Społeczeństwo

Od Białegostoku do brunatniejącego wierchu

Warszawa solidarna z Białymstokiem, 27 lipca 2019 r. Warszawa solidarna z Białymstokiem, 27 lipca 2019 r. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Wiele wskazuje na to, że brutalizacja życia osiągnęła w Polsce poziom krytyczny – m.in. z powodu tolerowania przemocy względem rozmaitych mniejszości społecznych.

Paryż, lipiec 2018 r. Spacerujemy w mieszanym towarzystwie francusko-polskim. Na jednym z publicznych gmachów wisi olbrzymia tęczowa flaga z okazji zbliżającej się parady równości. „Czy nie boicie się, że ktoś ją zerwie?” – pyta z troską jedna z Polek. „Któż by miał to zrobić i po co?” – zdumiewa się ktoś z Francuzów. Przytaczałem tę historyjkę w którymś z moich felietonów, ale warto ją powtórzyć po wydarzeniach w Białymstoku.

Pan Zieliński, wiceminister spraw wewnętrznych, dumnie powiada: „Polska jest dziś oazą wolności i bezpieczeństwa”. Po białostockich awanturach i pobiciu wrocławskiego dziennikarza, ponieważ nie podobały mu się hasła przeciwko LGBT, mniemanie p. Zielińskiego jest ponurym żartem.

Białystok okazał się nie symbolicznym Białym Stokiem, na którym bawią się grzeczne polskie dzieciątka, ale miejscem ukazującym różnicę między „sercem Europy” a jej normalnymi organami. Nie twierdzę, że ksenofobia i gotowość do użycia przemocy nie występują poza krajem nad Wisłą i Odrą, gdyż byłby to fałsz. Z drugiej strony agresja w Białymstoku wobec LGBT jest przejawem szerszego problemu związanego m.in. z brakiem obywatelskiej edukacji w Polsce.

Czytaj także: Po wydarzeniach w Białymstoku obudziliśmy się w innym kraju

Władzy wolno mówić rzeczy sprzeczne z konstytucją

Zacznę od kilku uwag. Pan Piontkowski, obecny naczelny edukator serca Europy, zauważył: „Jak widać, tego typu marsze wywoływane przez środowiska próbujące forsować niestandardowe zachowania seksualne budzą ogromny opór. Także na naszym terenie, ale nie tylko. Nie tylko na Podlasiu, ale i w innych częściach Polski. (...) Warto się zastanowić, czy w przyszłości tego typu imprezy powinny być organizowane. To powoduje zamieszki, może powodować zagrożenie zdrowia wielu przygodnych obywateli. I trzeba się poważnie zastanowić, w jaki sposób rozwiązać ten problem”.

Ponieważ to wynurzenie spotkało się z krytyką, jego autor wytłumaczył: „Mówiłem o tym, że te manifestacje budzą ogromne emocje i doprowadzają czasem do zachowań agresywnych i w związku z tym warto przygotować się na skutki organizowania takich manifestacji. (...) U nas wszyscy, także ci, którzy mają inne pomysły na funkcjonowanie w życiu, mają prawo do organizowania manifestacji. Być może zostałem źle zrozumiany”.

Pan Piontkowski chyba traktuje drugi cytat jako równoznaczny z pierwszym, ale to świadczy tylko o tym, że sam siebie źle zrozumiał i trwa w tym stanie. Panowie Dworczyk, Müller i Sasin nie widzą nic zdrożnego w słowach p. Piontkowskiego i twierdzą, że skorzystał z przysługującej mu wolności słowa. Fakt, Polska musi być oazą wolności, skoro urzędującemu przedstawicielowi władzy publicznej WOLNO wypowiadać opinie niezgodne z konstytucją i jest za to chwalony.

Czytaj także: „Kocham Polskę, ale nie tę lewacką”. Muzyka w służbie nacjonalistom

Przemówienia biskupów i premiera a zadyma w Białymstoku

Kościół katolicki podszedł do sprawy dialektycznie. W połowie lipca miała miejsce pielgrzymka radiomaryjnej rodziny na Jasną Górę. Dwóch biskupów, mianowicie pp. Dec i Frankowski, wygłosiło homilie ociekające niechęcią i pogardą dla LGBT. Pan Morawiecki zareagował tak: „Jesteśmy dumni z tych naszych wielkich zmagań, one zawsze potwierdzały, że Polska i Polacy nie poddają się w walce o solidarność, o wolność, o wiarę, o chrześcijaństwo. [Zebrani] mają odwagę walczyć o Polskę, wstawiać się za naszymi chrześcijańskimi wartościami, bo taki dzisiaj jest czas, że to wymaga odwagi. (...) Rdzeniem naszej wiary jest piękne łączenie tradycji, osiągnięć przeszłości. Chcemy wszystkich tych, którzy są na takiej drodze, przyłączyć do nas. Polska musi być jednością. Chcemy zjednoczenia naszego całego narodu pod biało-czerwonym sztandarem”.

