Społeczeństwo

Polska szkoła życia

Opowieści z Klubu Ukraińskich Kobiet

Na emigracji trzeba liczyć tylko na siebie. Na emigracji trzeba liczyć tylko na siebie. Igor Morski
Myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi, kiedy dostałam się na studia doktoranckie w Polsce, ale wcale nie czuję się tu dobrze. Codziennie słyszę, że kolejnego Ukraińca pobili, nie zapłacili za pracę lub wyzwali od banderowca. Znajomi powiedzieli, że jestem pierwszą Ukrainką, która nie sprząta, tylko robi doktorat – mówi pochodząca z Łucka Julia Laszczuk.
Dr Olena Babakova, dziennikarka i komentatorka ukraińskiej polityki.Olena Babakova/Facebook Dr Olena Babakova, dziennikarka i komentatorka ukraińskiej polityki.

Julia ma 33 lata, kończy doktorat na UW o ukraińskich malarkach na emigracji i prowadzi galerię sztuki w Domu Ukraińskim w Warszawie. Dużo podróżuje, niedawno wróciła z Birmy, wybiera się do Hiszpanii na stypendium. Chociaż nie brakuje jej przyjaciół wśród Polaków, po pięciu latach stwierdziła, że więcej nie da rady, pakuje walizkę.

Większość ukraińskich migrantów podejmuje w Polsce prace niewymagające wysokich kwalifikacji. Ostatnio przyjeżdża jednak coraz więcej specjalistów: informatycy, lekarze, inżynierowie oraz liczni studenci. W ciągu pięciu lat liczba ukraińskich studentów w Polsce wzrosła z 10 tys. do prawie 40 tys. Stosunkowo nową grupą migrantów są kobiety o wysokich kwalifikacjach, które przeprowadzają się do Polski wraz ze swoimi mężami i dziećmi. Wiele miało dobrą pracę i kariery na Ukrainie, z których musiały zrezygnować na rzecz mężów i lepszej przyszłości dla dzieci w Polsce.

Z myślą o nich powstał Klub Ukraińskich Kobiet przy działającym od 5 lat Domu Ukraińskim w Warszawie. Jest miejscem spotkań, wydarzeń kulturalnych, pomocy prawnej. Symbolicznie zlokalizowany obok Muzeum Żydów Polskich. Spotkania Klubu odbywają się zwykle w niedziele, dziewczyny spędzają czas na wiele sposobów: jedna bezpłatnie uczy angielskiego, druga daje konsultacje z biodietetyki, trzecia zna się na mediach społecznościowych, więc pomaga koleżankom szukać pracy za pomocą LinkedIn; urządzają lekcje gotowania.

Do Klubu Kobiet należy trzydziestopięcioletnia Ania (imię zmienione), która jeszcze nie tak dawno była na Ukrainie prawniczką, marzyła o tym, żeby zostać sędzią. Pochodzi z miasta w północno- wschodniej części Ukrainy. Początek rosyjskiej agresji na wschodzie kraju znacznie pogorszył tam sytuację gospodarczą. Odbiło się to i na rodzinie Ani. Postanowili, że mąż wyjedzie do Polski, ponieważ polskie korzenie ułatwiały sprawę z dokumentami. Miał tylko trochę popracować i wrócić. W Warszawie podjął pracę na budowie, jak wielu Ukraińców.

Grzebiąc marzenia

Kiedy Ania z dziesięcioletnim synem po raz pierwszy wybrała się do Warszawy w odwiedziny, jakiś pan na orliku zauważył piłkarskie zdolności jej syna i zaprosił chłopaka na obóz, a potem do klubowej szkoły piłkarskiej. Przyjęcie propozycji wiązałoby się z koniecznością przeprowadzki do Polski. – Przed podjęciem tej decyzji przepłakałam dwa miesiące. Dla syna to była szansa, ale dla mnie oznaczała rezygnację z własnych planów.

Pierwsze pół roku w Warszawie również okazało się dla Ani niewesołe. Nie dość, że nie miała tu żadnych znajomych i pozwolenia na pracę, to jeszcze zupełnie nie mówiła po polsku. – Na Ukrainie byłam kimś. Okazywano mi szacunek, otwierano przede mną drzwi, zwracano się do mnie po imieniu ojca, czyli Hanna Hryhorivna, a tutaj co najwyżej mogłam zostać sprzątaczką, a przecież nawet tego słowa nie byłam w stanie wymówić.

