Wspólnota milczenia
Paweł Dobrowolski o osobach homoseksualnych w stanie kapłańskim
JOANNA PODGÓRSKA: – Podobno mało co, a zostałby pan zakonnikiem?
PAWEŁ DOBROWOLSKI: – Niewiele brakowało. W wieku nastoletnim przeżyłem nawrócenie. Bardzo mocno doświadczyłem Boga i byłem gotów zrobić dla niego wszystko. Tak mi się przynajmniej wydawało. Jednocześnie odkrywałem swoją tożsamość seksualną, choć nie miałem co do niej stuprocentowej pewności. Próbowałem sam ze sobą negocjować. Wchodziłem w relacje z kobietami, myląc przyjaźń z miłością. W pewnym momencie jednak stało się dla mnie jasne, że jestem osobą homoseksualną, a Kościół takim jak ja proponuje jedynie życie w samotności. Zakon wydawał mi się więc bardzo atrakcyjną opcją, wręcz pokusą.
Zakon jako pokusa?
Tak, życie w gronie mężczyzn ubranych w piękne habity wydawało mi się po prostu bardzo pociągające. Poza tym łatwiej zachować celibat, mając wsparcie grupy współtowarzyszy. Bycie samotnym w świeckim świecie wydawało mi się absurdalne i kompletnie nie czułem się do tego powołany. Przyglądałem się sobie, jeździłem do różnych zakonów monastycznych, odbywałem rekolekcje. Ale im głębiej wchodziłem w siebie, tym bardziej stawało się dla mnie jasne, że to byłby rodzaj ucieczki przed samym sobą. Nie wiedziałem, co mam robić, by zachować wiarę i być jednocześnie wiernym sobie. Modliłem się o cud. Wariantu, by żyć w świeckim otoczeniu w samotności i czystości, nie brałem pod uwagę; wydawał się zbyt okrutny.
Czy próba ucieczki od niechcianej orientacji może przyciągać młodych homoseksualnych mężczyzn do kapłaństwa?
Znam wiele takich przypadków. Osoba wierząca, która chce być w Kościele, a odkrywa swoją homoseksualność, szuka wspólnoty. Zakon czy seminarium wydają się dawać możliwość życia wśród ludzi, w bliskich relacjach. I nie mam tu na myśli relacji seksualnych. Ci młodzi ludzie, o których mówię, nie postępowali cynicznie. Nie wstępowali do zakonu, by deprawować innych. Czuli się na siłach, by dochować celibatu, i długo go dochowywali. Byli świetnymi zakonnikami, superksiężmi.
Instrukcja papieża Benedykta XVI z 2005 r. teoretycznie zamyka osobom homoseksualnym drogę do kapłaństwa.
Została wydana mniej więcej w tym okresie, kiedy ja próbowałem szukać odpowiedzi na powołanie i miejsce w życiu. Potraktowałem ją jak mocny znak od Boga.
Policzek?
Dziś uważam ją za narzędzie dyskryminacji, nie rozumiem, dlaczego z założenia wyklucza się osoby o orientacji homoseksualnej, które chcą oddać swoje życie Bogu i żyć w czystości. Ale wtedy tego tak nie postrzegałem. Raczej jako namacalny sygnał, że to nie jest moja droga. Pomogło mi to szukać innych rozwiązań. Kapłaństwo czy zakon wykluczyłem zupełnie. Chociaż będąc bardzo blisko Kościoła, przyglądając się kolegom z duszpasterstwa, braciom zakonnym i księżom, nie sądzę, by homoseksualna orientacja stanowiła przeszkodę, żeby w tej formacji byli.
Czy oni sami nie mają poczucia jakiegoś rozdwojenia?
