AGATA SZCZERBIAK: – Jak się pani dziś czuje? Wczoraj spędziła pani prawie dziesięć godzin na posterunku wypytywana o Matkę Boską.
ELŻBIETA PODLEŚNA: – Próbuję funkcjonować normalnie, tak by moi pacjenci mieli ze mnie pożytek. Nie jestem w stanie skupiać się na tym, co się wczoraj stało. Póki co nie czuję ciała, jestem poobijana, od środka i od zewnątrz. Jak człowiek po ciężkim stresie. U nas, w środowisku opozycjonistów ulicznych, jest pewien rodzaj mody, by się nie skarżyć na konsekwencje swoich działań, jako że są one niby wpisane w koszty. Ale ja nie chcę się temu obyczajowi podporządkować, bo to by oznaczało, że przemoc jest dla nas normalnością, oczywistością. A tak być nie powinno.
W jakim stanie po powrocie było pani mieszkanie? Jaki to był widok?
Leczyłam kiedyś pacjentów, którzy mieli za sobą sytuacje skrajnego stresu, kiedy ktoś włamał im się do mieszkania i musieli zmierzyć się ze śladami obcej obecności. W pełni to potwierdzam. Kiedy wróciłam wczoraj późnym wieczorem do domu, starałam się tylko dostać do łóżka, żeby nie patrzeć na porozrzucane przedmioty, chaos, zapomnieć, że grzebano w moich rzeczach. Współpracowałam z policjantami, żeby uniknąć przenicowania mojego mieszkania do góry nogami, więc bałagan jest umiarkowany. Ale grzebano w szufladach z bielizną, którą mam ochotę teraz całą wyprać, wyciągano rzeczy spod mojego łóżka. I też wydaje mi się, że kiedy robi się „wjazd do kogoś na chatę”, to nie głaszcze się jego kota.
Jest pani na pewno po rozmowach z prawnikiem. Czy wejście do mieszkania o 6 rano to było przekroczenie uprawnień ze strony policji?
To było przekroczenie granic przyzwoitości, bo policjanci mają prawo do przeszukania, ale z wchodzenia o 6 rano zrobiła się już świecka tradycja. To działanie, które ma na celu zastraszenie i upokorzenie. Chodzi o to, żeby ludzie wychodzący do pracy widzieli krążących u mnie policjantów i dostrzegli kryminalne inklinacje sąsiadki. I żeby wejść do ciebie wtedy, kiedy jesteś najbardziej bezradna, wybudzona, w dezabilu.
Cała akcja jest strzelaniem z bazooki do biedronki. Zastosowano środki kompletnie nieadekwatne do sytuacji. Nigdy nie sprawiałam wrażenia osoby, która unika odpowiedzialności. Mam 14 spraw sądowych i zawsze melduję się na policji. Kiedy policji zależało na tym, żeby przycisnąć organizatorki ubiegłorocznej „Chryi pod Radiem Maryja”, jedyna odpowiadająca nam obojgu godzina, zaproponowana przez oddelegowanego do pracy przy tej sprawie warszawskiego policjanta, to była 7 rano. Byłam na czas. Policja dysponuje wspólnymi materiałami i policjanci wiedzą o wszystkich sprawach prowadzonych przeciwko mnie. Słuchałam dzisiaj dziennikarzy, którzy wątpili, by minister Joachim Brudziński zadzwonił do naczelnika w komendzie w Płocku w mojej konkretnej sprawie. Owszem, dzwoni, robi to, na tym polega ręczne sterowanie państwa. To nie jest moja megalomania, a najlepszym dowodem na to są tweety ministra spraw wewnętrznych. Obecna władza uprawia tweetokrację, ale żeby aż trzy posty pisane osobiście przez ministra w sprawie zwykłej obywatelki?
„Dziś rano Polska Policja zatrzymała osobę podejrzewaną o dokonanie profanacji wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej w Płocku. Osoba ta była wytypowana już od kilku dni, ale przebywała za granicą. Jeszcze dziś zostaną postawione jej zarzuty z art. 196 kk” – to dokładnie napisał na swoim profilu minister Brudziński.
Wiadomo było, że jestem za granicą, że jestem namierzana, że minister dostaje raporty na ten temat.
Czuje się pani wrogiem publicznym?
Tak. Mam prawo do używania takich określeń, a to m.in. polscy dziennikarze próbują cały czas używać jakichś eufemizmów albo robić z nas histeryków. Nie jesteśmy przygotowywani do tego, żeby robić rewolucję, nikt z nas nie jest przygotowywany do tego, żeby mieć podsłuch w telefonie. A to się już dziś dzieje.
