a po drugie widziałem mnóstwo ludzi, którzy okazywali mi antypatię, a ci, którzy może i czuli sympatię, nie mieli śmiałości czy odwagi jej okazać. Nie czułem się jak ktoś pożądany, raczej jako obcy element. Często napotykałem mniej lub bardziej skrywaną złość. Zakładasz sutannę i od razu chciałoby się podnieść ręce, by przygotować gardę do obrony. Psychicznie nastawiasz się na cios z każdej strony; że ktoś ci coś złego powie, obrazi. Brałem autostopowiczów przebrany w sutannę. Już po paru kilometrach ludzie zaczynali mieć do mnie pretensje: o pedofilię, o chciwość, o mieszanie się w politykę. Czułem, jakbym odpowiadał za abp. Michalika, Jędraszewskiego, Głódzia i ojca Rydzyka; za wszystkie głupie listy episkopatu i homilie. Zrozumiałem wtedy, że księża są bardzo samotni. A teraz mają jeszcze gorzej. Piszesz o Kościele jako oblężonej twierdzy, której retoryka staje się coraz bardziej agresywna i wojenna. Tak to się nakręca.

Jak słucham tych głupich homilii, zastanawiam się czasem, czy wy, katolicy, macie syndrom sztokholmski, żeby to znosić?
A ja sobie wtedy myślę: jaki fajny jest papież Franciszek. No i mamy dogmat o nieomylności papieża. Dostrzegam dużo dobra w Kościele i na tym staram się skupić. Nie na biskupie, który wyrzuca z siebie haniebne wypowiedzi o tym, że za pedofilię odpowiedzialna jest „ideologia” gender, ale na papieżu, który całuje w rękę ofiarę księdza pedofila. Na takiej refleksji mi zależy.

Konkluzja twojej książki jest jednak smutna. Kiedyś mówiło się, że polski Kościół ulegnie zmianie, gdy wymrze stare pokolenie biskupów. A okazuje się, że może być gorzej, bo spadek powołań będzie prowadził do selekcji negatywnej, a młode pokolenie jest jeszcze bardziej konserwatywne niż stare.
To było zaskakujące. Okazuje się, że wśród młodych jest ogromna fascynacja mszą trydencką. Do seminariów trafia często prawicowa, konserwatywna młodzież, która nie chce żadnego poluzowania reguł. Mówią: zobaczcie, co się stało na Zachodzie, popuściliśmy i kościoły opustoszały; chcecie, żeby u nas było to samo? Z drugiej strony wierni coraz bardziej oczekują zmian. Nie wiem, w którą stronę to pójdzie. Nie mamy wyboru. Jeśli pójdzie w bardziej konserwatywną stronę, będziemy jeszcze mniej słuchali biskupów i próbowali się łączyć bezpośrednio z transcendencją.

***

Paweł Reszka – zdobywca Grand Press, laureat nagród Andrzeja Woyciechowskiego i Dariusza Fikusa. Pisząc reporterskie książki, wcielał się już w role sanitariusza i ratownika medycznego, by opowiedzieć, jak od wewnątrz wygląda system ochrony zdrowia. Na potrzeby najnowszej książki „Czarni” założył strój duchownego. Rozmawia z proboszczami, wikarymi, zakonnikami o ich namiętnościach, grzechach i samotności. Książka opowiada o życiu codziennym na parafii, portretuje kler w trudnym dla Kościoła momencie.

Polityka 38.2019 (3228) z dnia 17.09.2019; Społeczeństwo; s. 24
Oryginalny tytuł tekstu: "Czułem się jak obcy element"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Czytamy i oceniamy nowego Wiedźmina. A Sapkowski pióra nie odkłada. „Pisanie trwa nieprzerwanie”

Andrzej Sapkowski nie odkładał pióra i po dekadzie wydawniczego milczenia publikuje nową powieść o wiedźminie Geralcie. Zapowiada też, że „Rozdroże kruków” to nie jest jego ostatnie słowo.

Marcin Zwierzchowski
26.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną