W związku z organizowanym przez Stowarzyszenie Tęczowy Białystok wydarzeniem w mieście zapowiedziano niemal 50 kontrmanifestacji (pikiet, zgromadzeń itd.). Wśród nich choćby „Ogólnopolski zjazd kibiców”, który na pl. NZS – w tym właśnie punkcie miasta rozpoczynał się Marsz Równości – zgromadził ponad setkę uczestników. Tzw. pseudokibice, odmówiwszy wcześniej „Ojcze nasz”, próbowali blokować wejście na plac i uniemożliwić chętnym udział w marszu. Byli agresywni. – Tuż po tym, jak wszedłem na pl. NZS, zobaczyłem, jak dwie dziewczyny zostały oplute centralnie w twarz przez narodowców – opowiada „Polityce” Mateusz, jeden z uczestników marszu. „Środowiska kibicowskie” zawarły pakt o nieagresji, by „bronić Białegostoku przed zboczeńcami”.
Uczestników marszu do miejsca zbiórki starała się nie dopuścić także policja. – Nie wszyscy z nas w ogóle mogli się dostać na marsz – relacjonowała Grażyna, która przyjechała wesprzeć Tęczowy Białystok z Warszawy. – Na początku na pl. NZS nie było widać żadnych tęczowych flag, wszystkie emblematy natychmiast chowano, bo kibole rzucali się ku tym, którzy próbowali je wyciągać – opowiadała o początkach zgromadzenia. – Na szczęście sukcesywnie ludzie zaczęli się pojawiać i tworzyć coraz większy tęczowy tłum.
Jan Hartman: Na Marsz Równości w Białymstoku marsz!
Wzdłuż całej trasy przemarszu zgromadziły się mniejsze i większe grupki przeciwników. Z głośników rozbrzmiewały modlitwy, patriotyczne i religijne pieśni. Najczęściej jednak skandowano obraźliwe hasła: „Białystok wolny od sodomy”, „zakaz pedałowania”, „zboczeńcy”, „wypier...”.
„Gdzie jest policja??”
Mimo że na ulicach Białegostoku nie widuje się takiej liczby funkcjonariuszy, uczestnicy marszu alarmowali, że policja nie radziła sobie z ochroną. W kierunku ludzi skandujących „Wolność, równość, tolerancja” leciały wyzwiska, ale też kamienie, butelki, jaja i petardy. W niektórych miejscach na trasie przemarszu było gęsto od dymu z materiałów pirotechnicznych, dochodziło do przepychanek.
„Krzyczą ZAKAZ PEDAŁOWANIA, WYPIER... Palą TĘCZE. PETARDY LATAJĄ. NIE MA DZIECI. JEST PRZEMOC I AGRESJA. POLICJA STOI I PATRZY. BOJĘ SIĘ. POMOCY. S.O.S BIAŁYSTOK WZYWA” – pisała z miejsca wydarzeń jedna z uczestniczek marszu.
Jak wynika z relacji w mediach społecznościowych, wielu uczestników nie czuło się bezpiecznie. Sytuacja była cały czas napięta, wiele osób zgłaszało, że zostały oplute, poszarpane lub uderzone, a policja na tę agresję nie reagowała.
Choć do interwencji była kilkukrotnie zmuszona. Na alei Piłsudskiego pseudokibice zorganizowali blokadę i funkcjonariusze musieli wyprowadzić ich na chodniki. By uniknąć poważniejszych starć, kilkukrotnie zmieniano nawet trasę marszu. – Nad głowami latał helikopter straży granicznej, policjanci raczej sobie radzili, choć bez gazu łzawiącego się nie obeszło – relacjonował Mateusz. Do ostrzejszej konfrontacji jednak doszło, m.in. pod białostocką katedrą. Aresztowano kilkunastu uczestników kontrmanifestacji.
„Dostałam Polską w twarz”, czyli wojna polsko-polska
„Jest ciężko, czujemy się tu jak na wojnie. Ale Marsz Równości zawsze idzie dalej” – komentowała na miejscu dla OKO.press Julia Maciocha, organizatorka Parady Równości w Warszawie.
– Były osoby, które machały nam z okien i balkonów. Wielu stojących na chodnikach, uśmiechających się i pokazujących nam kciuki w górę, wyglądało, jakby przyszli na ten marsz i chcieli dołączyć, ale nie mieli odwagi. Może w przyszłym roku... – zamyśla się Grażyna. – Byli jednak i tacy, nie kibice i nie nacjonaliści, tylko zwykli przechodnie, którzy pukali się w głowy, pokazywali „faki”, żegnali się i wygrażali nam. To było jak wojna... – wspomina, wracając z Białegostoku.
„Dostałam Polską w twarz, dostałam w twarz nienawiścią” – mówiła z kolei w trakcie marszu, a raczej przekrzykiwała skandujących pseudokibiców, Elżbieta Podleśna. „Chcę powiedzieć hierarchom Kościoła katolickiego: jesteście odpowiedzialni za sianie tej nienawiści, która tutaj pokazuje swoją prawdziwą twarz. Ci ludzie powołują się na imię Boga – to jest największe świętokradztwo” – mówiła, nawiązując do swojego zatrzymania w maju tego roku za „obrazę uczuć religijnych”.
„Czas próby polskich sumień” – „stop grzechowi sodomskiemu”
I nie tylko. Lokalni politycy PiS (m.in. marszałek podlaski Artur Kosicki, senator Jan Dobrzycki czy europoseł Krzysztof Jurgiel) prześcigali się w wyrażaniu zgorszenia i potępienia dla marszu. Jednak to właśnie wspomnieni przez Podleśną „hierarchowie Kościoła”, a także podległe im środowiska katolickie i prawosławne najaktywniej mobilizowali mieszkańców Podlasia do stawienia oporu „dyskryminacji katolickich rodzin”, „deprawacji dzieci” i „grzechowi sodomskiemu”.
Sprzeciw wobec Marszu Równości wyraził prawosławny ordynariusz diecezji białostocko-gdańskiej abp Jakub. A abp Tadeusz Wojda, metropolita białostocki, w swoim liście do wiernych w ostrych słowach potępił białostocki marsz jako inicjatywę obcą „naszej podlaskiej ziemi i społeczności, która jest mocno zakorzeniona w Bogu, zatroskana o dobro własnego społeczeństwa, a zwłaszcza dzieci”.
W odezwie, odczytanej w kościołach archidiecezji białostockiej dwa tygodnie temu, można było usłyszeć, że „marsz, chociaż zakłada przeciwdziałanie domniemanej dyskryminacji wspomnianych środowisk, w rzeczywistości sprzyja dyskryminacji innych – tych, których sumienie jest wyczulone na dobro społeczne, chrześcijańskie i obyczajowe”. Abp Wojda apelował więc o „zajęcie jednoznacznej postawy wobec tego typu inicjatyw”. Czy rzucający kamieniami, wyzywający i plujący na uczestników Marszu Równości wierni dobrze zrozumieli jego słowa?
„Marsz Równości zawsze idzie dalej”
Ponad tysiąc uczestniczek i uczestników I Marszu Równości w Białymstoku wyszło w kolorowym tłumie na ulice z hasłami równości, tolerancji, akceptacji i miłości. Na całej trasie towarzyszyły im kontrmanifestacje, modlitwy, próby zagłuszenia. Słyszeli pod swoim adresem, że są zboczeńcami, a w Białymstoku – „mieście miłosierdzia” – nie ma dla nich miejsca. Spotkali się z agresją fizyczną i brakiem opieki ze strony polskiej policji. Ale przeszli.
Dziękujemy.