Nie wiem. O tym się nie rozmawia. Homoseksualizm jest w Kościele absolutnym tabu, o którym rozmawia się właściwie jedynie w konfesjonale. To temat spychany na margines. A gdy się już pojawia, to tylko w kontekście terapii. Czasem domyślam się, że któryś ze znajomych seminarzystów, księży czy zakonników jest osobą homoseksualną, ale nie czuję, bym mógł z nimi o tym otwarcie rozmawiać. Sam bardzo długo dojrzewałem do coming outu, więc zachęcanie innych do tego uważam za nadużycie. Nie wiem, czy żyją w rozdwojeniu, choć przypuszczam, że tak.
Nadal deklaruje pan związek z Kościołem. Jak to jest słyszeć od swoich kapłanów, że jest się zboczeńcem czy sodomitą?
Jestem w tej instytucji, tak jak jestem w społeczeństwie, przez które także jestem obrażany. A przecież mógłbym wyemigrować, ale czuję się jego częścią i chcę tu walczyć o swoją godność i swoje prawa. Poza tym ja rozumiem, skąd w Kościele biorą się takie obawy przed orientacją homoseksualną. Jest mi o tyle łatwiej, że te homofobiczne uprzedzenia przerabiałem na sobie. W Kościele największym homofobem byłem sam dla siebie – ja.
Zanim pogodziłem się ze sobą, przechodziłem te wszystkie fazy. Sam o sobie myślałem jako o sodomicie, pedale czy zboczeńcu. Teraz gdy słyszę takie określenia z zewnątrz – choć muszę podkreślić, że nie zdarza się to wcale tak często i nigdy nie zdarzyło mi się to bezpośrednio w Kościele – to nie budzą we mnie wielkich emocji, bo wiem, że można na homoseksualną orientację spojrzeć inaczej, tylko trzeba na to czasu i spotkania z drugim człowiekiem. To kluczowa sprawa, bo właśnie spotkanie z drugim człowiekiem najłatwiej obala takie wyobrażenia. Tak było w moim przypadku.
Po to była zainicjowana przez pana dwa lata temu akcja „Przekażmy sobie znak pokoju”, której symbolem stały się dwie splecione dłonie – jedna z różańcem, a druga z tęczową opaską?
Tak. Robiliśmy ją wspólnie z Kampanią Przeciw Homofobii, stowarzyszeniem Tolerado i Grupą Polskich Chrześcijan Wiara i Tęcza. Słysząc obrzydliwe homofobiczne wypowiedzi hierarchów, czułem jednocześnie, że moje doświadczenie Kościoła jest zupełnie inne. Kiedy już po coming oucie spotykałem się ze znajomymi z duszpasterstwa, miałem poczucie totalnej akceptacji. Byli zachwyceni, że głośno o tym powiedziałem.
Wiem, że wśród wiernych Kościoła jest mnóstwo osób, które patrzą na osoby LGBT w zupełnie inny sposób niż hierarchowie. To trochę tak jak z antykoncepcją – księża głoszą swoje, a wierni myślą swoje, choć często nie mówią o tym na głos. Miałem poczucie, że stosunek laikatu do osób LGBT to także temat nie do końca wysłowiony. I że trzeba wzmocnić w Kościele te osoby, które mają do nas pozytywny, przyjazny stosunek. Oczywiście Kościół w Polsce jest bardzo podzielony. Pokazała to nawet lista patronów medialnych, które nas wsparły.
„Znak”, „Więź”…
…„Tygodnik Powszechny”. Tak, ale to też jest Kościół, nie tylko Radio Maryja. Tym otwartym katolikom chcieliśmy pokazać, że nie są samotnymi odszczepieńcami od wspólnoty. A osobom homoseksualnym, które są w Kościele i boją się ujawnić swoją orientację, dać wsparcie i odwagę, by poczuły, że nawet gdy otwarcie powiedzą prawdę, nie zostaną przez tę wspólnotę odrzucone.
Liczył pan, że coming outu dokona jakiś ksiądz, który powie: tak, jestem gejem i jednocześnie dobrym kapłanem?
