Dwa lata po Czarnym Proteście. Polkom wciąż odmawia się legalnej aborcji
Według danych z 2017 r. o 60 proc. zmalała liczba aborcji z powodu zagrożenia zdrowia lub życia kobiety, osiągając najniższy poziom od 1993 r., gdy w życie weszła ustawa o planowaniu rodziny.
Teoretycznie, zgodnie z prawem, w Polsce obowiązuje zakaz aborcji, od którego są trzy wyjątki: ciąża zagrażająca życiu lub zdrowiu kobiety, ciężkie i nieodwracalne uszkodzenie płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu oraz ciąża, do której doszło w wyniku gwałtu.
W praktyce prawo nie działa. W całym ubiegłym roku w polskich szpitalach wykonano 1061 zabiegów przerywania ciąży, w tym 1039 z przyczyn embriopatologicznych. Żadnej z powodu gwałtu.
Aborcja doświadczeniem co trzeciej Polki
Statystyki nie mówią też nic o realnym stanie praw reprodukcyjnych, do których należy dostępność zabiegu przerywania ciąży. Dane pozostają w rażącej dysproporcji w stosunku do liczby kobiet w Polsce w wieku reprodukcyjnym (9 128 622). Ignorują fakt, że aborcja jest doświadczeniem co trzeciej kobiety (badanie CBOS z 2013 roku).
Sytuacja z każdym rokiem się pogarsza. Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny coraz częściej interweniuje w imieniu kobiet, które same nie są w stanie wyegzekwować przysługujących im praw. Kobiety okłamuje się w kwestii ich praw czy stanu płodu, przemilczając wady kwalifikujące do zabiegu. Przedłuża procedury do momentu przekroczenia dozwolonych terminów wykonania aborcji, a prokuratorzy nie wydają (w zeszłym roku nie wydali żadnego) zaświadczenia o tym, że ciąża powstała wskutek czynu zabronionego.
Przedstawione poniżej historie to jedynie czubek góry lodowej. Codziennie w Polsce zdarza się bardzo wiele podobnych.
Naruszenie prawa do informacji o zabiegu
Podczas USG połówkowego wykryto wadę, jak się później okazało, letalną u mojego dziecka. Lekarz na wyniku napisał: „obserwacja w kierunku ciężkiego nieodwracalnego uszkodzenia płodu”. Zero informacji o tym, że mogę ciążę terminować, że mam takie prawo. Po kolejnej wizycie u innego lekarza i potwierdzeniu tej diagnozy dowiedziałam się, że jest to wada letalna i że mogę ciążę terminować, ale mam szukać szpitala w Krakowie bądź Warszawie.
Mieszkam na Podkarpaciu. Tu wszyscy podpisali klauzulę sumienia. Tak też zrobiłam. Przemeldowałam się, bo w Krakowie też by mnie nie chcieli przyjąć nigdzie i dopiero tam po kolejnym badaniu i stwierdzeniu już na piśmie, że jest to wada letalna i że mam takie prawo, udało się. Mam żal, że lekarz, który jako pierwszy stwierdził, że dziecko jest chore, nawet nie zaproponował mi wizyty u psychologa. Nie poinformował mnie o moich prawach, że są hospicja. Ogólnie mnie zbył. Kazał iść do lekarza prowadzącego ciążę, który był na urlopie, a ja byłam już w 21. tygodniu ciąży. A wszystko w ponoć jednym z najlepszych szpitali w Polsce w jakimś tam rankingu „Profamilii”. To nie jest normalne.
