Społeczeństwo

Niepełnosprawne u ginekologa. O upokorzeniu i wstydzie

Gabinet ginekologiczny Gabinet ginekologiczny Agnieszka Sadowska / Agencja Gazeta
Po co w ogóle szuka pani gabinetu? – słyszą kobiety z niepełnosprawnościami od ginekologów, dla których wciąż bywają zjawiskiem problematycznym i niepożądanym.

Katarzyna Bierzanowska do Lublina przyjechała na studia. Chociaż mieszkała tam już od dawna, do ginekologa wciąż jeździła do rodzinnego miasta. Mimo że porusza się na wózku inwalidzkim, nigdy nie było problemów z przeprowadzeniem badania u lekarza, którego pacjentką była od kilku lat. W 2015 r. zdecydowała się wreszcie poszukać specjalisty na miejscu. Nie przewidywała kłopotów, Lublin to przecież duże miasto. Zadzwoniła więc do kilku placówek, aby dopytać o dostępność gabinetów ginekologicznych dla kobiet z niepełnosprawnością ruchową. I tu zaczęły się schody.

Gabinety niedostosowane do potrzeb niepełnosprawnych

Osoby, z którymi rozmawiała, najczęściej nie rozumiały, jakich udogodnień potrzebuje. Zapytała więc NFZ. Poprosiła o przesłanie listy gabinetów dostępnych dla kobiet z niepełnosprawnością ruchową. Istotne było to, czy można się dostać do budynku na wózku inwalidzkim, czy znajduje się tam odpowiednia łazienka i czy nie będzie problemów z przeprowadzeniem samego badania. Otrzymała wykaz 19 placówek. Ale okazało się, że co najwyżej spełniały pierwszy warunek. – Już sam proces zdobywania informacji był upokarzający. Skoro tak bardzo chcę się dowiedzieć, to mogę sobie przecież przyjechać i sama zobaczyć, czy dana placówka mi odpowiada, a nie zawracam ludziom głowę. Od razu pytano mnie, czy jestem w ciąży, bo jaki inny powód może mieć kobieta na wózku chcąca dostać się do ginekologa? – wspomina Katarzyna.

Według ostatniego spisu powszechnego (2011) Polek z poważną lub całkowitą niepełnosprawnością fizyczną jest 902 tys. Ze schorzeniami wzroku, słuchu i ruchu – 260 tys. Jednym z miejsc, gdzie dotyka je dyskryminacja, jest gabinet ginekologiczny. Jak wygląda sytuacja w województwie mazowieckim, sprawdziła Fundacja Kulawa Warszawa, czego owocem jest raport „Przychodzi baba do lekarza”. Jego koordynatorką została Katarzyna Bierzanowska. W raporcie prześledzono drogę dwudziestu kilku pacjentek z różnymi niepełnosprawnościami (fizycznymi, intelektualnymi), począwszy od decyzji o odbyciu wizyty, przez rejestrację, dotarcie do placówki, kontakt z personelem, wizytę u lekarza, aż po odebranie wyników. Mnogość etapów była istotna, ponieważ każdy rodzaj niepełnosprawności to inne problemy.

Gdyby pani schudła…

Dla głuchych olbrzymią trudnością jest już samo umówienie się na wizytę. – Za każdym razem, gdy chcę zapisać się do lekarza, muszę iść do przychodni, bo nie ma możliwości załatwienia tego przez mail czy SMS. Mówię, że noszę aparat słuchowy, ale nie działa tak, abym była w stanie odbyć rozmowę telefoniczną – tłumaczy głucha od urodzenia Iwona Cichosz. O wykonanie telefonu można kogoś poprosić, ale nie zawsze mamy ochotę dzielić się z innymi szczegółami dotyczącymi naszego zdrowia. Kobiety z różnymi niepełnosprawnościami, choć są pełnoletnie, nie mogą funkcjonować jak inni dorośli, którzy takie sprawy załatwiają samodzielnie.

Dla kobiet z niepełnosprawnością ruchu kluczowe są dwa momenty: dotarcie do placówki i samo badanie. – Niektóre miasta oferują bezpłatny transport osobom z niepełnosprawnościami, ale zapotrzebowanie trzeba zgłosić nawet kilka dni przed – mówi Bierzanowska. – To, że ktoś przyjedzie po nas o umówionej godzinie, nie oznacza, że odbierze nas wtedy, kiedy będziemy chcieli. Może się zdarzyć, że poczekamy nawet kilka godzin. Jakbyśmy nie mieli własnego życia, pracy.

