Gdy słucha się wypowiedzi delegacji rządowej negocjującej z przedstawicielami nauczycielskich związków zawodowych, na usta ciśnie się jedno pytanie: „czy jest tam ktoś dorosły?”. Czy po stronie władzy jest jakakolwiek osoba, która potrafi prowadzić rozmowy? Czy rzeczywiście słuszne są teorie, że rząd wcale nie chce porozumienia z nauczycielami zapowiadającymi strajk?
Dzisiejsze wydarzenia przypominają film instruktażowy – jak spalić propozycje, o których w innych okolicznościach można by rozmawiać.
Czytaj także: Nauczyciele, operacja dyskredytacja
„Pakt dla oświaty” wymyślony w jeden dzień
W odpowiedzi na żądania związkowców domagających się podwyżek wynagrodzeń wicepremier Beata Szydło, Elżbieta Rafalska i minister Michał Dworczyk (minister edukacji Anny Zalewskiej nie było) przedstawili dziś założenia nowego „Paktu dla oświaty”. Wymyślonego w jeden dzień, co niby nie powinno dziwić, zważywszy na dotychczasowe modus operandi PiS, także jeśli chodzi o forsowanie zmian w oświacie. Co przewiduje ów pakt? Na razie ujawniono jeden jego punkt: zwiększenie liczby godzin nauczycielskiego pensum z 18 do 22 lub 24 godzin. To akurat fakt, że systemowa zmiana organizacji pracy nauczycieli wymaga namysłu. Trzeba być jednak wirtuozem negocjacji, by zdenerwowanym związkowcom po kilku dniach rozmów, tuż przed startem strajku, zaproponować rozwiązanie, które niechybnie doprowadzi do zwolnień w reprezentowanej przez tych związkowców grupie zawodowej.
Ministrowie utrzymują co prawda, że bez zwolnień się obejdzie. I że wprowadzenie „Paktu” ma umożliwić podwyżki dla nauczycieli sięgające średnio nawet 8 tys. zł brutto – w perspektywie kilku lat. Na dowód zasadności tych obietnic na konferencji prasowej pokazali prezentacje i symulacje. Których oszczędzono wcześniej rozmawiającym z delegacją rządową przedstawicielom ZNP, FZZ oraz „Solidarności”. Takim rozegraniem zdarzeń wyraźnie zdezorientowana była nie tylko gospodyni spotkania, przewodnicząca Rady Dialogu Społecznego Dorota Gardias. Rezon stracił nawet Ryszard Proksa, szef oświatowej „Solidarności”, wcześniej gotowy do podpisania porozumienia z rządem.
Beata Szydło zapowiedziała, że podtrzymana zostaje też oferta podwyżki dla nauczycieli w wysokości 15 proc. w tym roku, a także m.in. skrócenie awansu zawodowego (co oznacza wycofanie zmian wprowadzonych przez Annę Zalewską) i ustalenie jednolitego w całym kraju dodatku za wychowawstwo – w wysokości min. 300 zł (co oznacza nałożenie zobowiązania na samorządy). Tymi właśnie propozycjami zainteresowany był przewodniczący „Solidarności”, ale nie szefowie ZNP ani też FZZ.
Dariusz Chętkowski: Ja, nauczyciel, przyzwyczaiłem się, że ludzie mają mnie za idiotę
Kto opanuje chaos w oświacie?
Ewentualna kolejna tura rozmów może się odbyć w niedzielę wieczorem, na kilkanaście godzin przed zapowiadanym startem szkolnego strajku. Prezes ZNP Sławomir Broniarz dziś nie widzi przesłanek, by go odwoływać. Wicepremier Szydło powtarza apele, by nauczyciele zapewnili młodzieży spokój i umożliwili „normalne napisanie egzaminów”.
Szanowni Państwo, to Wy, po stronie rządowej, macie dziś za zadanie opanować zaistniałą sytuację tak, aby młodzież mogła podejść do egzaminów i na ich podstawie przejść rekrutację do szkół średnich. I na pewno nie będzie to „normalne”. Bo nie jest normalne zdawanie egzaminów przez dwa razy większą niż zwykle grupę dzieci i rozpoczynanie nauki w dwa razy większej grupie, w szkołach realizujących dwa różne programy, przy brakach nauczycieli. To Wy do tego doprowadziliście. Teraz pora wziąć za to odpowiedzialność.
Czytaj także: Bunt w szkole narastał od lat