Odmowa aborcji mimo czynu zabronionego
Jeszcze niedawno byłam w ciąży ze swoim chłopakiem. On ma 17 lat. Bardzo długo nie wiedziałam, że jestem w ciąży. Zwlekałam z robieniem testu. Dopiero w dziesiątym tygodniu odważyłam się go zrobić. Od razu powiedziałam mojej mamie. Bardzo się bałam jej reakcji. Poszłyśmy do lekarza, który potwierdził, że jestem w ciąży. Powiedział nam, że gdybym zgłosiła się wcześniej, mogłabym legalnie przerwać ciążę, bo jestem poniżej 15. roku życia i moja ciąża to wynik przestępstwa, ale teraz jest już za późno. Mama zasięgnęła porady prawników, wróciłyśmy tam tydzień później i tłumaczyła lekarzowi, że to nieprawda, że jest za późno, bo to dopiero 11. tydzień, a wtedy nawet 10. i że nas oszukał. Wtedy zaczął w ogóle inaczej to tłumaczyć. Powiedział, że musimy mieć pismo od prokuratora. To na szczęście szybko poszło, bo miałam 14 lat, więc wiadomo, że to przestępstwo. Ale wtedy też lekarz odmówił wykonania aborcji. Twierdził, że w jego szpitalu nie wykonuje się takich zabiegów. Bardzo się bałam, że za chwilę zacznie być widać, że będę musiała iść na badania i już nie będzie odwrotu.
Czytaj także: Gdzie na świecie aborcja jest legalna, a gdzie kobiety muszą ją wykonywać w podziemiu?
Mama mnie bardzo wspierała, szukała innych rozwiązań. Nie była na mnie zła, wręcz przeciwnie, dużo rozmawiałyśmy. Znalazła kontakt do niemieckiej kliniki. Jeszcze tego samego dnia umówiła nas na wizytę. Dwa dni później jechałyśmy do Niemiec. Potem byłoby już za późno. Przyjął mnie polski lekarz. Mama zatrzymała się w hotelu obok, ale była cały czas przy mnie. Dwa dni później było po wszystkim, ale bałam się powrotu do naszego miasta. Obawiałam się, że plotka się rozeszła, że ludzie dowiedzieli się, że byłam u ginekologa, wstydziłam się. Czuję ulgę, że mam to już za sobą. Nie chciałam być matką.
Kontynuacja ciąży mimo braku szans na przeżycie dziecka
Długo nie mogłam zajść w ciążę, potem kilka razy poroniłam, byłam z tego powodu załamana, bardzo chciałam zostać mamą. Oboje z mężem mieliśmy dobrą pracę, byliśmy szczęśliwi, brakowało nam tylko dziecka, którego oboje pragnęliśmy. Kiedy wreszcie się udało, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Z drżeniem wyczekiwałam terminu najważniejszego badania, tak bardzo się bałam, że w ogóle go nie doczekam, a kiedy utrzymam ciążę – że okaże się coś bardzo złego. Panikowałam. Kiedy zobaczyłam minę lekarza prowadzącego, gdy przyszłam po wyniki USG, już wiedziałam, że ma do przekazania straszne wieści.
Okazało się, że są takie wady, że nie ma w zasadzie szans, żebym urodziła dziecko, które będzie w stanie godnie funkcjonować. Byłam załamana, ale podjęłam decyzję, że nie urodzę dziecka, skazując je na cierpienie i powolną śmierć. Lekarz powiedział mi, że mam się zgłosić do szpitala, że tam przeprowadzą zabieg, bo mam do niego prawo – płód miał wady śmiertelne, nikt nie mógł tego kwestionować. Przepłakałam kilka dni i poszłam do szpitala. Tam przeszłam bardzo dużo kolejnych badań i nagle lekarze powiedzieli mi, że to wszystko była pomyłka, że na ich nowoczesnym sprzęcie wszystko się okazało. Nie było żadnych wad, miałam urodzić zdrowe dziecko, obiecywali mi pomoc. Komentowali to też bardzo nieprzyjemnie, że jak mogłam tak przyjść z żądaniem aborcji, nie chcieć jeszcze potwierdzać. Czułam się winna, bo wmawiali mi, że chciałam bez namysłu zabić swoje dziecko. Ale z drugiej strony cieszyłam się, że wszystko jest dobrze, że nie muszę się martwić.