Czytaj także: Dlaczego Polki nie chodzą do ginekologów

Pod względem technicznym najtrudniejsze jest przemieszczenie się na wysoki fotel ginekologiczny. W pełni sprawna osoba też ma z tym problem, dlatego najczęściej przed fotelem znajduje się stopień. Jeśli pacjentka przyszła w czyimś towarzystwie, obowiązek przeniesienia jej spada na tę osobę. W innym przypadku musi zrobić to pracownik. A kobieta może usłyszeć, że „ciałka jest za wiele” lub że gdyby „schudła, to wszystkim byłoby łatwiej” (cytaty z raportu Kulawej Warszawy). – Spotkaliśmy się z historią kobiety, której lekarz o pomoc w przełożeniu jej na fotel poprosił panów z ekipy remontowej. Akurat wykonywali jakieś prace w przychodni – opowiada Anna Błaszczak-Banasiak, dyrektorka zespołu ds. równego traktowania w BRPO. – To było uwłaczające, ale nie zareagowała – uznała, że to jedyna szansa na uzyskanie pomocy ginekologa.

Z raportu wynika, że czasem dochodzi do odmowy badania właśnie z powodu braku innych osób, które przeniosłyby pacjentkę: „Co ja pani poradzę, nie mamy dodatkowych osób do pomocy, a sama nie będę pani wkładać na fotel”. Oczywiście przetransportowanie dorosłej osoby nie jest łatwe, wymaga siły i wprawy. Problemu można by uniknąć dzięki fotelowi ginekologicznemu z funkcją opuszczania lub przeprowadzeniu badania na leżance.

Ściągamy buciki i majteczki

Kobiety z różnymi niepełnosprawnościami szczególnie mocno podkreślają, że są lekceważone i traktowane jak dzieci. Skarżą się, że lekarze zwracają się do nich na „ty”, choć od dawna są pełnoletnie, a lekarza nie znają. – Do przychodni przyszłam z mamą, ale tylko dlatego, że ona wiedziała, jak tam dojść, a ja nie. Była tylko moim przewodnikiem, do gabinetu oczywiście weszłam już sama – opowiada niewidoma Kornelia Nowaczyńska. – Po wizycie lekarka wyszła z pokoju i bez konsultacji opowiedziała mamie o szczegółach. Czy tajemnica lekarska nie obowiązuje w przypadku niepełnosprawnych? – pyta ze złością.

Katarzyna Bierzanowska mówi o poleceniach w stylu: „teraz ściągamy buciki i majteczki”. Za niekomfortowe uznaje próby pomocy w rozebraniu się. – Wiadomo, że na wizyty zawsze jest przewidziane za mało czasu, także dla sprawnych. Ale osoby z niepełnosprawnością naprawdę potrzebują go trochę więcej, a nie zawsze życzą sobie, aby obca osoba bez pytania podeszła i zaczęła rozpinać im ubranie – podkreśla. – Niektórzy myślą, że w ten sposób pomogą, ale to jest przekroczenie granic intymności i traktowanie osób z niepełnosprawnościami jak przedszkolaków.

Nie każda głucha pacjentka mówi, korzysta z aparatu słuchowego lub ma wszczepiony implant. A nawet jeśli, potrzebuje odpowiednich warunków, aby dobrze słyszeć. Najczęściej konieczne jest, aby widziała usta rozmówcy (możliwe, że czyta z warg), który będzie mówił w miarę spokojnie i wyraźnie, patrzył na nią, a nie w monitor. – Czasami już mi ręce opadają. Ostatnio poprosiłam ginekologa, aby trochę zwolnił. Zaczął mówić bardzo głośno i szeroko otwierać usta. Ja mam problem ze słuchem, a nie z głową! – denerwuje się Iwona Cichosz.

Wiele kobiet decyduje się więc przyjść na wizytę z migającym krewnym, rzadziej z profesjonalnym tłumaczem. W efekcie intymne problemy referuje lekarzowi najczęściej mama. To jej lekarz tłumaczy, co dolega córce, jak ma przyjmować leki i dbać o siebie. Często na pacjentkę nawet nie patrzy.

