Społeczeństwo

Religia w szkole – tak! Ale jaka?

W Polsce nauka religii oznacza w praktyce katechizację, czyli wpajanie zasad wiary katolickiej. W Polsce nauka religii oznacza w praktyce katechizację, czyli wpajanie zasad wiary katolickiej. Krzysztof Żuczkowski / Forum
Rodzice na ogół chcą lekcji religii w szkołach. Inaczej niż młodzież. I nic dziwnego, biorąc pod uwagę, jak w Polsce wygląda katecheza.

Większość rodziców chce nauki religii w szkołach. Większość uczniów w wieku 15–19 lat nie chce. Tak wychodzi z sondażu na zlecenie „Gazety Wyborczej”. Dziennik zachęca do rozmowy rodziców z dziećmi na ten temat. Słusznie, bo z nauką religii w szkole publicznej mamy problem.

Czytaj także: Wszystko, czego nie wiemy o lekcjach religii. Kto i za co właściwie płaci?

Chodzą na katechezę, bo muszą

Z jednej strony obowiązujące w Polsce prawo, w tym konstytucja, dopuszcza naukę religii w szkołach i określa jej zasady. Dopuszcza też naukę innych konfesji chrześcijańskich, nie tylko rzymskokatolickiej, a także innych religii niż tylko chrześcijaństwo.

Wynika to z wolności religijnej, którą konstytucja gwarantuje obywatelom. Oznacza to także, że rodzice mają prawo nie posyłać swych dzieci na lekcje religii, a uczniowie nie brać w nich udziału.

W praktyce prowadzi to jednak do różnych kłopotów, bo w Polsce, inaczej niż w większości demokratycznych państw Europy, konfesja rzymskokatolicka dominuje. Rodzice i dzieci mogą być pod presją otoczenia. Wolą się nie wychylać. Odpowiadają, że chcą religii, a w rzeczywistości chcą świętego spokoju dla siebie i swoich pociech. Stąd tak wysoka frekwencja na lekcjach religii w szkołach podstawowych i średnich. Uczniowie deklarują, że nie chcą chodzić na katechezę, ale chodzą.

Czytaj także: Dużo religii w nowym programie szkolnym

Polska katecheza to raczej katechizacja

Drugi problem polega na tym, że w Polsce nauka religii oznacza w praktyce katechizację, czyli wpajanie zasad wiary katolickiej i lojalności wobec instytucji Kościoła. W wielu krajach zachodnich nauczanie religii w szkole publicznej polega na... nauczaniu religii, czyli na przekazywaniu elementów religioznawczej wiedzy o chrześcijaństwie, islamie, judaizmie, hinduizmie, buddyzmie.

Gdy moje córki chodziły do podstawówki w Londynie, miały zajęcia o islamie i hinduizmie, które współprowadziły z nauczycielem dzieci z rodzin wyznających te religie. Córki bardzo lubiły te zajęcia. Brały też udział w szkolnych spotkaniach z okazji ważnych świąt każdej z religii, którą reprezentowali ich koledzy i koleżanki. Dzięki temu wyrabiały w sobie szacunek dla innych wyznań i religii.

Lekcje religii czy indoktrynacja

Kolejny problem polega na tym, że armia katechetów wynagradzana z pieniędzy publicznych nie zawsze nadaje się na nauczycieli. Bywa, że wykorzystują oni lekcje nie do nauki o chrześcijaństwie, Biblii, etyce katolickiej, ale do indoktrynacji uczniów przeciwko rzekomym „wrogom” Kościoła i katolicyzmu. Taka nauka religii nie służy dobru ucznia, nastawia go wrogo do inaczej wierzących czy myślących. Na tym kapitału społecznego zaufania się nie zbuduje.

Czytaj także: Katecheci szkolnymi wychowawcami

Co gorsza, nauka religii w szkole i jej nauczyciele są w istocie rodzajem państwa w państwie. Podlegają bardziej władzy kościelnej niż świeckiej, a świecka, zwłaszcza pod obecnymi rządami prawicy narodowo-katolickiej, nie kwapi się do merytorycznej kontroli zajęć i katechetów.

Gdyby udało się kiedyś rozwiązać lub złagodzić wyliczone problemy, rodzice i uczniowie nie mieliby o czym rozmawiać. Rzetelna wiedza o chrześcijaństwie, Kościele, innych religiach jest czymś dobrym i pożądanym w czasach, kiedy tak wiele konfliktów wynika z religijnej ignorancji.

Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama