W kolejce po chemię na robactwo ludzie czują się raźniej. Ci, którzy przychodzą do sklepu osobiście, to już uczestnicy pierwszych walk z pluskwą. Najczęściej przegranych, więc ludziom języki same się rozwiązują. Przecież w pracy ani z przyjaciółmi o pluskwach nie pogadają. Zresztą co mają powiedzieć: – Męża tak pogryzły, że latem musiał iść do pracy w golfie? Wyskocz z czymś takim, a następnego dnia koledzy wystawią mu biurko na korytarz. Albo: – Kochana, jak było w Nowym Jorku? No po prostu cudownie, nie spałam całą noc, tak mnie pluskwy siepały, a co u ciebie? Za to w kolejce pełne zrozumienie. Jak tylko pani w czerwonym sweterku opowiada o pogryzieniu w Nowym Jorku, zaraz włącza się pan ze skórzaną teczką, że w Paryżu siepią dwa razy mocniej. Plamy po pogryzieniu miał takie, że tubkę maści na ugryzienia zużył na jeden raz. Skromniej ubrany i nie tak światowy pan w czapce z daszkiem upomina się, że polska pluskwa tym światowym wcale nie ustępuje. Na dowód czego podwija nogawki spodni i pani w czerwonym sweterku o mało nie mdleje z wrażenia. Kolejka się przesuwa.
Następny klient wchodzi do mikroskopijnego sklepiku na tyłach dawnego warszawskiego kina Femina. A tam pan Konrad sprzedaje mu bombę. I to dosłownie, bo tak nazywa się najpopularniejszy specyfik do samodzielnego użycia na pluskwy. Bomby szybko znikają w nieprzezroczystych torebkach, żeby ludzie nie widzieli, co się kupiło. Po zakupach wspólnota kolejkowa się kończy. I każdy idzie w świat. A wraz z częścią klientów w świat idą też ich pluskwy.
Zabić na śmierć
Dariusz Małczuk to weteran walki z insektami. To on wraz z kolegą wprowadzał na polski rynek słynny prusakolep. – Pojechałem do Nowego Jorku. Tam zwykli ludzie mogliby z robactwa doktoraty robić, tyle tego było. Pomyślałem, że i u nas robali nie brakuje, można sięgnąć po ich metody – wspomina. Zamówili kontener łapek na prusaki, ale szału handlowego nie było. Okazało się, że wielu Polakom prusaki specjalnie nie przeszkadzały. Zżyli się, przecież prusaki nie gryzą. Inni wstydzili się pytać o preparaty na insekty, żeby nie dać się zaszufladkować w obrębie brudasów i patologii społecznej. Dopiero jak towar zaczęli reklamować w telewizji, sprzedaż ruszyła. Skoro wypada o tym mówić w telewizji, to i w sklepie nie było już wstyd zapytać.
Przez kolejnych 20 lat Małczuk żył z prusaka. – Specyfiki na pluskwy też miałem w ofercie. Sprzedawały się słabo. Trochę nawet na siłę trzeba było to wciskać. Na zasadzie, że jak nadaje się na pluskwy, to wszystko inne też wykończy – dodaje. Jakieś pięć lat temu wahadło popytu odbiło. – Można powiedzieć, że pluskwa niesie dziś branżę. Nic się tak dobrze nie sprzedaje jak specyfiki na pluskwy. Ludzie wstydzą się o tym mówić, ale tak na moje oko to już nie jest plaga, tylko epidemia. Zwłaszcza w największych miastach – opowiada Małczuk.
Głos handlu wzmacnia świat nauki. Entomolog prof. Stanisław Ignatowicz już od lat bije na alarm: – Od prawie pięciu lat populacja pluskwy w Polsce rośnie lawinowo. Jest to typowe dla krajów szybko rozwijających się. Ale nie powinno to oznaczać, że dalej będziemy się temu biernie przyglądać. Profesor wspomina, że na początku lat 90. musiał dosłownie prosić się o jakieś okazy do badań. Dziś materiału badawczego ma aż za dużo.
4 kwietnia 2013 r. pluskwa stała się bohaterką sejmowego wystąpienia Patryka Jakiego. Ówczesny poseł opozycji za pomocą pluskwy uwięzionej w słoiku chciał zobrazować zły stan kolei pod rządami Platformy Obywatelskiej. Pech chciał, że na sali był poseł i entomolog Stefan Niesiołowski. Rzekoma pluskwa okazała się karaluchem. A do przemawiającego posła Jakiego prof. Niesiołowski krzyczał: „Naucz się biologii, nieuku”. Okazało się, że robactwo jednak się przebiło.