Ślicznie. Oto premier rządu (i wielu innych funkcjonariuszy) państwa niezależnego od instytucji religijnej uczestniczy (na koszt podatników) w imprezie kościelnej, słyszy moralnie dość wątpliwe słowa biskupa i wygłasza dziękczynną tyradę m.in. za obrażanie części współobywateli. Tydzień później Marsz Równości w Białymstoku został zaatakowany przez „chuliganów”, aczkolwiek powielających hasła z Jasnej Góry i wypowiedzi p. Piontkowskiego.

Ktoś może powiedzieć, że nie ma przyczynowego związku między oracjami pp. Deca i Frankowskiego, patriotycznymi uniesieniami p. Morawieckiego a zadymą w Białymstoku. Fakt, ale zgodnie z zasadami dialektyki (metody zarówno heglowsko-marksowskiej, jak i milcząco podzielanej przez KK, przynajmniej polski) konieczność toruje sobie drogę przez przypadki. Tedy można powiedzieć, że poczynania władz kościelnych i świeckich (składnia ma wskazywać na symbiozę obu) przyczyniły się do zmiany klimatu społecznego wobec LGBT, np. niektóre samorządy w województwie świętokrzyskim i na tzw. ścianie wschodniej wydały homofobiczne zarządzenia, także z inspiracji wojewodów.

Czytaj także: Białostocki test Kościoła

Potępiamy chuligaństwo, ale...

Powyższą diagnozę potwierdza m.in. p. Wojda, miejscowy arcybiskup, który wystosował list do wiernych, wzywając do stanowczego „non possumus” wobec tej manifestacji, oraz jedna z parafii w rzeczonym grodzie, dziękująca zadymiarzom za „obronę wartości chrześcijańskich i ogólnoludzkich”. I za to, że działali, „chroniąc nasze miasto, zwłaszcza dzieci i młodzież, przed planowaną demoralizacją i deprawacją”.

Episkopat potępił stosowanie przemocy wobec „innych”, aczkolwiek stało się to przy akompaniamencie dość dwuznacznych enuncjacji, np. p. Gądeckiego, przewodniczącego kolegium biskupów. Pan Wojda nie miał wyboru, też potępił – księża ze wspomnianej parafii udali, że nie było ich w domu, i perswadowali, że dziękowali ludziom za reakcje na wcześniejsze ogłoszenia parafialne.

Ujmując rzecz ogólniej: postawa Kościoła katolickiego w Polsce nie jest niczym nowym. Gdy w latach 30. miał miejsce bojkot sklepów żydowskich, nie raz prowadzący do ich rozbijania, jeden z biskupów potępił przemoc z równoczesnym oznajmieniem: „Chrześcijanin nie może nikogo nienawidzić, nawet Żydów”. Jak zmienimy „Żydów” na „LGBT”, uzyskamy całkiem zgrabne ujęcie stosunku Kościoła katolickiego (jako instytucji) do lesbijek, gejów itd. „My ich tolerujemy, ale…”.

I właśnie rzecz w „nawet” i „ale”, bo te niewinne słowa wskazują, że prawicy (KK jest jej częścią) potrzebny jest wróg – kiedyś byli nimi Żydzi (nic straconego pod tym względem), teraz padło na „pedałów i innych zboczeńców”.

Jeden z mieszkańców Białegostoku rzecz ujął treściwie: „Przez ten poje*any marsz tylu chłopaków poszło siedzieć. (...) Ale to pedałów wina, jak prowokują. (...) Nie znoszę pedałów. Ja jestem katolikiem, jestem mężczyzną, taki się urodziłem”. Ma sojuszników wśród polityków i duchownych, którzy wprawdzie potępiają, ale… Na przykład po co „pedały i lesby” pętają się po ulicach i denerwują „normalnych” ludzi?

Żadna polska władza po 1989 r. nie wprowadziła legalizacji związków partnerskich – obecnie sprawa LGBT jest politycznym narzędziem „dobrozmieńców” (to oczywiste), ale także np. PSL. Często słychać w tym związku odwołania do art. 18 konstytucji: „Małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny, rodzina, macierzyństwo i rodzicielstwo znajdują się pod ochroną i opieką Rzeczypospolitej Polskiej”, który – np. wedle p. Zgorzelskiego (PSL) – stwierdza, że małżeństwo jest związkiem kobiety i mężczyzny, a więc nie ma sensu mówić o innych. Wszelako „jako” nie znaczy „jest”, a więc p. Zgorzelski plecie trzy po trzy.

