„Gazeta Polska” musi gonić za czytelnikami (nakład jej ostatnio spada) oraz – co ważniejsze, zważywszy na dostęp do reklam spółek skarbu państwa PiS – za względami prezesa rządzącej partii. W determinacji zapowiedziała, że do najbliższych wydań dodawać będzie (gratis) wlepkę z hasłem „Strefa wolna od LGBT”.
Trzy wyjaśnienia okładki „Gazety Polskiej”
Po pierwsze, to wpisanie się w najnowszy (po komuchach, układzie, ubekach, uchodźcach, Żydach itp.) trend propagandowy PiS. Wywołany zapewne zbliżającymi się wyborami, a mający wsparcie Kościoła katolickiego, który próbuje przykryć w ten sposób swoje winy tuszowania pedofilii niektórych duchownych.
Po drugie, to odzew pisma na ostatnie inicjatywy niektórych zdominowanych prze PiS samorządów (m.in. sejmiku wojewódzkiego mojej Małopolski), które na wyprzódki ogłaszały deklaracje, że obszar przez nie zawiadywany ma być „wolny od ideologii LGBT”. Idiotyzm, bezprawność i bezczelność takich uchwał jest bezsporny. Nie tylko z racji gwarantowanej konstytucją zasady równości obywateli i niedyskryminacji, ale też z faktu, że bez wątpienia część mieszkańców tych terenów – i obywateli RP właśnie – przynależy do postponowanej społeczności.
Po trzecie, to konsekwencja opinii wygłoszonej przez obsadzony z pogwałceniem konstytucji przez PiS pseudo-Trybunał Konstytucyjny. Chodzi o opowiedzenie się po stronie pracownika prywatnej drukarni w Łodzi, który powołując się na swoje przekonania i sumienie, odmówił wykonania plakatów fundacji LGBT zawierających apel o niedyskryminację. Tym samym niby-TK odrzucił argumentację Sądu Najwyższego, że zamówiony plakat nawoływał jedynie (aż?) do równego traktowania w miejscu pracy osób o innej orientacji seksualnej. Nie pomogło nawet to, że SN przekonywał, prócz argumentacji czysto prawnej, iż plakaty w istocie „promowały wartości zgodne z Katechizmem Kościoła katolickiego, który w kanonie 2357 stwierdza, że osoby homoseksualne »powinny być traktowane z szacunkiem, współczuciem i delikatnością«”.
Skutki orzeczenia ws. łódzkiego drukarza
Skądinąd już wcześniej niektórzy sędziowie RP nie widzieli nic zdrożnego w plakatach z hasłem „Zakaz pedałowania”, tyle że byli szczęśliwie przywoływani do porządku przez wyższe, odważniejsze wówczas i mądrzejsze instancje.
Rzecznik Praw Obywatelskich zapytał zasadnie w reakcji na tę opinię pseudo-TK: „Spróbujmy sobie wyobrazić, jakie mogą być praktyczne skutki tego orzeczenia. Czy będziemy akceptowali faktyczną segregację klientów na rynku usług? Czy restauratorzy lub właściciele sklepów będą mogli legalnie odmówić obsługi klienta z uwagi na kolor jego skóry lub wyznanie?”.
W rzeczywistości akcja „Gazety Polskiej” jest kontynuacją przedwojennych wywieszek na niektórych sklepach i kawiarniach „Żydów nie obsługujemy”, odwołujących się do modnych w hitlerowskich Niemczech (a potem w okupowanej Polsce) komunikatów „Nur für Deutsche”.
Słabe i bezczelne są, panie Sakiewicz, próby odwracania kota (znowu, cholera, skojarzenie z waszym prezesem...) ogonem poprzez sugerowanie, że obnażanie istoty pańskiego pomysłu to „cenzura typowa dla nazizmu”.
Jarosław Kaczyński ujawnił ostatnio, że jest miłośnikiem dialogu i narodowej zgody. Tylko wielka naiwność i brak rozumu mogłyby sprawić, by mu uwierzyć. Zwłaszcza że jego akolici – Sakiewicz, ale i Paweł Lisicki, wspierający go, jak się okazuje, redaktor naczelny innego pisowskiego organu „Do Rzeczy” (i, niestety, od pewnego czasu żenująca twarz radiowej Trójki) – wciąż idą po starej bandzie. Tradycyjny, twardy i niestety spory elektorat nade wszystko. Nieprawdaż, redaktorzy? Nieprawdaż, prezesie?