Na trzy miesiące przed wyborami PiS nie może przyznać się do katastrofy, więc po cichu zwija, co się da. Przykłady? W województwie zachodniopomorskim z 7552 szpitalnych łóżek przez ostatnie pół roku ubyło 827. Podobnie jest w całej Polsce. Przewodniczący Porozumienia Rezydentów Jan Czarnecki ostatnie działania ministerstwa podsumowuje krótko: „pudrowanie umierającego”.
Judymów już nie ma
Na początku wakacji Szpital Miejski w Chorzowie poinformował o zawieszeniu na trzy miesiące oddziału hematologii i onkologii dziecięcej. Pacjenci będą przeniesieni do innych placówek.
Mama 4,5-letniej Marcelinki załamała ręce. Oby tylko gdzieś na Śląsk, pomyślała. Do Zabrza albo na Ligotę. Ale tam nie ma tylu miejsc, żeby wszyscy z Chorzowa się zmieścili. Zamknięcie oddziału to dla całej rodziny katastrofa. Marcelinka ma trójkę rodzeństwa. W ciągu tygodnia – gdy mama jest w szpitalu przy łóżku chorej córki – dziećmi zajmuje się babcia. Starsi synowie (8 i 10 lat) rozumieją, że mama z Marcelinką muszą być w szpitalu, ale dwulatek płacze za mamą. Gdy Marcelinę leczono w Chorzowie, obie przynajmniej na weekendy mogły wracać do domu w Rybniku. Jak przeniosą je gdzieś dalej, nie da rady.
Oddział Marcelinki trzeba zamknąć, bo po 1 sierpnia zostałby tam tylko jeden lekarz specjalista – ordynator dr Mariola Woszczyk, która właśnie złożyła wypowiedzenie. – To był akt desperacji i niestety tylko wybór mniejszego zła – przyznaje dr Woszczyk. – Nie można w ten sposób pracować. Kierowanie oddziałem onkologii, konsultacje w razie potrzeby dzieci z całego szpitala, do tego po południu poradnia. Nocne dyżury, po których trzeba odpocząć, a zatem opuścić szpital, pozostawiając oddział bez opieki specjalisty.