„Jeśli nauczyciele będą strajkowali, to maturzyści będą powtarzać rok. Jeśli więc jeszcze nie wiecie, kogo nienawidzić, to nienawidźcie nauczycieli” – taki jest, jak by nie patrzeć, przekaz minister edukacji. Postraszono ich. Że wcale nie dostaną pensji. I rzeczywiście nie dostają.
Pis pokazuje swojemu elektoratowi nowego wroga
Samorządy, które postanowiły płacić legalnie strajkującym nauczycielom, też postraszono – łamaniem dyscypliny finansów publicznych. Postraszono, że skoro jakaś część nauczycieli opowiedziała się za rządem, to strajk pozostałych zostanie uznany za nielegalny, za to grozić może dyscyplinarne zwolnienie z pracy. Podobnie zresztą jak za niezrealizowanie podstawy programowej. Wskazano ich jako winnych kłopotów dzieci – chaosu w szkołach, nerwów związanych z egzaminami, bo nie było wiadomo, czy się w ogóle odbędą. Taką strategię ma rząd wobec trwającego, największego od 30 lat strajku. Zamknęło się niemal 80 proc. szkół. Tysiące nauczycieli stawiło się w miejscu pracy, ale nie prowadziło lekcji. Tygodniowy bilans tak masowego protestu jest jednak przygnębiający. Jedno jedyne spotkanie z przedstawicielami rządu, na którym raz jeszcze padła propozycja uznana wcześniej przez nauczycieli za obraźliwą.
Rząd postanowił pójść w zaparte i pokazać własnemu elektoratowi, kto jest nowym wrogiem. A elektorat, urabiany przez prorządową telewizję, niemal w 80 proc. jest krytyczny wobec poczynań nauczycieli.