Europejskie Forum Parlamentarne ds. Populacji i Rozwoju ustaliło, że dostęp do środków antykoncepcyjnych w Polsce wynosi tylko 31,5 proc. To najmniej na kontynencie. Mniej niż w Kosowie, Andorze, Bośni i Hercegowinie, Grecji, Czarnogórze, Słowacji, Gruzji czy Rosji. Jeszcze rok i dwa lata temu Polska wypadała lepiej w tym zestawieniu (odpowiednio 44,8 i 42,7 proc.).
W raporcie „Contraception Atlas” uwzględniono jakość, dostępność informacji na temat antykoncepcji, zakres refundacji, dostępność poradnictwa oraz wymóg recept.
Najlepsza sytuacja jest w Belgii, we Francji (by zapobiegać ciążom nastolatek, wprowadzono darmową antykoncepcję dostępną u szkolnej pielęgniarki), w Wielkiej Brytanii, Niemczech, Holandii, Portugalii i Luksemburgu. Państwa te osiągają wyniki na poziomie 89–90 proc.
Czytaj także: Jak w Polsce walczy się z antykoncepcją
Bariery w dostępie do antykoncepcji w Polsce
Co sprawia, że pozycja Polski w rankingu jest tak fatalna?
Po pierwsze, obowiązkowe recepty na antykoncepcję hormonalną oraz „tabletki po”, które polski rząd przywrócił w lutym 2017 r. Zgodnie z obecnymi przypisami pigułki „dzień po” – czyli ellaOne – można kupić tylko po wizycie u lekarza i otrzymaniu recepty. Zdaniem resortu zdrowia to konieczne, bo „już bardzo młode osoby (nawet po 15. roku życia) mogą bez kontroli lekarskiej kupić i stosować ten środek”. Tymczasem w ocenie Europejskiej Agencji Leków ellaOne jest na tyle bezpieczna, że nie wymaga kontroli lekarskiej w postaci recepty. 2018 był pierwszym pełnym rokiem obowiązywania tego wymogu.
Po drugie, gorszy system refundacji, w tym brak wsparcia dla tzw. wrażliwych grup, jak młode czy bezrobotne kobiety (ulgi np. dla nastolatków są normą w wielu rozwiniętych krajach europejskich). Państwo refunduje tylko kilka preparatów starego typu (wysoka zawartość hormonów, dotkliwe skutki uboczne). Co sprawia, że mieszkanki wsi i małych miasteczek są praktycznie pozbawione dostępu do nowoczesnej antykoncepcji.
W lutym 2018 r. pisaliśmy w POLITYCE, że sumienie coraz częściej nie pozwala lekarzom przepisywać antykoncepcji. Również w prywatnych, wielkomiejskich przychodniach. Do dziś ta sytuacja się nie zmieniła. A jeśli się zmienia, to na gorsze.
Po trzecie, w Polsce brakuje też stron internetowych, finansowanych z publicznych środków, które w sposób pełny i obiektywny informowałyby o sposobach zapobiegania ciąży. Według WHO („Standardy edukacji seksualnej w Europie”) wiedzy o seksualności należy uczyć od 4. roku życia, a wiedzy o antykoncepcji – od 12., zanim młodzi podejmą współżycie. A nie dopiero po wpadce.