Jest fatalnie – tak można najkrócej podsumować wizytę kontrolerów NIK w 48 szkołach z 48 gmin. Rewolucję przeprowadzono w niecałe dziewięć miesięcy. W tym czasie musiało zmienić się wszystko: liczba lat spędzanych na poszczególnych etapach edukacji, podstawy programowe, egzaminy, liczba godzin lekcyjnych, podręczniki, wyposażenie budynków. Tempo było straceńcze, do tego minister nie przygotowała szkół do zmian ani nie zapewniła środków. Pieniędzy brakuje na wszystko. Subwencja oświatowa na zmiany wzrosła o 6 proc., a samorządy muszą wydać o 12 proc. więcej.
1. Nierzetelne oszacowanie finansów
NIK szacuje, że minister nie dysponowała pełnymi informacjami na temat kosztów reformy. Wydatki samorządów na jej wprowadzenie i kształcenie uczniów są coraz wyższe, a nie – jak sądzono – coraz niższe. Średni wydatek na ucznia wzrósł o 6 proc. między 2016 a 2018 r. Zakładano, że dyrektorzy zaoszczędzą na dowożeniu uczniów do placówek oddalonych od ich miejsc zamieszkania. Tymczasem wydatki wzrosły o ponad 67 mln zł. Do wielu szkół nie trafiły także pieniądze z subwencji oświatowej.
2. Podwójny rocznik
To chyba najwyższy koszt, jaki generuje reforma. Ofiarami byle jak przeprowadzonych zmian są uczniowie, dla których zabraknie miejsc w szkołach średnich – będą się o nie starać dzieci, które skończyły ósmą klasę podstawówki, oraz te po gimnazjach. Łącznie ponad 703 tys. uczniów – blisko 370 tys. więcej niż zwykle.
Minister Zalewska wielokrotnie zapewniała, że dla wszystkich absolwentów wystarczy miejsc w szkołach średnich. Inspektorzy NIK twierdzą jednak, że resort nie przeprowadził kompleksowych analiz. Urzędnicy przeanalizowali dane z 13 proc. placówek. W efekcie zdolność do przyjęcia podwójnego rocznika jest różna w różnych województwach. W warmińsko-mazurskim brakuje miejsc tylko dla 32 uczniów, ale już w wielkopolskim – dla 5228.
3. Chaos przy rekrutacji
Dla absolwentów gimnazjów i podstawówek przeprowadzane są dwa różne egzaminy. Ci pierwsi będą chodzili – tak jak było wcześniej – do trzyletniego liceum, ci drudzy do czteroletniego. W systemie, który został przygotowany dla tegorocznych absolwentów, bardzo duże znaczenie ma średnia ocen ze świadectwa ukończenia szkoły – gimnazjum lub podstawówki. Inspektorzy NIK zwracają uwagę, że taki system jest niesprawiedliwy. W szkołach nie ma jednolitego systemu oceniania. Za 50 proc. opanowanego materiału w jednej szkole można dostać ocenę dopuszczającą, w innej – dobrą.
4. Podstawy programowe
Już istniejące podstawy programowe są szeroko krytykowane. Nauczyciele skarżą się, że nie da się ich zmieścić w siatce godzin. Podstawy w 80 proc. zostały stworzone przez ekspertów autonomicznie wybranych przez minister Zalewską. Są jeszcze bardziej przeładowane wiedzą pamięciową. Tylko 20 proc. stworzyły instytucje związane z oświatą. Do tego podstawa została stworzona dla dzieci, które rozpoczynają edukację jako siedmiolatki, obejmie jednak także roczniki, których dotyczył obowiązek szkolny od szóstego roku życia. Rodzice wielokrotnie słyszeli zapewnienia, że szkoły dostosują się do tego, że ich dzieci zaczęły się uczyć o rok wcześniej. Dziś nikt już o tym nie wspomina.
5. Problemy lokalowe
Sporo szkół będzie bardzo przeciążonych. Uczniowie w wielu placówkach będą zaczynali lekcje o 7:10, a kończyli o 18:15. W 22 proc. szkół zmniejszy się dostępność do pracowni i sal gimnastycznych. Coraz więcej dzieci będzie miało WF na korytarzu. Plany lekcji, które ułożą dyrektorzy, będą sprzeczne z tym, co wiadomo o higienie pracy umysłowej.
Właściwie każdy element tej gruntownej reformy został przez Naczelną Izbę Kontroli skrytykowany. Z raportu wynika, że zmiany zaplanowano na kolanie, byle jak wprowadzono i chaotycznie się nimi zarządza. Dzieci to ostatni element, który brano pod uwagę, likwidując gimnazja czy przesuwając początek edukacji z powrotem na siódmy rok życia. Celem tych zmian były korzyści polityczne, jakie mogą odnieść rządzący.
Inspektorzy NIK zalecają szefowej MEN powołanie zespołu ekspertów, który będzie dostosowywał nową podstawę programową do szkolnych realiów, i skrupulatne monitorowanie zmiany. Zwracają też uwagę, że samorządy będą potrzebowały wsparcia, bo to one będą się mierzyć ze skutkami pospiesznej reformy. Tymczasem minister Zalewska stara się o miejsce w europarlamencie.