Przez jakiś czas – jak mówi – codziennie pakowała walizkę, ale kiedy syn wracał ze szkoły – rozpakowywała z powrotem. Postanowiła, że zrobi wszystko, żeby odnaleźć się w nowych warunkach. Wciąż nie znając języka, zapisała się na studia podyplomowe na kierunku prawo oraz zatrudniła jako ekspedientka w sklepie z odzieżą markową. Na początku porozumiewała się z klientami gestami, ale w pracy szybko nauczyła się mówić. W ciągu dwóch lat tak oswoiła język, że ukończyła studia z dobrymi ocenami. Wtedy zdecydowała, że spróbuje wrócić do zawodu. Aplikowała i dostała się do jednej z warszawskich kancelarii adwokackich, ale nie wytrzymała tam zbyt długo. – Atmosfera była niesympatyczna – mówi. – Musiałam wrócić do sklepu, ale się nie poddaję. Cały czas rozsyłam CV, chodzę na rozmowy kwalifikacyjne, odbywam bezpłatny staż w firmie prawniczej. Jednocześnie staram się o certyfikat adwokacki na Ukrainie, chociaż nie wiem, czy w Polsce ten dokument coś zmieni. W Poznaniu jest jedna ukraińska adwokatka, której udało się zostać członkinią Okręgowej Izby Adwokackiej. Bardzo mnie inspiruje.

Natalia, podobnie jak Ania, ma 35 lat i przeprowadziła się do Polski kilka lat temu za mężem. W Charkowie wspólnie prowadzili biuro tłumaczeń, gdzie Natalia zajmowała się zleceniami, podczas gdy mąż tłumaczył. Kiedy zaczęła się wojna, przeprowadzili się do Warszawy, gdzie mąż zajął się tłumaczeniami. Zleceń było sporo. Wkrótce urodziło im się dziecko, więc Natalia sama nie mogła iść do pracy i szybko nauczyć się języka. W międzyczasie małżeństwo zaczęło się sypać.

– Tutaj niestety muszę wszystko zaczynać od nowa – mówi Natalia. – Od roku wszędzie wysyłam swoje CV, byłam zapraszana na rozmowy kwalifikacyjne, ale na razie bez skutku. Nie widzę sensu wracać z córką na Ukrainę, ona już tu chodzi do przedszkola. Chcę też, żeby widywała ojca.

Za mężem przyjechała do Polski także Oksana ze Lwowa, matka dwójki dzieci. – Musiałam rzucić wszystko, co miałam na Ukrainie. Zamknęłam firmę, którą rozkręcałam od zera. Tutaj jest mi o wiele trudniej, nie czuję się pewnie, nie mam pomysłu na siebie.

Trenerka rozwoju osobistego z wieloletnim stażem Iwona Cichowicz, która współpracuje z Klubem Ukraińskich Kobiet, jest przekonana, że największy problem dziewczyn jest w emocjach. – One często tracą w Polsce poczucie własnej wartości, wstydzą się akcentu. Kiedy doświadczają lekceważenia lub pozwalają na niestosowne traktowanie, bo nie znają własnych praw i nie wiedzą, jak się bronić – tracą nadzieję, że w Polsce im się też uda – mówi Iwona.

Szklany sufit dla ambitnych

Znana już w Polsce trzydziestodwuletnia dziennikarka i komentatorka ukraińskiej polityki dr Olena Babakova ponad dziesięć lat temu przyjechała na studia doktoranckie do Polskiej Akademii Nauk. Dziś nie dość, że mówi poprawną polszczyzną, to sypie metaforami, przykładami, statystykami. Nic dziwnego, że jest często zapraszana do audycji radiowych i telewizyjnych w Polsce. Szybko zatrudniono ją w Polskim Radiu dla zagranicy, po kilku latach musiała przejść na freelance. – Nigdy nie nastawiałam się specjalnie na pozostanie w Polsce. Rozważałam możliwości pracy zarówno w Kijowie, jak i w Warszawie, chociaż obrastanie nowymi znajomymi i budowanie relacji znacznie utrudnia ten wybór. A jak okazało się w praktyce, nawet najbardziej otwarty polski mężczyzna raczej nie zmieni kraju zamieszkania dla kobiety.