Złote lata pluskwy na ziemiach polskich datuje się na pierwszą połowę zeszłego wieku. Skala zjawiska była tak duża, że broszurę na temat walki z insektami kazał wydać nawet niemiecki okupant. W 1940 r. nakładem krakowskiej Biblioteczki Życia Praktycznego ukazał się 13. zeszyt z serii „Radź Sobie Sam” zatytułowany „Niepożądani towarzysze człowieka”, w całości poświęcony insektom. Pluskwa dostała zaszczytne miejsce na przodzie tekstu ze względu na częstotliwość występowania i uciążliwość obcowania z nią. Jako owadowi żywiącemu się ludzką krwią, bardzo szybko się rozmnażającemu, a przy tym niezwykle trudnemu do wytępienia, poświęcono jej osiem stron publikacji i opisano kilka metod walki. Z czego większość raczej drakońskich, jak na przykład stosowanie preparatów na bazie destylatów ropy czy gazowanie mieszkań za pomocą cyjanowodoru.
Dopiero kilka lat po wojnie uporano się z pluskwami w Polsce. – Można powiedzieć, że to Gomułka wykończył pluskwę, bo za jego czasów masowo stosowano DDT w walce z tym cholerstwem – mówi Dariusz Małczuk. W latach 60. nie przebierano w środkach i preparat stosowano nie tylko masowo, ale też bez żadnych ograniczeń. W wytycznych dla szkolnych higienistek były takie metody, jak sypanie DDT pod kołnierzyki szkolnych mundurków, a nawet wpuszczanie preparatu pod bieliznę. Szczęście, że oprócz pluskiew nie wykończono w ten sposób również dzieci.
Po ponad 50 latach pluskwa jednak wróciła. I to w wielkim stylu. – Można powiedzieć, że to cena za dobrobyt. Polacy zaczęli podróżować, odwiedzać hotele, a przecież angielska nazwa pluskwy to żuk łóżkowy – tłumaczy Eryk Połeć, który do 2007 r. zawodowo zajmuje się zwalczaniem insektów. On sam nigdy nie wnosi walizki do hotelowego pokoju, nim dokładnie nie przejrzy łóżka. – Taka choroba zawodowa. Przyznaję, że pluskwy znalazłem tylko raz.
Do Polski też przyjeżdża teraz więcej turystów. A wraz z nimi ich insekty. – Poprawiło się nam również w kwestii mebli. Wymieniamy je częściej. Ktoś się połasi na starą sofę spod śmietnika i nawet nie wie, że bierze mebel z lokatorami. Kiedy się orientuje, mebel ponownie trafia na śmietnik. A stamtąd do kolejnego mieszkania. Można powiedzieć, że podajemy je sobie z rąk do rąk – dodaje prof. Ignatowicz.
Swędzenie
Szymon w walce z insektami pracuje od czterech lat. Jak mówi, dosłownie na jego oczach pluskwa wyszła na pozycję lidera. – Na początku jeździło się przede wszystkim na karalucha. Pluskwa była góra raz, dwa razy w tygodniu. Od dwóch lat jeździ się głównie na opryski związane z pluskwami – mówi. Ale bez entuzjazmu, bo za pluskwą nie przepada do dziś. Ludziom, którzy je złapali, głęboko współczuje, bo wie, że cierpią nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. – Na początku sam miałem takie jazdy, że zrywałem się w środku nocy, budziłem rodzinę i przeszukiwałem całą sypialnię, bo wydawało mi się, że przywlokłem coś do domu – dodaje. Z czasem nabrał zawodowego dystansu. Polubił nawet robotę, bo spotyka coraz ciekawszych ludzi. Dzień wcześniej na przykład miał oprysk u chirurga, który pluskwy przyniósł do domu ze szpitala. Od słowa do słowa i pan doktor umówił mu wizytę u zaprzyjaźnionego laryngologa. Można powiedzieć, że gdyby nie pluskwy, to straciłby kilka tygodni w kolejce do specjalisty.
Na kolejne opryski Szymon zgadza się zabrać autora tekstu. Zasada jest taka, że nie można podawać nazwisk klientów ani dokładnych lokalizacji. Na pięć zaplanowanych oprysków jeden ma w instytucji publicznej. Cztery w mieszkaniach prywatnych. Ale jeździ właściwie wszędzie. Hotele, urzędy, wypasione wille i biedne kawalerki, bo – jak mówi prof. Ignatowicz – pluskwa to insekt na wskroś demokratyczny. – Smakuje jej każda krew. I ta czerwona, i ta tzw. niebieska. Może nawet ta niebieska bardziej – żartuje pan profesor.
Pierwsza robota jest na Saskiej Kępie. Klient świadomy, bo z pluskwami żyje już od dwóch lat. – Z przerwami – jak zaznacza. Po kolejnym pojawieniu się pluskiew nawet nie próbuje walczyć sam, tylko od razu dzwoni po specjalistyczną ekipę. Tym bardziej że jego dom jest jednocześnie jego biurem. Nie dość, że pluskwy gryzą go w nocy, to jeszcze nie dają spokoju w dzień. Choć według wszelkich opisów w dzień powinny odpoczywać i trawić krew wypitą w nocy z kilku różnych miejsc na całym ciele.
Dla Szymona taki klient to skarb, bo odpada tłumaczenie, że oprysk trzeba powtórzyć ze względu na wyjątkową odporność jajeczek, których nie ima się chemia. Nie trzeba podkreślać, że cała pościel i wszystkie ubrania muszą być uprane w temperaturze nie mniejszej niż 60 stopni Celsjusza, bo nawet odrobinę niższa na pluskwach nie robi wrażenia. No i odpada rozważanie, jak to jest, że po latach chemicznych prześladowań insekt zmutował do tego stopnia, że czasem nie działa nawet podwójny oprysk. I sięgać trzeba po metody specjalne, jak wymrażanie temperaturą minus 80 stopni.
Robota jest w sumie prosta. Chemię ładuje się do urządzenia jak z filmu „Ghost busters”. Skrzyżowania odkurzacza i parownicy, przez którą preparat w formie dymu pod ciśnieniem dociera w najgłębsze szczeliny. Czasem jednak nie aż tak głębokie, bo pluskwa potrafi być cienka jak kartka papieru. I niezwykle żywotna. Nauka zna przypadki osobników, które w odpowiednich warunkach były w stanie przetrwać 12 miesięcy bez żywiciela. Dlatego walka z pluskwą jest takim wyzwaniem i potrafi ciągnąć się miesiącami, a nawet latami. Po 15 minutach mieszkanie od podłogi do sufitu wypełnione jest gęstą mgiełką z zabójczym preparatem. W tym czasie nikt z domowników nie może tam przebywać. Po dwóch godzinach pomieszczenia należy przewietrzyć. Do domu można wrócić na dobre po jakichś pięciu godzinach od oprysku.
Słoiczek
Góra 5-milimetrowa pluskwa jest na tyle uciążliwa, że trudno z nią żyć. Jednak na tyle mała, że niełatwo je policzyć. Jadąc na zlecenie, Szymon dostaje najczęściej informację typu – mało, średnio, dużo. Przy czym klient najczęściej twierdzi, że jest mało. A przyjmujący zlecenie po jego słowach ocenia, że raczej dużo.
Pod kolejny adres, do kamienicy w ścisłym niemal centrum Warszawy, Szymon jedzie z nastawieniem, że będzie raczej dużo. Dzień wcześniej właściciel mieszkania przyszedł do ich firmy ze słoiczkiem po koncentracie pomidorowym, w którym dno wypełniały pluskwy. Skoro zdołał ich tyle złapać, to znaczy, że skala problemu jest spora, bo pluskwy to sprinterzy wśród insektów. I nie dość, że szybko uciekają, to jeszcze potrafią się świetnie chować. Czasem, szukając pluskiew, odkręcić trzeba każdą śrubkę, bo ukrywają się nawet pod nakrętkami. Sceny i dialogi na robocie raczej tradycyjne: – To świeża sprawa, u syna spał taki jeden Niemiec, to pewnie od niego, nie, nas nigdy nie gryzły. A wystarczy podnieść ramę łóżka, żeby odkryć piękną, co najmniej 1,5-roczną hodowlę. Osobniki tak opite krwią, że z trudem uciekające przed światłem latarki.
Szymon z klientami raczej nie dyskutuje. Jak wiadomo, klient ma zawsze rację. Szczególnie ten pogryziony i wyprowadzony z równowagi przez długotrwały brak snu i życie wywrócone do góry nogami. Po krótkich oględzinach okazuje się, że łóżko jest tak zajęte, że nie da się go uratować. Po krótkiej kłótni pan domu niechętnie przyznaje, że trzeba będzie wynieść na śmietnik. O wezwaniu specjalnego kontenera nie chce nawet słyszeć. Przecież to koszty. – I proszę mnie nie szantażować sąsiadami, bo jestem osobą publiczną mającą poważanie.
W biurze prasowym głównego inspektora sanitarnego o problemie z pluskwami wiedzą niewiele. Uwaga służb sanitarnych skupiona jest obecnie na walce z antyszczepionkowcami. Człowiek, a tym bardziej urząd, nie może się przecież sklonować. Pluskwa też nie może. Za to składa od 250 do 500 jajeczek w ciągu swojego niemal dwuletniego życia.
***
Mała, ale odporna
Pluskwa domowa (Cimex lecturalis), zwana również pluskwą łóżkową. Jest najbardziej dokuczliwym pasożytem człowieka, którego krew jest podstawą jej diety. Szybko przywiązuje się do żywiciela i odwiedza go każdej nocy przyciągana przez ciepło jego ciała. Za pomocą aparatu kłująco-ssącego znieczula miejsce ugryzienia, a następnie w ciągu od 1 do 15 minut wypija więcej krwi, niż sama waży. Samce często wykorzystują moment pobierania przez samicę krwi do kopulacji. Ugryzienia pluskiew u większości ludzi powodują pieczenie i miejscowe zaczerwienienie, które w stanach alergicznych przybiera wygląd rozlanych czerwonych plam. Zwalczanie pluskwy jest trudne i najczęściej długotrwałe. Tym bardziej że małe rozmiary (5 mm u dorosłego osobnika) i spłaszczone ciało pozwala jej ukrywać się w miejscach trudno dostępnych. A jaja wielkości około 1 mm są odporne na działanie preparatów chemicznych.