Jan Zamoyski powiadał: „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie”. Wielki kanclerz koronny doskonale rozumiał, że właściwe obywatelskie kształtowanie młodzieży zależy od organizacji i programu nauczania. Sam założył Akademię Zamojską, w której kształcono nowocześnie jak na owe czasy. Potem było gorzej, gdy w Europie rozwijała się filozofia nowożytna (reprezentowana m.in. przez Kartezjusza, Locke’a czy Leibniza), w Polsce jeszcze królowała scholastyka w wydaniu jezuitów, którzy opanowali szkolnictwo. Hugo Kołłątaj wprowadził w II połowie XVIII w. gruntowną reformę systemu oświaty, ale nie przyniosła efektów z dobrze wiadomych przyczyn.
Czas zaborów nie sprzyjał stworzeniu jednolitego systemu nauczania na ziemiach polskich, ale trzeba odnotować program pozytywistów zmierzający do podniesienia poziomu oświaty adresowanej także do społeczeństwa w ogóle, a nie tylko do jego elity.
W samej rzeczy problem oświaty ludowej od razu znalazł się w programach chłopskich partii i stronnictw politycznych. II RP miała do rozwiązania wiele problemów i nie ze wszystkimi sobie poradziła. Wszelako poziom edukacji, podstawowej, średniej i wyższej, stanowił jeden z jaśniejszych rysów międzywojnia. Tzw. reforma jędrzejowiczowska z 1932 r., kontrowersyjna w wielu punktach, zwłaszcza w odniesieniu do uczelni wyższych i bardzo ograniczonego szkolnictwa wiejskiego, gruntownie zmieniła strukturę nauczania podstawowego i średniego. W okresie PRL przejście z systemu 7 (poziom podstawowy) + 4 (poziom ponadpodstawowy, w szczególności licealny) na system 8 + 4 odbyło się bez zakłóceń, podobnie jak wprowadzenie (2002) trzech poziomów w wymiarze lat: 6 (podstawówka) + 3 (gimnazja) + 4 (postgimnazja) – nauka miała zaczynać się od szóstego roku życia.
Czytaj także: Jak w przyszłości może wyglądać nauka w szkole
Szkoły nie mają problemu, „wszystko policzyliśmy”
Każda reforma jest problemem organizacyjnym, np. ta z 1932 r. była wprowadzana etapami, by uniknąć bałaganu. Pani Zalewska wykoncypowała, że gimnazja zostaną zlikwidowane, szkoła podstawowa obejmie 8 lat, a potem będzie alternatywa między liceum (4 lata), technikum (5 lat) i szkołą branżową (I stopień – 3 lata, II stopień – 2 lata).
Od razu zwrócono uwagę, że w 2019 r. do szkół średnich zgłoszą się dwa roczniki, co najprawdopodobniej stworzy poważne problemy organizacyjne. Pani Zalewska wielokrotnie oświadczała, że wszystko jest przemyślane, przygotowane i policzone, np. zapytana (wywiad dla RMF FM) o zarzuty w sprawie dwuzmianowości i o to, co będzie, gdy w liceum spotkają się dwa roczniki, odparła: „Ale [zarzuty] są nieprawdziwe, szczególnie wiedzą o tym mieszkańcy dużych miast. Skąd bierze się dwuzmianowość, która zresztą jest ewenementem w skali europejskiej? Z nieodpowiedzialności samorządowców. To jest kompetencja samorządu”.
Gdy dziennikarz zauważył, że niemożliwe, aby uczniowie zmieścili się w obecnie dostępnych klasach, p. Zalewska odparła: „Możliwe, my to policzyliśmy. Tak jak państwu mówiliśmy o tym policzeniu, np. etatów nauczycielskich. Dotrzymaliśmy słowa, pokazaliśmy, musieliśmy wyczekać pewien moment, tak to też już policzyliśmy. Po pierwsze – nie mamy tylko liceów, ale mamy technika i szkoły branżowe. (...) Rodzice mogą spać spokojnie. Rekrutacja się nie zmieniła. Egzamin dla ósmej klasy i dla absolwentów trzyletniego gimnazjum to są odrębne egzaminy. Oni nie będą między sobą rywalizować”.
Czytaj także: Wakacyjna nerwówka uczniów
Pstryk, budujemy nowe licea
Rzeczywistość, jaka jest, (prawie) każdy widzi. Wprowadzaniu reformy towarzyszy wyjątkowy chaos, dotyczący przede wszystkim liceów. Okazało się, że rodzice i uczniowie nie śpią spokojnie (psychologowie przestrzegają przed depresją, a nawet próbami samobójczymi u zestresowanych młodych ludzi), przerabia się pokoje nauczycielskie i świetlice na pomieszczenia klasowe, rekrutacja się nie zmieniła, ale absolwenci szkół podstawowych i trzyletnich gimnazjów jednak ze sobą rywalizują, wielozmianowość zastępuje dwuzmianowość, liczba uczniów w klasach zostanie znacznie zwiększona, a ponadto wiele wskazuje na to, że zaczyna brakować nauczycieli.