Ogólnie na emigracji jest się samotnym. Trzeba liczyć tylko na siebie i w każdej sytuacji dawać sobie radę. Nawet jak ma się przyjaciół, to raczej na poziomie powierzchownym. Na Ukrainie przyjaźń żywi się nieszczęściami i biedą. Kiedy opowiadasz znajomym, że masz się dobrze, to zaczynają ci zazdrościć i porównywać się, ale kiedy jesteś w dole, to dadzą z siebie wszystko, żeby ci pomóc. W Polsce odwrotnie, jesteś lubiany, dopóki cieszysz się powodzeniem, a kiedy przeżywasz trudne chwile, to nie warto liczyć na coś więcej.

Olena dodaje, że w polskim społeczeństwie pochodzenie odgrywa bardzo ważną rolę. – Ciągle jestem postrzegana jak Ukrainka, a Ukrainka to ostatnia w kolejce po awans, to ta, która dostaje mniejsze wynagrodzenie, nieraz doświadcza chamskiego traktowania ze strony pracodawcy, o wiele mniej dbającego o relacje z migrantem. Nie mogę zaakceptować również tego, że wobec Ukraińców działa taka zasada, że mogą tu pracować, mieszkać, zakładać rodziny, ale nie powinni wypowiadać się na tematy polityczne. Żyjąc tutaj i wiążąc swoją przyszłość z Polską, nie możemy komentować polityki?

Olena już osiągnęła pewien poziom w Polsce, ale mówi, że dalej przebić się nie da. – Żeby trzymać nos nad wodą, muszę ciągle się przepracowywać, zapomnieć o dłuższym urlopie, odpoczynku i spokoju. Kiedy miałam 20 lat, byłam w stanie nieustannie walczyć, ale teraz jest coraz ciężej. Nie mogę sobie pozwolić na zmniejszenie obrotów, a jestem straszliwie zmęczona. Najbardziej mnie boli nie ksenofobia czy konserwatyzm polskiego społeczeństwa, tylko ten dziki kapitalizm, zarówno materialny, jak i emocjonalny. Ludzi często traktuje się tu niczym produkt, a relacje przypominają Uber Eats, czyli jednorazową dostawę tego, czego potrzebujesz. Nie smakuje, to zmieniasz dostawcę. Żadnej stabilności ani obowiązków. Dziewczyny, które przyjechały tu same i nie znalazły partnera, są chronicznie sfrustrowane i zmęczone.

Rówieśniczka Oleny Kateryna Berezovska, która przez ostatnie pięć lat pracowała jako asystentka europosła Michała Boniego, podziela tę opinię. Mówi, że Polacy, których zna, nigdy nie poruszają tematów osobistych – w grę wchodzą tylko rozmowy neutralne. – Brakuje mi emocjonalnego kontaktu z ludźmi. Relacje tu są bardzo praktyczne. Mężczyzna nigdy nie zawalczy o kobietę, nie zrobi żadnego wysiłku, żeby się jej przypodobać. Polacy są pasywni i niemal obojętni. Nie ty, to inna.

Katia sprawia wrażenie osoby nieprzeciętnie zdyscyplinowanej i silnej. Jest konkretna, zorganizowana, nigdy się nie spóźnia. Nie męczą jej wysokie obcasy. Przyjechała do Polski, żeby tu pomieszkać. – Przed przeprowadzką miałam sporo wyjazdów zawodowych, ale nigdy nie żyłam w obcym kraju. Chciałam wreszcie spróbować, czym jest ta Europa, którą wszyscy tak chwalą i gdzie tak pragną się dostać.

Katia ma za sobą bardzo długą karierę w Stowarzyszeniu Czerwonego Krzyża Ukrainy, gdzie zaczęła pracować, mając 16 lat. W wieku 27 przeniosła się do Warszawy. Zaskoczyło ją to, że musiała wszystko zaczynać od nowa. Nie pomogło bogate doświadczenie ani znajomość języków obcych. Wręcz przeciwnie, dla wielu pracodawców miała zbyt wysokie kwalifikacje. Co się natomiast liczyło, to język polski, którego musiała się nauczyć od podstaw zaledwie w kilka miesięcy. – Przeszłam przez okres depresji, jak pewnie każda imigrantka. Był moment, kiedy przez trzy dni nie wychodziłam z domu i nikt mnie nie odwiedził ani nie zadzwonił. Wtedy uświadomiłam sobie, że jestem naprawdę sama i muszę zbudować grono przyjaciół od nowa.