Postawiono pani zarzut z art. 196 Kodeksu karnego, mówiący o obrazie uczuć religijnych. Grozi za to do dwóch lat więzienia.
Ponieważ policja była skłonna osadzić mnie na 48 godzin, czyli w sumie trzy dni od wejścia do mieszkania, wszystko wyglądało na to, że zostanę w izbie zatrzymań. Policjantka kazała mi zdjąć biustonosz i rajstopy, na to ostatnie się nie zgodziłam. Wydział, który zajmuje się moim występkiem, to wydział przestępstw przeciwko życiu i zdrowiu – to też warto zauważyć. Gdyby na moim miejscu była osoba mniej pyskata, mniej świadoma tego, na co można się nie zgadzać, która nie wie, że może zażądać badań lekarskich przed osadzeniem, która nie ma wreszcie możliwości zadzwonić o 6 rano do swojego adwokata – prawdopodobnie nikt by o jej sprawie nie usłyszał.
Matka Boska z tęczą – jaki właściwie stał za tym pomysł?
To była odpowiedź na Grób Pański w Płocku, który zrównywał orientację homoseksualną z przestępstwami, czyli w pewnym sensie namawiał do tego, co robi się z przestępcami – a ich się osacza, ściga, piętnuje, oddaje w ręce sprawiedliwości – czyli tak naprawdę zachęcał do linczu. Na to była ta akcja. Ale nie sądzę, żeby moje zarekwirowane sprzęty przeglądano tylko pod kątem Matki Boskiej. Pani jak myśli?
Pewnie nie. Czy któraś z tych 14 spraw, o których pani wspomniała, już się zakończyła?
Dwie. Jedna dotyczyła blokowania ruchu ulicznego, kiedy PiS rozwalał ustawy sądowe, a my chcieliśmy spod Sejmu przejść na Nowogrodzką, a zostaliśmy zamknięci w kotle na Wilczej. Była to grupa ok. 200 osób. Druga sprawa to przeszkadzanie w przebiegu legalnego zgromadzenia którejś z miesięcznic. W uzasadnieniu wyroku wskazano, że nasza działalność podtrzymuje system demokratyczny. Krzepiące.
To, co pani robi, wciąż nazywa się „przemyślaną strategią indywidualną”?
Jak najbardziej. Powiedziałam to w takim sensie, że ponoszę za nią odpowiedzialność, aczkolwiek na pewno są rzeczy, które zrobiłabym inaczej albo zwróciłabym uwagę na coś innego. Ale trzeba wiedzieć, że to nie są działania, które przygotowuje się z jakimkolwiek sztabem, który kilka dni poświęca na obmyślanie szczegółów akcji. Za każdym razem są to działania wymuszone. To nie jest moja wola, żeby się tym zajmować, ale ponieważ media są naiwne, a niektóre nawet skrajnie naiwne, a politycy grają w swoje klocki i nie mają w poważaniu tego, co się dzieje z obywatelem, mam poczucie, że pewna grupa osób musi robić takie rzeczy, żebyście się ocknęli i zobaczyli, co za chwilę może was spotkać.
Czy pani jest przekonana, że tak właśnie należy walczyć?
Nie jestem przekonana, nie mam zielonego pojęcia, czy to jest dobre, czy to nie jest dobre. Ale nikt nie zaproponował czegoś innego, co byłoby choć minimalnie skuteczne i w czym chciałabym uczestniczyć. Nie mamy komfortu naradzania się ze spindoktorami. Poświęcamy własne życie, czas, pracę, pieniądze, a często jesteśmy traktowani jako nieszkodliwi bądź wręcz szkodliwi wariaci. Wydaje mi się, że pies z kulawą nogą by się nie zainteresował tym, co dzieje się choćby z nauczycielką z Płocka, która lokalnie podejmuje odważne działania. Nie upieram się, że moja działalność jest dobra, nie mam na to żadnych dowodów, bo jeszcze nigdy nie byliśmy w takiej czarnej dupie.
Ludzie do pani piszą. Co piszą?
Część – że wspaniale, jesteśmy z panią. Bardzo mała grupa pyta, jak pomóc, jeszcze mniejsza, bez której bym nie przeżyła – realnie pomaga. Część używa słów powszechnie uznawanych za obelżywe i życzy śmierci. Inni dobijają się do mnie do pracy, przebijając się przez wszystkie możliwe centrale, i wygłaszają tego rodzaju nienawistne komunikaty. To prawdziwe szambo. Może w tym, co mówię, jest sporo goryczy, ale jestem już trzeci rok na ulicy i mam już do tego prawo.
Czytaj także: PiS uwiarygodnia się, ścigając za obrazę uczuć religijnych