Aleksandra na pierwsze spotkanie z synem Kuby przebrała się za wróżkę. Nie, żeby się przypodobać – to był karnawałowy bal przebierańców w teatrze, chciała raczej wtopić się w kolorową masę dorosłych i dzieci. Kuba przedstawił Aleksandrę swojemu synowi, wtedy czteroletniemu, jako znajomą, z którą on się spotyka. A krótko po tej prezentacji Aleksandra uciekła z balu. „Nie dałam rady. Bawcie się dobrze” – napisała w esemesie. Ale Piotrek zapamiętał ciocię – wróżkę. Dziś ma osiem lat. „Ciociu” mówi do Oli cały czas. Nie znaleźli lepszego, zręcznego słowa – jedynie ta „macocha”, pobrzmiewająca sugestią, że Ola rozbiła małżeństwo. Więc Ola prosi, żeby podkreślić, że Kuba rozstał się z żoną, zanim ją, Olę poznał.
Bez instrukcji
Z rosnącą liczbą rozwodów przybywa kobiet, którym przypada pełnić opiekę nad dziećmi swoich partnerów lub też układać się z ich starszymi synami czy córkami. Co roku jest ich więcej o co najmniej 15 tys., jeśli liczyć tylko te, które formalnie zawierają małżeństwa. Jeśli uwzględnić związki nieformalne, krzywa strzela w górę dużo szybciej. W sumie macoch żyje w Polsce co najmniej kilkaset tysięcy. Dokładnie oszacować trudno, bo na tle innych ról w rodzinnych układach ta jest wyraźnie przemilczana, przegapiana w analizach.
Pytani o nią socjologowie rodziny sami temu przeoczeniu się dziwią. Psychologowie i badacze kultury dziwią się trochę mniej. Dr hab. Anna Cierpka z Wydziału Psychologii UW ocenia, że może to być skutek siły stereotypu matki Polki – tak potężnego, zamkniętego i nienaruszalnego, że trudno mówić o innej kobiecej funkcji w rodzinie.
A znany z bajek i ugruntowany portret macochy jako wcielenia niegodziwości pozwala wygodnie zmierzyć się z tym, że kobiety wcale nie zawsze kochają dzieci, że bywają złymi opiekunkami.