Rzecz nie sprowadza się do jednego roku, ale nienormalne warunki w szkołach średnich będą trwały do matur w 2023 r. Każdy, kto uczył się lub uczył kogoś w trybie dwu- lub wielozmianowym i w nadmiernie licznych klasach (grupach), wie dobrze, że nie sprzyja to efektywności i jakości procesu edukacyjnego, np. wykorzystaniu pracowni, laboratoriów, bibliotek itp.
Skutki chaosu dotkną nie tylko tych, którzy rozpoczną naukę licealną w 2019 r., ale także trzy następne roczniki, ponieważ także one będą się uczyć w nienormalnych warunkach. Pani Zalewska wini samorządy za powstały stan rzeczy. Ich wina ma polegać m.in. na tym, że nie zbudowały nowych liceów. Zabawny argument. Ot, buduje się gmach (nie bardzo wiadomo, za czyje pieniądze), potem pstryk – i gotowe liceum, do którego aspirują uczniowie. To tak jakby postulować: „dla stworzenia dobrej drużyny piłkarskiej wystarczy zbudowanie boiska”.
Małgorzata Sikorska: Przegrane roczniki deformy (zdecydowanie więcej niż dwa)
Polskie kształcenie przeciętne
W wielu przypadkach do liceów nie dostali się uczniowie z ponadprzeciętnymi świadectwami – „reformatorzy” uspokajają, że przecież mogą się edukować w technikach i szkołach branżowych. I to ma zadowolić ucznia, który zamierzał poświęcić się jakiejś wybranej przez siebie umiejętności teoretycznej wymagającej kształcenia licealnego, nie mówiąc już o tym, że edukacja w technikum lub szkole branżowej trwa pięć lat, nie cztery.
Jeśli ktoś będzie chciał pójść na studia wyższe, to o ile będzie to absolwent technikum lub szkoły branżowej, rozpocznie je w wieku 20 lat, co jest chyba światowym ewenementem. O tym, jak młodzież jest chowana, i o skutkach tego dla Rzeczpospolitej decyduje w dużej mierze przeciętne wykształcenie, a nie elitarne. Jest publiczną tajemnicą, że podstawy programowe opracowane pod egidą p. Zalewskiej nie są nadmiernie ambitne. Warunki nauczania w latach 2019–23 mogą doprowadzić do dalszego regresu jego poziomu, właśnie w planie przeciętnego. „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” – ciekawe, czy jejmość obecnie szpanująca w PE i dumnie trzymająca swe siedzenie na krześle w trakcie grania hymnu UE w ogóle rozumie przesłanie Zamoyskiego. Przypuszczam, że nie.
Czytaj także: W przedszkolach też brakuje miejsc
Winne samorządy, winni uczniowie
Dzieło p. Zalewskiej jest kontynuowane przez jej następcę, tj. p. Piontkowskiego. Ten zaś prawi: „To histeria czysto polityczna, miejsc dla tegorocznych absolwentów szkół podstawowych i gimnazjów nie zabraknie”. I również zapewnia, że każdy uczeń otrzyma miejsce w szkole średniej, ale niekoniecznie w liceum.
Przeoczył (niekoniecznie nieświadomie), że są jeszcze kosztowne szkoły prywatne – kolejny ewenement na skalę światową, gdy w kraju gwarantującym bezpłatną edukację warunki rekrutacyjne zmuszają do płacenia za nią. Pan Piontkowski „bystrze” zauważa, że i w poprzednich latach nie każdy dostawał się do szkoły, którą preferował, a więc właściwie nic się nie zmieniło. Wprawdzie „bystrość” nowego ministra edukacji jest wielka, ale nie obejmuje prostego faktu, że inaczej wygląda niedostanie się w ramach normalnego rocznika kandydatów, a inaczej gdy zbiegają się dwa. W ogólności przekonuje, że tak naprawdę winne są samorządy i media.
To bajdurzenie uzupełniła p. Nowak, kurator małopolska: „Problem nie polega na braku przygotowanych miejsc dla absolwentów gimnazjów i klas ósmych. Winnymi są, niestety, uczniowie szkół podstawowych i gimnazjów, którzy nie dostosowali swoich wyników egzaminów do progów aplikacyjnych”. Brak tylko wskazania na winę Belzebuba – to byłoby trafne nawiązanie do pytania p. Nowak: „Czy UJ otworzy gościnne podwoje przed Belzebubem?”, w związku przyjazdem do Krakowa Daniela Dennetta, wybitnego filozofa i znanego ateisty.