Miałem taką naiwną nadzieję. Nie sądziłem, że opór wśród duchownych jest aż tak wielki. Taki wariant jest na razie absolutnie wykluczony. Ze stuprocentową pewnością wiem, że są tacy ludzie w Kościele, duchowni, geje, którzy dochowują celibatu i są dobrymi kapłanami. Znam ich przecież. Ale gdyby któryś z nich chciał o tym mówić otwarcie, automatycznie wykluczyłby się z kapłaństwa. Nawet księża, którzy poparli naszą kampanię czy wypowiadali się o niej z sympatią, stawali się podejrzani. Już na drugi dzień po ukazaniu się naszych plakatów Komisja Episkopatu Polski wystosowała list do wiernych, by nie angażowali się w kampanię. Siła tego oporu była dla mnie zdumiewająca. Jeden ze znajomych księży powiedział mi, że w Kościele rozmowa o homoseksualności będzie niemożliwa, dopóki kwestia homoseksualizmu wśród księży nie zostanie przepracowana.
Tylko jak to zrobić, skoro dziś o orientacji homoseksualnej mówi się w Kościele głównie w kontekście pedofilii czy lawendowej mafii?
Nie wiem. Myślę, że to jeden z głównych czynników, które tworzą wokół homoseksualnych kapłanów atmosferę milczenia. Boją się mówić, bo zaraz pojawią się podejrzenia o pedofilię czy konszachty z potworem gender. A co do lawendowej mafii – mam wrażenie, że w polskim Kościele to nie jest żadne lobby, ale raczej wspólnota milczenia. To grupa, która wie o sobie wzajemnie i wybacza sobie, bo łączy ich wspólna tajemnica, o której się milczy. Gdy ktoś zaczyna o tym mówić na głos, jest postrzegany jako zagrożenie, może wyoutować innych, którzy sobie tego nie życzą. A kościelne otoczenie przymyka na to oczy, ma dużo zrozumienia dla współbraci, dopóki coś nie wyjdzie na jaw. Dlatego ośmielają się mówić tylko ci, którzy rzucają kapłaństwo z powodu swojej orientacji.
Spotkał pan takie osoby?
Tak, kilkanaście. To bardzo różne historie, ale najczęściej decydującym impulsem było zakochanie, które nie pozwalało im prowadzić podwójnego życia. Często już wcześniej ci ludzie żyli w rozdarciu, mając poczucie, że nie są w stanie dłużej zachowywać celibatu. Zmieniająca się rzeczywistość pokazuje, że istnieje alternatywa, gej nie musi być smutnym, samotnym, pogubionym człowiekiem. Proszę mi wierzyć, ale ja w czasie studiów nie znałem ani jednej spełnionej pary homoseksualnej. A studiowałem w Akademii Teatralnej w Warszawie. Znałem oczywiście jakichś przegiętych gejów, różne poharatane, pełne cierpienia relacje, ale par, które prowadzą normalne, szczęśliwe życie, wokół mnie nie było. To mnie raczej odstraszało, niż przyciągało. Dlatego zakon wydawał mi się atrakcyjniejszą propozycją.
Mój młodszy niespełna pięć lat partner ma już zupełnie inne doświadczenia. Gdy studiował, w jego otoczeniu było mnóstwo nieukrywających się gejów, którzy w pozytywny sposób potrafili przeżywać swoją homoseksualność. Miał skąd czerpać wzorce. Nigdy nie miał poczucia, że musi zrezygnować z realizacji swoich najważniejszych emocjonalnych potrzeb.
Gdy heteroseksualny ksiądz chce rzucić kapłaństwo dla kobiety, Kościół zazwyczaj stara się go zatrzymać. Jak to wygląda, gdy ksiądz chce odejść dla mężczyzny?
Faktycznie, związki księży z kobietami Kościół stara się bagatelizować: to był tylko romans, chwila słabości. Lepiej w takiej sytuacji przenieść księdza do innej diecezji, z funduszu alimentacyjnego kurii płacić alimenty, niż tracić kapłana. W przypadku związków homoseksualnych ten mechanizm nie działa. Mam wrażenie, że gdy taki kapłan odchodzi, kościelne otoczenie odczuwa ulgę, że czarna owca nie będzie już zatruwać jego szeregów.