Jeszcze większego wyczynu dokonał p. Mularczyk, prawnik i poseł, który stwierdził, że postulaty LGBT są złamaniem prawa. W ogólności trudno zmierzyć kościelno-prawicowe bzdury o „pedałach” i seksualizacji dzieci. To już jednak inny temat.

Czytaj także: Polityczne LGBT

„Prowokacja totalnej opozycji”

Bardzo aktywni są również prawicowi publicyści. Pan Bukowski, doktor filozofii, napisał na swoim blogu: „Nie ograniczajcie w swoich żądaniach, śmiało idźcie dalej. Skoro – jak twierdzicie – normalną rodziną dla dziecka może być dwóch ojców lub dwie matki, to dlaczego nie wilk, pantera, wąż i niedźwiedź. (...) Idźcie na całość, przedstawiciele LGBT, zgłoście taki wniosek; możecie dodać swojskie psy i koty”.

Komentatorzy dodali: „polecam wieprzki, zady jak się patrzy. (...) Pozostają jeszcze nekrofile – dlaczego dyskryminować takich osobników. Przecież to faszyzm i rasizm”. Pan Bukowski zareagował jak prawdziwy mędrzec: „O, to, to”. Charakteryzuje siebie m.in. jako autora książek „Zarys filozofii spotkania” i „Filozofowie o godnym życiu”. Bezsprzecznie spotkał się niezwykle godnie z problemem LGBT. Jako harcerz z dumą podkreśla, że będąc druhem, służy Bogu. „Philosophus servus Dei”, ale wygląda na to, że p. Bukowski raczej nie jest miłośnikiem mądrości, a wręcz przeciwnie.

Pan Broda, profesor fizyki, woła: „Wydarzenia (...) w Białymstoku są jedną z wielu prowokacji totalnej opozycji, a obecność w tym miejscu zagranicznych dziennikarzy (...) dowodzi skali planowanej prowokacji. Politycy i zwolennicy utraconej w 2015 władzy są gotowi uciec się do każdego działania, które pobudzi wewnętrzny konflikt w Polsce, bo w ich mniemaniu przybliży ich to do odzyskania profitów. (...) Zjednoczona Prawica musi takie prowokacje neutralizować, by eksplozja zupełnie pobocznego konfliktu nie zakłóciła sytuacji politycznej. (...) Dlatego rozumiem zachowanie policji, która w zdecydowany, a nawet w brutalny sposób stłumiła wybryki. (...) Ogłosiłbym zakaz organizowania »parad równości«. (...) Równość praw nigdy w Polsce dotychczas nie była zagrożona. (...) Słabo skrywanym celem organizatorów i uczestników tych demonstracji są ordynarne prowokacje uderzające w większość spokojnych i tolerancyjnych ludzi, władza nie może pozwolić na dalszy rozwój tej niebezpiecznej sytuacji”.

A oto parafraza konstatacji p. Brody: „Wydarzenia w Gdańsku są jedną z wielu prowokacji sił antysocjalistycznych, a obecność w tym miejscu zagranicznych dziennikarzy dowodzi skali planowanej prowokacji. Siły antysocjalistyczne gotowe są do każdego działania, które w ich mniemaniu przybliży je do zdobycia władzy. PZPR musi takie prowokacje neutralizować, a Milicja Obywatelska – użyć siły, nawet brutalnej, dla stłumienia zamieszek. Równość praw w PRL nie była i nie jest zagrożona. Dlatego trzeba zakazać ordynarnych prowokacji w postaci strajków, uderzających w większość spokojnych ludzi opowiadających się za prawem i socjalizmem”.

Ciekawa analogia, nieprawdaż?

I jeszcze produkt myśli (?) p. Lisickiego, redaktora pisma „Do Rzeczy”: „Ta sprawa wcale nie jest taka jednoznaczna, choć jeśli spojrzelibyśmy na to w kontekście kulturowym, to w oczywisty sposób stroną agresywną są organizatorzy Marszu Równości”. Zachwycający kontekst kulturowy. Wszyscy trzej mężowie mają to wspólne, że gadają (piszą) od rzeczy. Signum temporis bonae mutationis?