Z kolei, p. Misiuk, kuratorka lubelska, tak baje (odpowiedź na krytyczne uwagi jednego z uczniów o reformie): „Ja rozumiem, że obecność kamer, mikrofonów na młodym człowieku robi wrażenie i chce od razu powiedzieć wszystko, bo być może będzie to jakiś szczególny moment, szczególny czas popularności”. Jednak nie rozumie, w czym rzecz, podobnie jak p. Bonkowski, senator (dawniej z PiS, a teraz sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem, ale blisko tzw. dobrej zmiany): „W każdej szkole można się uczyć. W gorszej szkole można mieć dobre wyniki i dostać się na studia. Można się nawet uczyć w domu, jak się chce”.
Sam p. Bonkowski chyba jednak nie chciał i skutki tego są widoczne w jego wypowiedziach. Dla sprawiedliwości przytoczę bzdurę w wykonaniu p. Rulewskiego, senatora PO, który postuluje, aby zwolnienie od podatków, proponowane przez PiS, nie obejmowało absolwentów humanistyki.
Dariusz Chętkowski: Zapomogi dla nauczycieli, czyli czy da się zarobić na strajku
Piontkowski „naprawia” szkolnictwo
Pan Piontkowski został zaproszony na posiedzenie sejmowej komisji edukacji. Nie przyszedł, gdyż udał się na Jasną Górę w celu partycypacji w nabożeństwie – powód bardziej niż słuszny. Potem zorganizował spotkanie samorządowców w sprawie reformy szkolnictwa. Tak się złożyło, że udział w nim wzięli wyłącznie apologeci (bo i tacy są) sposobu wdrażania „reformatorskich” pomysłów p. Zalewskiej – wyjaśnił, że przecież nie mógł zaprosić wszystkich. Słusznie, gdyż, jak już stwierdzili kiedyś Jonasz Kofta i Jan Tadeusz Stanisławski, owocna dyskusja polega na tym, że debatujący się zgadzają. To był jednak kabaret, a p. Piontkowski podobnie nawija, ale na serio.
Przy okazji sformułował trzy bezcenne uwagi. Pierwsza dotyczy odchodzenia od systemu testowego, który ma nie spełniać potrzeb nowoczesnej edukacji. Znowu słusznie, ale p. Piontkowski chyba zapomniał, za czyjego szefowania resortem „testomania” rozwinęła się jak nigdy przedtem, i ignoruje fakt, że przepełnione klasy raczej skłaniają do przerostu testów niż ich ograniczania. Nawiasem mówiąc, w programowych poczynaniach MEN trudno dostrzec cokolwiek, co miałoby służyć wiedzy ogólnej, a nie manipulacyjnej.
Po drugie, p. Piontkowski przypomniał, że obecna sytuacja to „wina Tuska”, bo wiadomo, kto zmusił sześciolatków do nauki w szkołach. Larum w tej sprawie podnieśli pp. Elbanowscy, polski edukacyjny Ciemnogród. Podczas gdy w wielu krajach, z uwagi na potrzeby współczesności, naukę szkolną rozpoczyna się w wieku 6 lat, a nawet wcześniej, rzeczone małżeństwo przekonało p. Zalewską do swego pomysłu. Teraz zresztą pp. Elbanowskich nie ma w przestrzeni publicznej, ale w zarządzie ich fundacji pensja przekracza zarobki profesora zwyczajnego.
Po trzecie, p. Piontkowski zapowiedział, że jeśli ktoś, np. prezydent Warszawy, zgłosi się do niego, to poinformuje o środkach prawnych pomagających opanować emocje. Batożenie? Banicja? Reedukacja pod patronatem p. Rydzyka?
Czytaj także: NIK miażdży reformę Zalewskiej. Pięć kluczowych wniosków
Jeszcze jeden problem: brak leków. A „dobra zmiana” na to...
W ostatnim czasie Polską wstrząsnął kryzys lekowy – brakuje ok. 500 specyfików i zamienników, m.in. dla diabetyków, chorych na nadciśnienie, astmę czy tarczycę. Problem wystąpił nie tylko w Polsce, ale także w innych krajach europejskich, np. we Włoszech i Belgii. Wygląda (trudno o jednoznaczne stwierdzenia, bo informacje w naszych mediach są wyrywkowe) jednak na to, że w większości krajów UE wprawdzie zmniejszyły się zapasy, ale lekarstwa są dostępne w aptekach – w Polsce brakuje i w handlu, i w hurtowniach.