Byłam już w szóstym miesiącu ciąży, kiedy zaczęłam dostrzegać, że coś jest nie tak. Lekarze nie patrzyli mi w oczy, dziwnie reagowali na moją radość i opowieści o przygotowaniach do porodu. Wreszcie jeden z nich nie wytrzymał i wykrzyczał mi na korytarzu, że mam się tak nie cieszyć, bo urodzę bardzo chore dziecko, które nie dożyje trzeciego roku życia. Zemdlałam. Nie mogłam uwierzyć, że tak mnie oszukali. Kolejne ponad dwa miesiące przetrwałam tylko dzięki wsparciu męża, wszyscy się ode mnie odwrócili, niektórzy nie umieli tego udźwignąć. Inni, którzy o tym wiedzieli, mówili, że to kara za chęć przeprowadzenia aborcji. Z nikim poza mężem i najbliższą rodziną nie mogłam porozmawiać o swoim bólu. Moje dziecko żyło tylko kilka miesięcy. Do tej pory nie umiem na ten temat rozmawiać, nie mówię o tym już nikomu, bo boję się podobnej reakcji jak moich dawnych przyjaciół. Mąż namawiał mnie na wstąpienie na drogę prawną, ale boję się, że znowu zostałabym oceniona.
Odmowa zabiegu mimo zagrożenia zdrowia kobiety
Byłam w piątym tygodniu, gdy dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Jestem chora na zakrzepicę, która jest powikłaniem po pierwszym dziecku. Podczas badania ginekolog zasugerował mi, że ciąża może zagrażać mojemu zdrowiu lub nawet życiu, ale nie wspomniał nic o możliwości legalnej aborcji. Zasięgnęłam informacji i wróciłam do lekarza po zaświadczenie. Odmówił, twierdząc, że nie jest specjalistą. Zdecydowałam się na szukanie innego lekarza. Ponownie potwierdzono niebezpieczeństwo, ale znowu odmówiono mi zaświadczenia. Umawiałam się na kolejne wizyty. Terminy były odległe. Nie chciałam być w ciąży, byłam zdecydowana na aborcję, bałam się o swoje zdrowie. Przyjaciółka podpowiedziała mi, że mogę skorzystać z aborcji farmakologicznej, zamawiając tabletki z Women On Web.
Czytaj także: Siedem kłamstw fundamentalistów na temat aborcji
Poczytałam informacje na stronie, wypełniłam szczegółowy kwestionariusz i zamówiłam tabletki. Czekałam na nie niecałe dwa tygodnie. Dotarły przesyłką w dziesiątym tygodniu ciąży. Wzięłam pierwszą tabletkę. Kolejne miałam wziąć 24 godziny później. Bałam się, że stracę przytomność, że coś się stanie. Bałam się o moje małe dziecko, wychowywałam je sama, martwiłam się, co się z nim stanie, jeśli coś pójdzie nie tak. Przyjaciółka była ze mną podczas aborcji. Bolało, ale wytrzymałam. Następnego dnia cały dzień przeleżałam w łóżku, czułam się jak podczas pierwszego dnia bolesnej miesiączki. Dwa tygodnie po poszłam do ginekologa, który stwierdził poronienie. Nie zlecono dodatkowego czyszczenia. Poczułam ulgę, że wszystko mam już za sobą.
Odmowa aborcji z powodu wad płodu
Miałam 44 lata, kiedy zaszłam w trzecią ciążę. Mimo że badanie USG w dwunastym tygodniu było w normie, zrobiłam dalsze badania prenatalne, bo wiedziałam, że ciąża w moim wieku jest ryzykowna. W badaniach wyszło tak zwane wielowadzie – rozszczep kręgosłupa, wodogłowie i wady narządów. Lekarz przekonywał, że to jeszcze nie musi oznaczać nic złego. Ale dalsze testy potwierdziły diagnozę. Mimo to lekarz ciągle starał się mnie przekonać do kontynuowania ciąży. Miałam już dwójkę dorastających dzieci. Czułam, że w moim wieku opieka nad trzecim dzieckiem, niepełnosprawnym, będzie ponad moje siły. Po wielu staraniach otrzymałam dokument potwierdzający, że decyzja o przerwaniu ciąży należy do mnie. Zaczęłam szukać szpitala, w którym mogłabym to zrobić.
W pierwszym lekarze nie byli w stanie jednoznacznie udzielić mi odpowiedzi. Udałam się kolejnego szpitala. Tam poinformowano mnie, że muszą się skonsultować. Nie wystarczał im dokument zaświadczający, że decyzja należy do mnie, że te wady są poważne i nieodwracalne. Jedna z lekarek poinformowała mnie, że łatwiej będzie przerwać ciążę w Holandii. Wyraźnie dała mi do zrozumienia, że władze szpitala będą przeciągać decyzję, bo nie chcą, by ich szpital otrzymał łatkę szpitala aborcyjnego. Podała mi dane kontaktowe. Jeszcze tego samego dnia rozmawiałam z lekarzem i pielęgniarką z holenderskiej kliniki. Następnego dnia otrzymałam odpowiedź: „Proszę przyjechać w ten czwartek”, czyli za trzy dni. Musiałam pożyczyć pieniądze, okłamać dzieci, że wyjeżdżam służbowo, zorganizować im opiekę na czas mojej nieobecności. Byłam zła, że chociaż powinnam legalnie przerwać ciążę w moim kraju, za darmo, muszę szukać takich rozwiązań. Jednocześnie nie byłam w stanie kolejny raz zmierzyć się odmową. Chciałam mieć to jak najszybciej za sobą.
Dotarłam do holenderskiej kliniki. Bardzo dobrze mnie przyjęto i otoczoną opieką. Tuż przez zabiegiem czułam strach, ale pielęgniarki bardzo dbały o moje samopoczucie. Lekarz wyjaśnił, na czym będzie polegać zabieg. Nie czułam bólu. Następnego dnia wieczorem byłam z powrotem w domu. Nikt poza personelem medycznym holenderskiej kliniki nie wie, że to zrobiłam.
Historia zabiegu w podziemnym gabinecie
Kiedy po wizycie u ginekologa dowiedziałam się, że jestem w siódmym tygodniu ciąży, wiedziałam, że nie jestem na to gotowa. Ani ja, ani mój chłopak nie mieliśmy pracy. Dochodziła do tego szkoła, studia… i rodzice… Właśnie, co powiedzą rodzice... To chyba jednak było najgorsze.
O aborcji myślałam jak o najgorszej rzeczy. Dopóki nie znalazłam się w takiej sytuacji. Przerosło mnie to. Mnie i mojego chłopaka.
Na szczęście, mama mojego chłopaka była na tyle wyrozumiała, że mogliśmy powiedzieć jej o wszystkim po wizycie. Rozmawiała z nami kilka godzin, powiedziała, że nam pomoże niezależnie od tego, jaką decyzje podejmę. Byłam zdziwiona jej podejściem. Dawała mi możliwość wyboru, nie sądziłam, że aborcja w ogóle wchodziła w grę. Nie powiem, że była zadowolona, w sumie też ją zawiedliśmy, ale gdyby nie ona, gdyby nie pomysł, to nie wiem, co by było. Wiedziałam od razu, że nie chcę być w tej ciąży. Mama mojego chłopaka zaczęła szukać lekarza, znajoma podpowiedziała jej jeden gabinet. Umówiła mnie na wizytę. Okazało się, że jest to bardzo drogie. My nie mieliśmy żadnych oszczędności, na szczęście zgodziła się za to zapłacić. Nie wiem, co byśmy bez niej zrobili. Miałam mętlik w głowie.
