Badają, co ślina na język przyniesie
Badają, co ślina na język przyniesie. Komercyjne testy genetyczne to wielki kit
W kuluarach ostatniego kongresu medycyny estetycznej i anti-aging w warszawskim hotelu Hilton rzucały się w oczy dwie rzeczy: napompowane jak pontony usta lekarek, które marnie zaświadczały o ich kwalifikacjach, oraz nie mniej nadmuchany temat testów genetycznych, oferowanych szumnie jako „narzędzie wspomagające w medycynie estetycznej”.
Choć był to 18. kongres, po raz pierwszy poświęcono takim badaniom jedną z sesji plenarnych. Czyżby z nadzieją, że skoro specjalistki od odmładzania nie radzą sobie z instrumentami do powiększania warg, to może „narzędziami genetycznymi” wyrządzą pacjentkom mniejszą krzywdę? Bo przecież, jak zachęcali na stoiskach przedstawiciele firm genetycznych, dzięki nim przyciągną więcej klientów skłonnych poznać mocne i słabe strony własnych genów. Ktoś chce się skupić na poprawie urody, dowiedzieć się, co jeść, by dłużej żyć, i przed czym się chronić, by nie umrzeć przedwcześnie – medycyna anti-aging czeka właśnie na takich. Na naiwnych, którym poza botoksem i wypełniaczami można za grubą forsę wcisnąć genetyczny kit.
Testy lifestylowe
Dr Dorota Wydro z Podyplomowej Szkoły Medycyny Estetycznej i Anti-Aging prezentowała na kongresie wykład „Moje życie przed i po teście genetycznym”. Aż tak się zmieniło? – Test zrobiłam z ciekawości, trochę dla rozrywki. Ale gdybym mogła w młodszym wieku, pewnie lepiej chroniłabym się w różnych aspektach swojego życia. Wiedziałabym, że mam zwiększone predyspozycje do różnych chorób albo że problemy z paznokciami mogą być konsekwencją predyspozycji do niedoboru żelaza.
Czy warto za to zapłacić ponad 1 tys. zł? Oznaczanie poziomu żelaza tradycyjną metodą kosztuje ok. 8 zł. Skłonność do nadciśnienia lub zawałów może wynikać z genów, ale czy nie wystarczy przyjrzeć się rodzicom i krewnym, by wyciągnąć podobne wnioski dla siebie?