Milion złotych odszkodowania i dożywotnią rentę ma wypłacić Towarzystwo Chrystusowe kobiecie, która jako 13-latka była więziona i wielokrotnie brutalnie gwałcona przez księdza. Sąd Apelacyjny w Poznaniu podtrzymał wyrok sądu pierwszej instancji. Orzeczenie jest prawomocne, choć strony mają jeszcze możliwość wniesienia skargi kasacyjnej do Sądu Najwyższego.
Wyrok, który jest precedensem
To przełomowy wyrok. Nie tylko ze względu na wysokość odszkodowania, choć jest ona w Polsce precedensem. Kościół co prawda potępia czyny pedofilskie popełnione przez duchownych jako haniebne, ale twierdzi, że odpowiedzialność za nie ponosi sprawca, a nie instytucja. Nie znaczy to, że Kościół nie płaci ofiarom. Płaci, ale po cichu, żeby uniknąć słowa „odszkodowanie” i zalewu pozwów. Według mec. Artura Nowaka, który reprezentuje ofiary duchownych pedofilów, w większości przypadków dochodzi do ugód gabinetowych i sprawy nie trafiają w ogóle na wokandę.
Czytaj także: Odszkodowania za czyny księży pedofilów: czy ruszy lawina?
Jako pierwsza na wokandę trafiła sprawa, którą w 2013 r. wytoczył Marcin K. kurii koszalińskiej. Jako 12-latek padł ofiarą molestowania przez księdza. Kuria długo uchylała się od odpowiedzialności, proponowała pomoc psychologiczną. Próbowała nawet po cichu wpłacić na konto Marcina 2400 zł, ale je odesłał. Sprawa trafiła do sądu i była dość wnikliwie śledzona przez media. Kościół, czując, że przegra, zdecydował się na ugodę i wypłacił Marcinowi 200 tys. zł jako zwrot kosztów terapii.
W sprawie poznańskiej słowa „odszkodowanie” nie udało się uniknąć i na tym przede wszystkim polega jej wyjątkowość. Jest to także sygnał, że Kościół nie może tak po prostu uchylać się od odpowiedzialności za czyny swoich funkcjonariuszy.
Zmowa milczenia
Ta historia jest wyjątkowo drastyczna. Katarzyna miała 13 lat, kiedy katecheta ks. Roman B. wytypował ją na swoją ofiarę. Wykorzystując jej trudną sytuację domową, odseparował ją od rodziny. Przez kilkanaście miesięcy gwałcił ją, zmuszał do przyjmowania leków, zastraszał, groził śmiercią, jeśli nie zachowa milczenia. Gdy zaszła w ciążę, zmusił ją do aborcji. Inni księża widzieli, że zabiera dziewczynkę na noc do swojego pokoju, ale ich to nie dziwiło.
Gdy ks. Roman B. został w końcu aresztowany, w jego komputerze znaleziono treści pedofilskie i korespondencję z innymi dziećmi. Podczas procesu przyznał się do winy. Sąd, uznając, że uczynił z dziewczynki swoją „seksualną niewolnicę”, skazał go na osiem lat pozbawienia wolności. Jednak sąd drugiej instancji zmniejszył wyrok i ksiądz po 4 latach wyszedł na wolność. Deklarował, że podczas procesu i odsiadywania wyroku czuł wsparcie przełożonych. Po wyjściu zamieszkał w zakonie, odprawiał msze. Dopiero gdy sprawę nagłośniły media, został suspendowany.
Według prof. Ewy Łętowskiej sam fakt, że funkcja, którą pełni sprawca, będąc księdzem, jest okolicznością sprzyjającą popełnieniu przestępstwa, wystarczy, by obciążyć instytucję kościelną. Ksiądz dostaje od przełożonych misję pracy z dziećmi, działa w strukturach Kościoła. Ofiarami duchownych pedofilów padają przecież najczęściej ministranci lub dzieci chodzące na lekcje religii albo do szkółek katechetycznych.
Ważny sygnał dla ofiar przemocy
Tę interpretację podzieliła sędzia Anna Łosik, która wydając wyrok w pierwszej instancji, powołała się na artykuł Kodeksu cywilnego, który mówi o odpowiedzialności pracodawcy za czyny pracownika, które są popełnione w ramach obowiązków służbowych. Argumentowała, że gdyby Roman B. nie był księdzem i nie uczył religii, do jego spotkania z ofiarą w ogóle by nie doszło. Zabierał dziewczynkę na plebanię, przed jej rodzicami występował jako katolicki kapłan. Nie znamy uzasadnienia wyroku sądu apelacyjnego, ale najwyraźniej podzielił ten punkt widzenia.
To nie tylko precedensowa sprawa, ale też sygnał dla ofiar, że w starciu z tak potężną instytucją jak Kościół katolicki, mogą liczyć na wsparcie wymiaru sprawiedliwości.
Czytaj także: Seminarium duchowne w Elblągu: molestowanie na porządku dziennym