To się dzieje, gdy z pacjentką nie ma profesjonalnego tłumacza, któremu kodeks etyczny nie pozwala na doprowadzenie do takiej sytuacji. On ma być prawie „niewidoczny”. Pełni funkcję pośrednika językowego, nikogo więcej. Tłumaczy wiernie, w pierwszej osobie, tak jakby mówił to jego klient, niczego nie dodaje i nie pomija – wyjaśnia tłumaczka Polskiego Języka Migowego Magda Schromová. Zdarzają się też sytuacje odwrotne – to słyszące dziecko zostaje tłumaczem rodzica. Iwona Cichosz pełniła tę funkcję podczas wizyt lekarskich swojej mamy i babci od 10. roku życia. Ustawa o języku migowym z 2011 r. gwarantuje możliwość skorzystania z bezpłatnego tłumacza, ale procedury są czasochłonne. Nie ma mowy o zamówieniu usługi na następny dzień.

Czytaj także: Kiedy do ginekologa jest 50 km, mieszkankom wsi zostaje dr Google

Czego nie uczą na medycynie

Zgodnie z konstytucją wszyscy mamy równy dostęp do usług medycznych, a państwo jest zobowiązane do szczególnej troski o zdrowie dzieci, kobiet ciężarnych, osób starszych i niepełnosprawnych. O tym, że dobro tej ostatniej grupy leży władzom na sercu, świadczyć powinna ratyfikowana przez Polskę w 2012 r. konwencja ONZ o prawach osób niepełnosprawnych. Gdy sześć lat później, we wrześniu 2018 r., Komitet ONZ ds. Praw Osób z Niepełnosprawnościami sprawdził, na jakim jesteśmy etapie jej wdrażania, okazało się, że lista rekomendowanych poprawek jest długa. W ostatnich miesiącach nic się nie zmieniło.

Wśród zalecanych zmian znalazły się postulaty dotyczące zapewnienia niezależnego życia i poszanowania praw kobiet i dziewcząt, zwłaszcza w kontekście ich zdrowia reprodukcyjnego i seksualnego. Dokument uwzględnia bowiem perspektywę płci. Artykuł 6. dotyczy kobiet i dziewcząt, które narażone są na wieloraką dyskryminację, czyli ze względu na więcej niż jeden czynnik, tu: płeć i niepełnosprawność. Nie doświadczą jej więc ani niepełnosprawni mężczyźni, ani pełnosprawne kobiety.

Czytaj także: Polska to nie kraj dla ludzi z niepełnosprawnościami. ONZ się upomina

Mimo że medycyna dotyczy chorób, to uczy się nas głównie współpracy z pacjentem sprawnym, w pełni świadomym. Na studiach jest zbyt wiele wiedzy teoretycznej do nauczenia, aby zastanawiać się nad potrzebami różnych grup. Dopiero specjalistyczne szkolenia otworzyły mi oczy na problemy kobiet z niepełnosprawnościami – mówi prosząca o anonimowość ginekolożka z Warszawy. To właśnie przez niewiedzę dochodzi do sytuacji, gdy lekarz z głuchą pacjentką stara się dogadać za pomocą kartki i długopisu, gdy dla niej język polski jest językiem obcym. Brakuje też zwykłej refleksji, dzięki której niewidomym nie wręczano by wyników badań w formie papierowej lub uprzedzano je, kto poza lekarzem jest w gabinecie.

Kobiety z niepełnosprawnościami już na starcie czują, że są na gorszej pozycji, muszą pokonywać dodatkowe bariery. Mają też mniejszą siłę przebicia. – Prawdziwym problemem związanym z dostępnością nie jest ten mityczny podjazd do budynku, ale to, co mamy w głowach – zaznacza Anna Błaszczak-Banasiak. – Osoby z niepełnosprawnościami bardzo rzadko skarżą się z powodu dyskryminacji. Wiele z nich tak mocno przywykło do tego, że są gorzej traktowane w różnych sferach życia społecznego, że odbierają to jako naturalną konsekwencję swojej niepełnosprawności – mówi.

I przyznają, że przykre wydarzenia, których doświadczyły w gabinetach, sprawiają, że zdarza im się odwlekać kolejne wizyty, więc i nie badają się regularnie. A przecież dzięki profilaktyce akurat w ginekologii można się ustrzec nie tylko przed niepotrzebnym cierpieniem, ale wręcz śmiercią.

Czytaj także: Rak jajnika dotyka coraz więcej kobiet. Jak z nim walczyć?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną