JOANNA CIEŚLA: – Coś panie zaskoczyło po analizie podręczników i podstaw programowych? Mnie chyba to, że uczeń podstawówki właściwie może w szkole nie usłyszeć słowa „płeć”, poza ujęciem biologicznym. Na wychowaniu do życia w rodzinie dużo się za to nasłucha o „płciowości” – terminie bardzo częstym w katolickiej etyce seksu…
MAŁGORZATA DRUCIAREK: – Przeanalizowałyśmy podstawy programowe wychowania do życia w rodzinie, wiedzy o społeczeństwie, etyki i edukacji wczesnoszkolnej oraz podręczniki dla pierwszoklasistów i – z języka polskiego – dla klasy czwartej, bo te zmieniły się po zmianie systemu oświaty. Aktualna podstawa programowa wychowania do życia w rodzinie wyraża explicite pewne myśli, które wcześniej przewijały się nie wprost. Celem WdŻ jest wychowanie do miłości, wychowanie patriotyczne i wychowanie religijne. Zakłada się, że wszystkie dzieci wyznają taki sam światopogląd. Małżeństwo – trwałe – jest gwarantem szczęścia i w ogóle jedynym modelem szczęśliwego życia. Wszystkie zagadnienia analizowane są od strony biologicznej, społecznej, moralnej. Nawet antykoncepcję, w myśl celów kształcenia, uczeń ma oceniać w kategoriach moralnych.
BEATA ŁACIAK: – Ale nie znalazłyśmy nic o dyskryminacji, równości, stereotypach płciowych, zmieniających się rolach kobiet i mężczyzn, co wydaje się dość istotnym tematem, niezależnie od tego, jak go ująć i czy się te zmiany pochwala.
MD: – Zadajemy więc pytanie, w jaki sposób przygotować młodych ludzi do życia w rodzinie, jeśli nie mówi się im, jak współczesne życie rodzinne wygląda. Dużo jest za to o prokreacji i płodności, jakby uczniów najbardziej ciekawiły te właśnie kwestie.
Płodność to akurat dla nastolatków sprawa o kluczowym znaczeniu…
MD: – No tak: to, jak uniknąć zapłodnienia. Ale tam jest cały dział o dbaniu o płodność. Wiedza dla ludzi, którzy chcieliby mieć dzieci, a nie mogą. Ma być np. nauczana w szkole naprotechnologia – niepotwierdzona naukowo metoda leczenia niepłodności.
BŁ: – Sposób, w jaki przedstawia się inne narody w podręcznikach do edukacji wczesnoszkolnej i do polskiego, też jest niezgodny ze współczesnymi tendencjami antropologicznymi. One zwracają uwagę raczej na jedność gatunku ludzkiego niż na eksponowanie „dziwności”. Oświatowe cofnięcie dotyczy liczniejszych kwestii niż tylko zagadnienia bezpośrednio związane z seksem czy płcią. Mnie najbardziej zaskoczyło, że w nowych książkach tak rzadko pojawiają się kwestie niepełnosprawności. Kiedy kilka lat temu analizowałam podręczniki, to było miłe zaskoczenie, że te wątki zostały uwzględnione. Teraz, niestety, jest ich niewiele. Żadna forma niepełnosprawności intelektualnej nie istnieje. A niepełnosprawność fizyczna jest pokazana incydentalnie, w książkach do edukacji wczesnoszkolnej, w postaci chłopczyka na wózku inwalidzkim. Tyle.
W raporcie zauważają panie: „W nowej podstawie programowej, w ramach edukacji społecznej, nie pojawia się kwestia tolerancji i równych praw”. Uczeń ma tylko wiedzieć, „iż wszyscy ludzie posiadają prawa i obowiązki” oraz „szanować zwyczaje i tradycje różnych grup społecznych i narodów”. O co chodzi w tym przestawieniu?
BŁ: – Łączenie praw z obowiązkami to pół biedy, pominięcie równości wobec prawa jest jednak dużo bardziej niepokojące. Uczeń nie dowiaduje się ani o tym, na czym ta równość powinna polegać, ani też z jakiego powodu ludzie mogą być nierówno traktowani – że chodzi o kolor skóry, narodowość, płeć, wyznanie lub brak wyznania, orientację seksualną, pozycję społeczną itd. Jest jeszcze tylko stwierdzenie, że wszyscy mają godność i prawo do szacunku – dość abstrakcyjne, nie wiadomo, co się pod tym kryje. Jeśli mówimy o tolerancji, to mówimy o aktywnej postawie, w której mieści się świadomość, że ludzie są różni i ci, którzy są od nas inni, mają prawo do naszej akceptacji. Szacunek, w moim odczuciu, jest dużo bardziej deklaratywny niż aktywny.
Z pań raportu można wywnioskować, że gorzej być dziewczynką. Smutno i nudno. Piszą panie, że chłopcy występujący w podręcznikach mają wiele pasji – fotografują, majsterkują, grają w szachy. Zrobił na mnie wrażenie szczególnie ten cytat: „Chłopcy sami wymyślają ciekawe historie. Czasem lecą w nich z bocianami do Afryki. Poznają ciepłe kraje i wracają. Mogą też pływać pirackim statkiem i łowić podwodne skarby. Innym razem próbują walczyć ciupagami u boku Janosika. Czasem budują rakietę, żeby polecieć w kosmos”.
BŁ: – To z „Elementarza odkrywców” dla pierwszej klasy. Faktycznie, takich opisów zabaw dziewczynek nie można znaleźć w żadnym z analizowanych przez nas podręczników. Zarówno z tekstów, jak i z ilustracji dowiadujemy się, że dziewczynki pomagają mamie w gotowaniu, a jeśli ewentualnie mają pasje, to głównie artystyczne. I ten podział, że męską rzeczą jest pasja i fantazja, a kobiecą opieka i pieczenie ciast, powtarza się prawie niezawodnie przy opisach ojców i matek, babć i dziadków, skończywszy na ciociach i wujkach. Mój ulubiony cytat to opis prezentów pod choinką, też z „Elementarza odkrywców”: „Co tam mamy w wielkim worku? Dla taty krawat. Dla mamy druty i wełnę. Mama wykona rękawiczki dla Amelki”.
Spójne z tym jest zignorowanie kobiet wśród znanych postaci historycznych lub współczesnych w podręcznikach do polskiego dla czwartoklasistów. W książce „Język polski. Kształcenie kulturowo-literackie” jest ich 15 proc. W „Słowach z uśmiechem” nie ma ani jednej. Może to akurat tak bardzo nie powinno dziwić, bo od ekspertek analizujących podręczniki do historii wiemy już, że tam jest co najmniej równie źle. Zdumiała mnie jednak przewaga mężczyzn, twórców tekstów lub wierszy przywoływanych w podręcznikach, których notki biograficzne są prezentowane. W „Słowach z uśmiechem” to trzy czwarte. W podręczniku „Język polski. Jutro pójdę w świat” jest ich 86 proc. Podczas gdy zdecydowana większość książek dla dzieci jest autorstwa kobiet.
Kolejny cytat, który mnie zbulwersował, pochodzi z podręcznika „Nowi tropiciele”. „Pani kazała nam przynieść do szkoły miski. No to wziąłem taką zwykłą białą. Ale oczywiście dziewczyny nie mogły przynieść normalnych misek. Blanka przyniosła w motylki, Nina w kwiatki, a miska Hani to w ogóle nie była miska, tylko jakaś salaterka do budyniu. Fioletowa w złote kropki. Strasznie ohydna”. Przecież to podrzucanie tematu do kpin. Z rozmów z psychologami i własnych matczynych obserwacji widzę, że dzisiejsi mali chłopcy wcale w ten sposób nie patrzą na dziewczynki…
MD: – Najwyraźniej niektórzy dorośli piszący podręczniki są przekonani, że dzieci tak właśnie myślą. I akceptują fakt, że chłopcy z dziewczynek mogą się wyśmiewać.
Zrozumiałabym, że ten tekst ma sprowokować dyskusję, ale dziwi mnie to szczególnie w zestawieniu z obserwacją, że poza tym podręczniki wmawiają dzieciom, że świat jest idealny. Konfliktów, np. w rodzinach, nie ma.
BŁ: – Ano właśnie. Trudne tematy dotyczące rodziny to kolejne, co z podręczników znikło. Kilkanaście lat temu pojawiały się pojedyncze czytanki o rozwodzie, o sytuacji dziecka w patchworkowej rodzinie, gdy pojawia się nowa żona ojca. Teraz we wszystkich przeczytanych przez nas książkach nie ma nawet otwarcie nazwanej rodziny niepełnej. Niemal całkowicie zostały pominięte emigracja i rozstania, których doświadcza w jakimś okresie pewnie większość rodzin w Polsce. Nie ma dzieci, które mieszkają z dziadkami, nie ma rodzin transnarodowych.
Bywają klasy, gdzie wszystkie dzieci wychowują się w rodzinach patchworkowych albo bez ojców czy mam. Jak sobie panie wyobrażają prowadzenie lekcji w takiej klasie według tych podręczników?
MD: – Jeśli trafi się taka klasa, to jeszcze nie najgorzej. Więcej szkody może taki przekaz wyrządzić przy bardziej typowych proporcjach, gdy kilkoro dzieci w klasie jest „innych”. Dla nich konsekwencje emocjonalne takich lekcji, z których dowiadują się, że ich rodzina kompletnie nie pasuje do jedynego występującego modelu, mogą być bardzo poważne. Czują się wykluczone, gorsze, dziwaczne.
BŁ: – Te podręczniki są po prostu archaiczne, również w przedstawianiu innych kwestii społecznych – jak nowe technologie. Smartfonami, internetem, telewizją – przynajmniej na początku edukacji – głównie się straszy, że uzależniają, że stoją w opozycji do książek. A to niesie niebezpieczny komunikat dodatkowy, że szkoła sobie, a życie sobie – że to, czego uczy szkoła, jest nieprzydatne, z życiem się rozjeżdża.
Dzieci innych narodowości też w podręcznikach niemal nie ma.
BŁ: – Na ten zarzut odpowiada się nam, że mamy perspektywę warszawocentryczną, bo tu jest najwięcej dzieci z innych krajów i kultur. Ale różnorodność pojawia się wszędzie. A w małych środowiskach, gdy jest tylko jedno dziecko migrant, o innym kolorze skóry, z niepełnosprawnością – inność bywa szczególnie trudnym doświadczeniem.
MD: – I szkoła szczególnie powinna zadbać o to, by takie dziecko nie czuło się źle.
BŁ: – A poza tym powinna uczyć, jaki jest świat. Jeśli wiadomo, że rodzice są różni – czy to w podejściu do edukacji seksualnej, czy pod innymi względami, to szkoła powinna być instytucją, która w różnych wymiarach wyrówna szanse. Oczekiwałabym, że pomoże dziecku poradzić sobie z różnymi problemami – np. z tym, że jego sytuacja różni się od sytuacji kolegów. I że będzie uczyła tych kolegów, że z tego powodu nie można kogoś dyskryminować czy wyśmiewać. Te podręczniki w ogóle tego nie uczą. Po pierwsze, są na to ślepe, a po drugie – nie uznają tego za ważne. A wiemy skądinąd, że przemoc szkolna to najczęściej wynik tego, że dziecko jakoś odstaje. Jeśli nie uczy się, że nie wolno dyskryminować z powodu płci, to tym bardziej nie nauczy się o niedyskryminacji z powodu pozycji społecznej, sytuacji rodziców, koloru skóry.
***
Dr hab. Beata Łaciak, członkini zarządu ISP, zajmuje się socjologią dzieciństwa, socjologią obyczajów oraz analizą mediów. Jest autorką lub współautorką dziewięciu książek i kilkudziesięciu artykułów z tych dziedzin.
Małgorzata Druciarek jest socjolożką. W Instytucie Spraw Publicznych kieruje Obserwatorium Równości Płci.