Czytaj także: Plaga homofobicznych deklaracji w polskich samorządach

Rośnie przyzwolenie na agresję

Agresja wobec LGBT jest tylko elementem marszu od „Białego Stoku” do Brunatniejącego Wierchu. W latach 90. widziałem w Krakowie pochód pod hasłem „Polska cała tylko biała”, otoczony kordonem policji. Obyło się bez jakichkolwiek awantur, ale niestety demonstracja stała się sygnałem ostrzegawczym.

Stopniowo zaczęły się pojawiać przemoc i pogarda: wobec „innych”, „obcych”, „kolorowych”, „ciapatych”, „badziatych” itd. Mnożyły się (i nadal tak jest) przypadki niewpuszczania ich do klubów, obraźliwe słowa, np. ostatnio ojciec jednej z „rdzennie” polskich tenisistek wrzasnął do jej rywalki, naturalizowanej obywatelki naszego kraju: „Ja ci, kur*a, załatwię, że to będzie twój ostatni mecz w Polsce”, a niektórzy kibice siatkówki powiadają, że wprawdzie Wilfredo Leon jest „w porząsiu”, ale w polskiej reprezentacji powinni grać tylko „autentyczni Polacy”.

Polski internet jest pełen nienawiści do „innych”, ponoć bije rekordy w tym względzie. Te postawy zostały ugruntowane przez stosunek władz polskich (po 2015 r.) do uchodźców – ciekawe, że to właśnie w Polsce wezwania papieża Franciszka do pomocy migrantom były najbardziej krytykowane, włącznie z absurdami o groźbie wprowadzenia u nas prawa szariatu.

Przypomnijmy pielgrzymki kiboli na Janą Górę, przybywające tam z narodowym oprzyrządowaniem ideowym i witane z ojcowską dobrotliwością przez wielebnych oo. paulinów, mnogie msze bogoojczyźniane, kapelanów narodowców, edukację formującą p. Międlara i jemu podobnych, antysemickie felietony p. Michalkiewicza w Radiu Maryja i TV Trwam, kramiki przy kościołach z „jedynie słuszną literaturą” czy propozycje egzorcyzmów wobec niewierzących – to tylko kilka przykładów zaangażowania katolickich aktywistów, zarówno duchownych, jak i świeckich, po prawicowo-nacjonalistycznej (z naciskiem na drugi człon) opcji politycznej.

Czytaj także: To jest już zorganizowane prześladowanie

Klimat klimatyczny sprzyja przemocy

Agresja nie zna granic, więc szybko pojawiła się także fizyczna. Byłoby naiwnością sądzić, że w Polsce nie będzie tej drugiej, skoro gdzie indziej była, jest i będzie. Wszelako nie znam drugiego przypadku (przynajmniej współczesnego) w kręgu, do którego aspirujemy, gdy rzeczniczka rządzącej partii (p. Mazurek, teraz szpanująca w PE) powiedziałaby, że wprawdzie potępia przemoc, ale ją rozumie. To przecież jawna zachęta dla tych, którzy są gotowi do bicia – mogą liczyć na wyrozumiałość, podobnie jak ci, którzy rozpowszechniają naklejki o strefie wolnej od LGBT.

Wymiar sprawiedliwości do dzisiaj nie może pociągnąć do odpowiedzialności świętujących urodziny Hitlera i tych, którzy wieszali portrety europosłów (ale tylko z jednej opcji politycznej), ponieważ dowody nie zostały skompletowane, a p. Błaszczak, chociaż okrutnie wytężał wzrok, nie mógł dostrzec żadnych niestosownych transparentów w trakcie Marszu Niepodległości w 2018 r.

Ba, owe marsze, z reguły pełne mowy nienawiści, są przez tzw. dobrą zmianę uważane za wzorzec patriotycznego rynsztunku. Pan Sasin posunął się nawet do tego, że porównał sytuację z 2011 r. (udział niemieckiej Antify w próbie siłowej blokady Marszu Niepodległości) do tego, co wydarzyło się w Białymstoku, sugerując zresztą, że za tym stały ówczesne władze. To jeszcze jedna propagandowa perełka obecnej władzy. Można ją skwitować, zwracając uwagę, że wprawdzie słusznie ktoś powiedział: „Ta przemoc wyrosła przed PiS”, ale trzeba dodać, że znalazła nader sprzyjający klimat po 2015 r., np. stosunek tzw. dobrej zmiany do konwencji antyprzemocowej jest papierkiem lakmusowym postawy polskiej prawicy wobec agresji.

Czytaj także: Coś jednak pierwszy w Białymstoku Marsz Równości w mieście zmienił

Polska „oaza bezpieczeństwa”

Jak już zaznaczyłem, agresja nie zna granic i nie ma granicy między gotowością do przemocy i jej uskutecznieniem z powodów politycznych, narodowościowych, obyczajowych i innych. Jak wygląda Polska jako oaza bezpieczeństwa dzisiaj?