To przecież Europa

Praca dla europosła stała się początkiem nowego etapu – zachwytu Polską i spełnienia zawodowego, chociaż wciąż odnosiła wrażenie, że ukraińskie pochodzenie w Polsce raczej przeszkadza, niż pomaga. – W Polsce przy poszukiwaniu pracy ważne są osobiste znajomości, co znacznie komplikuje sprawę obcokrajowcom. Teraz zastanawiam się, co dalej, rozważam możliwości zarówno w Warszawie, Kijowie, jak i dalej na zachodzie. Chociaż, jeśli chodzi o Kijów, to zauważyłam, że sama już za bardzo się zmieniłam jak na powrót. W Polsce mnie nic nie trzyma, nie mam bliskich przyjaciół, nie założyłam rodziny, nie znalazłam takiej osoby, która byłaby w stanie mnie naprawdę zrozumieć i wesprzeć. Ale nie boję się o przyszłość, bo właśnie w Polsce nauczyłam się być mniej emocjonalna. To się tu opłaca.

Dwa lata przed przeprowadzką do Polski Daria Tereshchenko zaczęła studiować język polski i aktywnie się przygotowywać do studiów w Krakowie. Zmiana kraju zamieszkania okazała się jednak dużym wyzwaniem. Sama, bez pomocy rodziny, nie wiedziała nawet, jak się zachowywać, kiedy pani z dziekanatu wypowiadała rasistowskie komentarze.

– Dojrzewanie w Polsce stało się dla mnie prawdziwą szkołą życia. Na początku drogi młody człowiek nie zna siebie, nie zna własnych granic i praw, nie wie, jak się bronić. Moi rówieśnicy w Zaporożu mieli obok rodziców, dojrzewali w pewnym systemie, który ich prowadził niczym rzeka. Moje życie w Polsce bardziej przypominało rozlewisko – mówi. Dziś ma 24 lata i nie zamierza wracać do Zaporoża. Została już brand menedżerką dużej korporacji. Zbyt wiele zainwestowała w przeprowadzkę. Jest pewna siebie, nastawiona na rozwój. Już w liceum uważała, że w środowisku, w którym wyrosła, nie zrealizuje swojego potencjału.

– Mimo że trafiłam do elitarnego liceum, czułam się inna; rówieśnicy nie mieli większych ambicji. Wtedy powiedziałam sobie, że muszę wyjechać na studia za granicę. Przeprowadzka do Polski była jak reset – wszystko mi się w głowie poprzestawiało.

Nie chce wracać na Ukrainę, bo już się zaadaptowała, nauczyła sobie radzić, wykorzystywać własne możliwości. – Niestety wciąż dostaję złośliwe uwagi, które zaczynają się słowami „w świecie cywilizowanym”. To poniżające. Nie rozumiem, dlaczego Polacy zapominają o własnym doświadczeniu emigracyjnym. Przecież oni również mają wiele trudności za granicą, mają problem z angielszczyzną w Anglii i Stanach, a niektórzy potrafią w ogóle nigdy nie nauczyć się języka. Ukraińcy bardzo się starają, a często spotyka ich pogarda i niechęć.

• • •

Dodzwonić się do Julii Laszczuk nie jest tak łatwo. W końcu udaje nam się połączyć.

Cześć Julio, czy wróciłaś już z Hiszpanii? Jakie są twoje plany?

Nie mieszkam już w Polsce.

Jak to?

Jestem we Włoszech. Dostałam zaproszenie na uniwersytet w Neapolu i od razu się zgodziłam.

W tle słyszę jakichś Włochów.

Czy jesteś w autobusie?

Tak. Wyobraź sobie, mogę gadać po ukraińsku, ile chcę, i nikt się na mnie nie gapi.

Polityka 36.2019 (3226) z dnia 03.09.2019; Społeczeństwo; s. 37
Oryginalny tytuł tekstu: "Polska szkoła życia"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama