Wybranie takiego terminu to bardzo zręczny ruch. Odbija na pole MEN piłeczkę tuż przed egzaminami gimnazjalnymi i ósmoklasisty. Nie stawia nauczycieli przed dylematem: dobro dzieci czy walka o własne dobro. Jeśli porozumienie nie zostanie osiągnięte i protest miałby się przedłużyć na egzaminy rozpoczynające się 10 kwietnia, to ministerstwu będzie można przypisać odpowiedzialność za kłopoty zdających.
Czytaj też: ZNP w sporze zbiorowym
Egzaminy dopiero za rok?
Dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej dr Marcin Smolik, z którym wywiad publikuje dziś „Rzeczpospolita”, podkreśla, że w świetle obecnego prawa nie ma możliwości, by wyznaczyć nowy termin egzaminu, np. ósmoklasisty, ze względu na strajk. Dzieciom, które do egzaminu nie mogłyby podejść, pozostałoby przystąpić do niego za rok (no, chyba żeby ustawodawcy szybko zmienili regulacje).
Z jednej strony rządowi nie opłaca się dawać nauczycielom żądanych podwyżek 1 tys. zł, bo przeczołgani przez zmianę systemu edukacji i tak nie odwdzięczą się głosem w wyborach. Bardziej kalkuluje się wydać budżetowe środki na tzw. transfery socjalne, w tym 500 plus. Z drugiej strony – według ostatnich sondaży połowa Polaków popiera nauczycielski strajk. Rozkręcenia szkolnej zawieruchy PiS podobno bardzo się boi. Ten protest może sparaliżować pół Polski, zwłaszcza jeśli determinacja nauczycieli sprawi, że zamknięte zostaną także świetlice i przedszkola. Gdy nie będzie komu oddać dzieci pod opiekę, rodzicom pozostanie brać wolne z pracy.
Jak wynika z danych ZNP, w sporze zbiorowym jest 78 proc. szkół i placówek oświatowych. Ale w szkołach muszą się odbyć jeszcze referenda strajkowe – do 25 marca. Strajk będzie mógł odbyć się tam, gdzie w głosowaniu weźmie udział połowa uprawnionych, z których większość opowie się za strajkiem. No i pytanie, jak wielu nauczycieli w każdej ze szkół ostatecznie przystąpi do protestu.
Czytaj też: Co czeka siódmoklasistów
Nauczyciele z „Solidarności” też zastrajkują?
Według oficjalnych przekazów nauczyciele są podzieleni. Oświatowa „Solidarność”, która ma 80 tys. członków (ZNP i Forum Związków Zawodowych, które zapowiedziały strajk, to ok. 230 tys. ludzi), także rozpoczęła procedurę sporu zbiorowego, ale razem z ZNP protestować nie zamierza. Na stronie związku można nawet znaleźć informację takiej treści: „Wielu samorządowców deklaruje się zapłacić nauczycielom za strajk przeciw rządowi i na to chętnie wygospodarują środki, jednak absurdalnie w tych samych samorządach wciąż brakuje funduszy na dodatek motywacyjny dla nauczycieli czy na podwyżkę bardzo niskich wynagrodzeń pracowników administracji i obsługi”.
Od członków oświatowej „Solidarności” już na początku stycznia można było jednak usłyszeć zapowiedzi oddania legitymacji – po groteskowych rozmowach z minister Anną Zalewską, gdy związek podał bardziej entuzjastyczne komunikaty o osiągnięciach w negocjacjach płacowych niż sam MEN (później to prostowano). A w trakcie strajku sprzed dwóch lat, przy znacznie mniejszych emocjach, członkowie „Solidarności” tu i ówdzie, udekorowani opaskami związku, towarzyszyli kolegom z ZNP.
Czytaj też: Nie matura z matematyki jest problemem, ale poziom nauczania
Szczerski podgrzał nastroje
W mobilizacji skutecznie pomaga nauczycielom obóz władzy, jak choćby ostatnio Krzysztof Szczerski – komentarzem, że nauczyciele też mogą poprawić swoją sytuację 500-złotowym dodatkiem na dziecko, bo nie mają obowiązku życia w celibacie. Pomijając arogancję i tupet owej wypowiedzi, jest ona spektakularnym wyrazem ignorancji. Średnia wieku nauczycieli grubo przekracza czterdziestkę. A nawet jeśli tu i ówdzie młoda kobieta decyduje się na pracę w szkole, musi liczyć się z tym, że za urodzenie dziecka i urlop macierzyński zapłaci wydłużeniem ścieżki awansu zawodowego, związanym z podwyżką wynagrodzenia. Więc komentarz współpracownika prezydenta był nie tylko bezczelny, ale też kłamliwy.
Czytaj też: Na kłopoty w MEN Zieliński!
Na razie z każdym kolejnym ruchem przedstawicieli rządu rośnie oburzenie i nauczycieli, i co bardziej empatyzujących z nimi rodziców. Kilka tygodni po egzaminach, do których zapewne dojdzie, czeka nas jeszcze rekrutacja skumulowanych absolwentów podstawówek i gimnazjów do szkół średnich. W drzwiach swoich nowych szkół spotkają się tuż przed wyborami parlamentarnymi. Nic dziwnego, że w PiS temat oświaty budzi nerwowość.