Z jednej strony chciałam usunąć tę ciążę jak najszybciej, a z drugiej strony bałam się o swoje zdrowie. Następnego dnia w trójkę pojechaliśmy do lekarki, która miała przeprowadzić zabieg. Kazała nam zaparkować samochód kilka ulic od prywatnego gabinetu. Tam był taki strażnik, który widział wszystkich, którzy wchodzą i wychodzą z tego budynku. Lekarka miała obsesję, że on może zauważyć, ile czasu pacjentka spędza w gabinecie, i to nasunie mu jakieś podejrzenia. Na miejscu musieliśmy zapłacić umówione 3 tysiące. Dostałam kilka znieczuleń. W gabinecie było czysto, ale nie zapomnę skórzanych pasów przy stole operacyjnym. Lekarka była bardzo zdenerwowana. Po zabiegu musiałam jak najprędzej wstać, ubrać się i wyjść. Wyszłam z gabinetu właściwie nieprzytomna. Gdyby nie pomoc mojego chłopaka i jego matki, nie doszłabym do samochodu. Gdy znieczulenie puściło, myślałam, że umrę z bólu. Na szczęście nie byłam wtedy sama. To było też dla mnie bardzo ważne, w takich chwilach dobrze jest mieć oparcie w bliskich osobach. Nie żałuję. Dzieci są naprawdę wspaniałą sprawą i w przyszłości chcę je mieć, ale najpierw zadbam o to, żebym miała jak o nie zadbać. A te dni, które przeszłam, wymazuję z pamięci.
Przerwanie ciąży po gwałcie małżeńskim
Jestem ofiarą przemocy ze strony męża. Od lat wyżywał się na mnie psychicznie, potem doszła przemoc fizyczna. W końcu też zaczął mnie zmuszać do seksu. Próbowałam od tego uciekać na wszystkie sposoby. Bardzo bałam się, że zajdę w ciążę, więc w tajemnicy przed nim zażywałam tabletki, choć nie są wskazane, bo mam problemy ze zdrowiem i lekarz mi odradzał, ale byłam zdesperowana. Kiedyś mąż znalazł pigułki, wypadły mi z torebki. Nie miałam nowej recepty i przez kilka dni ich nie brałam, a on codziennie zmuszał mnie do seksu. Płakałam, tak bardzo tego nie chciałam, bez pigułek byłam też zupełnie bezbronna. Spełnił się najgorszy koszmar – zaszłam w ciążę. Całe szczęście szybko się zorientowałam. Wiedziałam, że teoretycznie mogłabym iść na policję, zgłosić to i przerwać ciążę. Tak mi kiedyś powiedziała prawniczka w jednej organizacji, wiedziałam, że mąż stosuje przemoc i to przestępstwo. Ale nie zdecydowałam się na to, to nie miało sensu. Nic by to nie dało, a gdyby ktoś wezwał męża na przesłuchanie, to chyba by mnie zabił.
Czytaj także: Gwałty i mity
Dlatego zwierzyłam się tylko najbliższej przyjaciółce. Wspólnie znalazłyśmy lekarza, który zgodził się mi pomóc. Na szczęście było tak wcześnie, że nic nie było widać i nikt się nie zorientował. Przyjaciółka pożyczyła mi pieniądze na zabieg i spiralę, abym była też potem bezpieczna. Lekarz był pomocny, ale ostrzegał mnie, że mam nikomu nic nie mówić, bo wszyscy możemy mieć kłopoty, a chyba tego nie chcę. Byłam przerażona, bo już nie wiedziałam, czy sama nie trafię do więzienia, choć ja nie zrobiłam nic złego, tylko mój mąż. Z moją przyjaciółką trzyma mnie tajemnica – w końcu sama też mogłaby iść do więzienia za pomaganie mi. Ta sytuacja nas przerosła, w strachu nie potrafimy normalnie ze sobą rozmawiać i coraz rzadziej się widujemy. To sprawia, że zostałam z tym zupełnie sama.
Źródło: federa.org.pl/historiekobiet