Byli księża, którzy przez lata nie musieli troszczyć się o swoją egzystencję, często mają trudności, by odnaleźć się w świeckiej rzeczywistości. Jak było w przypadkach, z którymi pan się spotkał?
To akurat w większości są świetnie wykształceni ludzie, często z doktoratami, znający języki obce, więc na rynku pracy radzą sobie dobrze. Mają spełnione życie zawodowe. Z uczuciowym bywa różnie. W naszej kampanii pokazywaliśmy pary, które opowiadały o swoim doświadczeniu bycia w wieloletnim związku. Ja sam z moim partnerem się w to włączyłem, by osoby homoseksualne, dla których wiara jest ważna, mogły zobaczyć inny obraz środowiska LGBT.
Wiem, że dla kilku osób nasza kampania była impulsem, by odejść z kapłaństwa, bo skontaktowały się ze mną, żeby podziękować, że pokazaliśmy, jak inaczej można w sobie godzić katolicyzm i homoseksualną orientację. Był to dla mnie wielki zaszczyt, ale też wielka odpowiedzialność. Bo przecież nie zawsze bywa tak kolorowo. Niektórym udało się stworzyć szczęśliwe związki, przeżywają miłość i fascynację drugim człowiekiem. Ale są też tacy, którzy mają z tym trudności. Zakochanie, które było impulsem, by porzucić sutannę, okazywało się powierzchowne, przeżywają rozczarowania, porzucenia. To może być też kwestia wieku, bo mając np. 40 lat, trudno debiutować w związku, mając nieprzetrenowane relacje, bliskość, nie znając środowiska LGBT, które daje wsparcie. Młodszym, którzy odchodzą już na etapie seminarium, na pewno jest łatwiej.
A jak reagują rodziny?
W przypadku osób, z którymi mam kontakt, rodziny najczęściej nie są do końca poinformowane, co było powodem zrzucenia sutanny. Odwlekają w czasie swój coming out, bo już samo odejście z kapłaństwa było dla ich rodzin trudnym przeżyciem, czasem związanym z ostracyzmem społecznym. To charakterystyczne, że większość z tych osób przeprowadza się na drugi koniec Polski. Nie wracają do miejsc, gdzie mieszkali, kończyli szkoły czy studiowali i mają znajomych, z którymi mogliby odświeżyć relacje. Mam wrażenie, że nadal wolą żyć w oddaleniu od rodziny, jak w latach kapłaństwa. Potrafię zrozumieć takie odraczanie coming outu, bo najlepiej to zrobić, gdy przedstawia się rodzinie partnera, w którym jest się z wzajemnością zakochanym. Wtedy ten smutek rodziców, że nie będzie ślubu i wnuków, jest zneutralizowany czymś pozytywnym – poczuciem, że ich dziecko jest szczęśliwe.
Według pana jednym z motywów, które przyciągały gejów do kapłaństwa, była ucieczka przed własną, niechcianą seksualnością w celibat. Czy dziś, gdy szczęśliwe związki jednopłciowe są widoczną częścią naszego otoczenia, ten czynnik straci na atrakcyjności?
Bez wątpienia. Dlatego uważam, że Kościół, chcąc skutecznie wypełniać instrukcję Benedykta XVI i nie dopuszczać do kapłaństwa osób homoseksualnych, paradoksalnie powinien aktywnie popierać legalizację związków partnerskich. Kiedy młody człowiek, odkrywając swoją homoseksualną orientację, ma wokół siebie wzorce pokazujące, że można ją przeżywać w sposób dający emocjonalną stabilność i poczucie bezpieczeństwa, nie będzie uciekał w kapłaństwo przed wyobrażonym podziemnym półświatkiem, który rządzi się dziwnymi prawami. Ja dorastałem w poczuciu, że nie pasuję do homoseksualnego środowiska, którego wyobrażenie wyniosłem z Kościoła.
ROZMAWIAŁA JOANNA PODGÓRSKA