Ustawa radykalnie obniżająca emerytury i renty funkcjonariuszom „służącym na rzecz totalitarnego państwa” uderzyła rykoszetem w byłych milicjantów, którzy większość swojego życia zawodowego przepracowali nie w czasach PRL, ale w policji, UOP/ABW, Agencji Wywiadu czy Straży Granicznej. Ścigali bandytów, rozbijali mafie i służyli nie totalitaryzmowi, ale na rzecz państwa demokratycznego. Ustawa weszła w życie w październiku 2017 r. i spowodowała kilkadziesiąt tysięcy ludzkich dramatów.
Wystarczyło, że ktoś przed 1989 r. przez miesiąc, tydzień albo nawet jeden dzień pracował w jednostce umieszczonej w ustawie na czarnej liście, aby odebrano mu większą część emerytury, w gruncie rzeczy wysłużonej już w III RP. Wszystkich zaorano równo – na rękę dostają po ok. 1,7 tys. zł emerytury albo po ok. 800 zł renty inwalidzkiej. Ktoś może powiedzieć, że taka emerytura nie krzywdzi, bo mniej więcej tyle samo dostaje duża część polskich emerytów. Otóż krzywdzi, bo nie tak się z tymi osobami umawiano, kiedy zatrudniano je po 1989 r. w nowych służbach. Odebrano im nie tylko pieniądze, ale i godność. Teraz walczą o odzyskanie dobrego imienia.
Tomasz Piechowicz i Paweł Gromniak stracili większą część swoich emerytur, chociaż nigdy nie pracowali – jak precyzuje ustawa – „na rzecz totalitarnego państwa”. Obaj w tym samym czasie zaczynali pracę w milicji w ramach zastępczej służby wojskowej i zostali zakwalifikowani na kursy oficerskie. Odbywały się w Akademii Spraw Wewnętrznych w Legionowie i to, według IPN, przesądziło o uznaniu obu za tzw. zbrodniarzy komunistycznych.
Ustawa na czarnej liście umieszcza bowiem ASW w Legionowie, choć jednocześnie ta sama ustawa uznaje, że odbywanie zastępczej służby wojskowej w organach ścigania PRL nie było niczym nagannym.