Oto przykład niejako symboliczny: Ukrainiec pracujący na czarno zasłabł, został wywieziony do lasu przez pracodawczynię, a tam porzucony zmarł. Samochód osobowy ochlapał kogoś błotem, ten drugi wezwał kolegę, obaj pojechali w ślad za sprawcą, dorwali go i zatłukli pałkami. Kierowca zatrzymał się, wysiadł z samochodu i uderzył kobietę w twarz. Drogi polskie są najniebezpieczniejsze w Europie, np. liczba poszkodowanych, w tym ofiar śmiertelnych, w wyniku wypadków na przejściach dla pieszych jest porażająca. Motorniczy(e) tramwajów z jakąś perwersyjną radością zamykają drzwi, widząc starszą osobę dobiegającą do pojazdu, ruszają „w siną dal”. Kierowcy stołecznych autobusów mają niezwykłą radochę, gwałtownie hamując przed przystankiem i widząc, że część pasażerów traci równowagę.

Nagminnie naruszane są zasady używania rowerów, np. na pasach, zakaz rozmowy z prowadzącymi busy czy normy liczby przewozów pasażerów. A zwróć uwagę w takiej sytuacji – w większości wypadków usłyszysz wulgarną odpowiedź, np. że jesteś pedałem i masz się odpier…lić. A trzeba dodać do tego stosunek do zwierząt, np. konie padnięte z wysiłku w drodze do Morskiego Oka, psy powieszone na bramach, niekiedy żywcem obdarte ze skóry, oswojony szop zabity, bo turystom wydawało się, że ma wściekliznę, lis złapany po tym, jak ukradł kurę, i torturowany z tego powodu, tysiące zwierząt domowych (w samym Krakowie ponad 300 psów) porzuconych, często z wyjątkowo wyrafinowanym okrucieństwem, w związku z wyjazdem ich właścicieli na wakacje... To tylko kilka wybranych przykładów tego, co dzieje się wokół nas.

Czytaj także: Jak PiS zbierał myśli po wydarzeniach w Białymstoku

Gdzie policja? Co z edukacją obywatelską?

Należy oczywiście wystrzegać się generalizacji – moje uwagi nie dotyczą ogółu czy nawet większości Polaków. Wcale niemała liczba marszów i wieców przeciw przemocy po zajściach w Białymstoku dowodzi, że społeczna wrażliwość na agresję jest w miarę powszechna. Z drugiej strony wiele też wskazuje na to, że brutalizacja życia osiągnęła w Polsce poziom krytyczny m.in. z powodu tolerowania przemocy względem rozmaitych mniejszości społecznych. Kulsoni (pardon: stróże porządku publicznego) są na ogół niewidoczni w większości codziennych konfliktorodnych sytuacji. Oczywiście nie mogą zapobiec wszystkiemu, ale chyba powinni być opiekunami zwykłych ludzi w trudnych sytuacjach.

Władza pieje z zachwytu nad niemal bohaterskimi działaniami policji w Białymstoku, ale znacznie mniej dba o bardziej codzienną służbę dla bezpieczeństwa obywateli. Efektem tej postawy jest pomniejszanie znaczenia tej drugiej przez samych funkcjonariuszy. Jakoż trudno ich namówić do tak trywialnych rzeczy jak pilnowanie przejść dla pieszych czy zainteresowanie się ponad miarę przepełnionymi busami? Edukacja obywatelska w szkołach, także na lekcjach religii, praktycznie nie istnieje, bo a nuż (broń Boże) doprowadzi do dyskusji o prawach gejów czy in vitro. Bardzo szkodliwa jest też polityczna instrumentalizacja problemu, także przez opozycję: „nie mówmy o tym zbyt głośno, bo to zaszkodzi nam w wyborach”.

Być może niejeden prawdziwy Polak powtórzy po przeczytaniu niniejszego felietonu: „W imieniu Polski podziemnej skazuje Cię na śmierć za zdradę narodu! Bach!” – coś takiego już napisano o mnie w 2016 r., po konferencji, na której stwierdziłem, że Polska zdradza swą tradycję państwa słynącego z tolerancji. To tylko tytułem anegdoty. Poważny problem polega zaś na pytaniu do niezdecydowanych wyborców: „Czy chcecie żyć na Brunatniejącym Wierchu?”. Jeśli tak, głosujcie za tzw. dobrą zmianą.

Czytaj także: Dwa przykłady pychy i pogardy polityków PiS

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną