Zaplanowany na 13 października – tydzień przed wyborami samorządowymi – Marsz Równości w Lublinie został zakazany przez prezydenta miasta Krzysztofa Żuka.
Według prezydenta Marsz Równości i zgłoszone kontrmanifestacje mogą zagrażać bezpieczeństwu mieszkańców. Prezydent miasta powołał się na art. 14 ust. 2 ustawy Prawo o zgromadzeniach, który dopuszcza możliwość zakazania zgromadzenia, jeśli „jego odbycie może zagrażać życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach”. Kilka dni temu Krzysztof Żuk zwrócił się do policji, by ta wydała opinię, czy sobotnie wydarzenie może podchodzić pod ten przepis. Odpowiedź komendanta nie była jednoznaczna. Dariusz Dudzik, komendant miejski w Lublinie, ocenił, że „spotkanie w jednym miejscu grup społecznych o przeciwstawnych poglądach może doprowadzić do konfliktu i może być jednocześnie zagrożeniem dla mieszkańców Lublina”.
Czytaj także: PiS nie chce Marszu Równości w Lublinie. Uznaje go za prowokację
Oprócz stanowiska policji Krzysztof Żuk swoją decyzję argumentuje spotkaniem, jakie odbyło się w siedzibie Wydziału Bezpieczeństwa Mieszkańców i Zarządzania Kryzysowego. „Podczas rozprawy administracyjnej przekazane zostały informacje o możliwości wystąpienia zagrożeń dla uczestników wymienionego zgromadzenia. Nadto, jak wynika z przekazanych informacji, bardzo prawdopodobny jest przyjazd do Lublina dużej grupy osób mających na celu zakłócenie zgromadzenia. Wezwania do działań, w tym noszących znamiona czynów zabronionych, ukazały się w przekazach internetowych”. O jakie konkretnie „przekazy” chodzi, prezydent już nie wspomniał.
Kto się boi Marszu
Bart Staszewski w rozmowie z OKO.press i POLITYKĄ potwierdza, że od kilku dni lokalni działacze Platformy próbowali naciskać na organizatorów na zmianę daty przemarszu. „Mówili wprost, że mogłoby to zaszkodzić prezydentowi w kampanii wyborczej. Proponowano nam wspólną konferencję prasową, na której wraz z prezydentem mielibyśmy ogłosić nową datę Marszu. Nie ulegliśmy tym naciskom i nie ulegniemy” – mówi Staszewski.
Sytuacja wokół Marszu Równości w Lublinie zaczęła eskalować tydzień temu po słowach wojewody lubelskiego Przemysława Czarnka, który uznał, że wydarzenie promuje „zboczenia, dewiacje i wynaturzenia”, jego uczestnicy „obnoszą się ze swoją seksualnością”, zależy im na tym, żeby „wywołać burdy w Lublinie”, a ich zachowanie jest „obrzydliwe”. Podczas piątkowej konferencji prasowej dotyczącej bezpieczeństwa w czasie Marszu Równości mówił też, że na takich wydarzeniach można się spodziewać obecności „bojówek lewackich z Niemiec, które urządzają skrajną prowokację przy obscenicznych scenach”.
Adam Bodnar, Rzecznik Praw Obywatelskich, uznał tę wypowiedź za przejaw mowy nienawiści. Według RPO „organizacja Marszu Równości w Lublinie stanowi realizację gwarantowanej art. 57 Konstytucji RP wolności organizowania pokojowych zgromadzeń i uczestniczenia w nich, a także art. 54 Konstytucji RP wolności wyrażania poglądów i wolności wyrażania opinii, o której mowa także w art. 10 Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności”.
Dziś w komunikacie przekazanym OKO.press Bodnar wskazuje, że decyzja prezydenta Lublina „to klasyczny przykład sytuacji, w której organizatorów Marszu obarcza się winą za to, że inni obywatele czy przeciwnicy mogliby doprowadzić do sytuacji zagrażającej zdrowiu i życiu uczestników Marszu i mieszkańców miasta. Obowiązkiem władzy publicznej jest zapewnienie bezpieczeństwa zgromadzenia. Prezydent nie może uchylać się od obowiązków”.
W podobny sposób oprotestowywano Marsze Równości w tym roku w innych miastach w Polsce, choć w żadnym przypadku nie skończyło się to zakazem demonstracji. W Poznaniu organizacje nacjonalistyczne i katolickie zgłosiły aż 36 różnego rodzaju wydarzeń ulicznych; w Rzeszowie – zdumiewającą liczbę ponad 30 kontrmanifestacji, głównie w formie pikiet, na które zgłoszono łącznie blisko 12 tys. uczestników; w Częstochowie Marsz Równości przeszedł aleją Najświętszej Maryi Panny, a jego uczestnicy zebrali się w Parku Staszica pod samym klasztorem.
Żuk jak Kaczyński
Jak przypominają organizatorzy marszu, „droga, którą idzie prezydent Lublina, przypomina sytuację Lecha Kaczyńskiego (jako prezydenta Warszawy), który w 2005 r. zakazał Parady Równości”. Zaprowadziło to go przed Trybunał w Strasburgu, w którym przegrał. W uzasadnieniu decyzji Kaczyński napisał to samo, co Krzysztof Żuk: „odbycie zgromadzeń stwarzałoby poważne ryzyko dla zdrowia i życia ludzi”.
W 2007 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka uznał, że zakazując tego zgromadzenia, Polska w dwóch punktach naruszyła Europejską Konwencję Praw Człowieka: dopuściła się dyskryminacji wobec mniejszości i złamała swobodę organizowania wieców i demonstracji.
Organizatorzy lubelskiego Marszu mają 24 godziny na złożenie odwołania do Sądu Okręgowego. Tyle samo czasu będą mieli sędziowie na rozstrzygnięcie. Ostatnią deską ratunku będzie sąd apelacyjny, którego decyzja będzie ostateczna.