Co na to resort zdrowia? Pan Szumowski długo milczał, ale w końcu musiał przemówić. Wyjaśnił, że są problemy z dostawami tzw. substancji czynnych z Chin, a dodatkowym problemem jest nielegalny wywóz lekarstw z uwagi na ich stosunkowo niską cenę.
Dla opanowania sytuacji wprowadzono stały monitoring rynku, infolinię o dostępności usług aptekarskich i podwyższono kary za przemyt leków. Sytuacja ma przy tym ulec poprawie, ale nie wiadomo, w jakim zakresie, bo np. p. Szumowski zapowiedział poprawę „na odcinku” tylko niektórych specyfików, a każdy jako tako rozgarnięty prawnik wie, że surowość kar ma niewielki wpływ na ograniczenie intratnego nielegalnego procederu.
Pan Szumowski uzyskał błyskawiczne wsparcie p. Karczewskiego, z zawodu kiedyś lekarza, a teraz marszałka Senatu i wybitnego specjalisty od wszelakiej refleksji: „Zrobimy wszystko, żeby leki były dostępne dla wszystkich pacjentów. (...) Były przejściowe trudności z komponentami sprowadzanymi z Chin. Ten problem – ograniczonego dostępu, który nie był tylko problemem polskim, tylko europejskim – rozwiązujemy”.
Włączył się też książę p. Radziwiłł, poprzednik p. Szumowskiego, teraz senatorska głowa, i objawił: „Od paru dni mamy do czynienia ze zjawiskiem kuli śniegowej, powtarzania przez wielu dziennikarzy czegoś, co nie zostało przez nich sprawdzone. (...) Co tydzień minister zdrowia otrzymuje raport, których leków brakuje w co najmniej 5 proc. aptek. Wówczas taki lek wpisywany jest na listę zagrożonych deficytem i nie wolno go wywozić z Polski. Na liście są w tej chwil 324 preparaty, co niektórzy interpretują jako informację, że tych leków nie ma. To jest nieprawda, to jest lista ostrzegawcza”.
I teraz wszystko jasne, dziennikarze sieją plotki, trudności są tylko przejściowe i powszechne w Europie, a „my” robimy wszystko, aby problem szybko rozwiązać. W ostateczności zdesperowany pacjent może pocieszyć się tym, że p. Szumowski oddał służbę zdrowia pod protekcję sił nadprzyrodzonych, na razie mało aktywnych w jej uzdrowieniu. Nie trzeba jednak tracić nadziei, bo być może interwencja z Niebiańskich Wyżyn sprawi, że chorym wystarczą leki wirtualne.
Stefan Karczmarewicz: Kryzys lekowy. Porażająco proste przyczyny, koszmarne następstwa
PiS nie umie organizować życia społecznego
Obie opisane sytuacje – ta z dwoma rocznikami kończącymi szkoły przedlicealne i ta z lekami – mają kilka elementów wspólnych, m.in. niezdolność tzw. dobrej zmiany do organizacji życia społecznego, i to w ważnych jego aspektach, w tym przypadku edukacji i rynku leków (jeśli chodzi o to drugie, problem jest ogólniejszy, bo dotyczy również darmowych leków dla seniorów czy wielomiesięcznego, a nawet wieloletniego oczekiwania na zabieg medyczny).
Innym problemem jest niebywała pycha polityków pokroju p. Zalewskiej, p. Piontkowskiego, p. Szumowskiego, p. Karczewskiego, p. Radziwiłła i pomniejszych dobrozmieńców oraz ich pogarda dla szeregowego obywatela przejawiająca się obfitym wciskaniem mu przysłowiowego kitu, a nawet bezczelnego łgarstwa.
Jeszcze raz warto przypomnieć Leca: „Kto ma idee ciągle w gębie, ma je także w pobliskim nosie”. Uczniowie zapowiadają, że za kilka lat rozliczą PiS przy urnach wyborczych. Może już być za późno – trzeba to zrobić teraz i wszelkimi możliwymi siłami. Bo inaczej spełni się przepowiednia Zamoyskiego, od której rozpoczyna się niniejszy felieton, ale w czarnym scenariuszu. Jeśli zaś fundamentem funkcjonowania służby zdrowia ma dalej być jej związek z siłami nadprzyrodzonymi, to Polacy będą masowo umierać nie tylko z powodu smogu.
Jeszcze niezdecydowany wyborco: czy chcesz takiej edukacji i takiej opieki zdrowotnej? Jeśli nie, wyciągnij stosowne wnioski w jesiennych wyborach – odrzucenie tzw. dobrej zmiany jest obecnie jedyną drogą do budowy racjonalnej i obywatelskiej Rzeczypospolitej.
Czytaj także: I śmieszno, i straszno z rządem PiS