To, co niedawno uważaliśmy za wybryk natury, staje się normą. Nie jesteśmy do niej przygotowani, co boleśnie ujawniły gorące tygodnie, gdy temperatura, w cieniu, przekraczała nie tylko 30, ale nawet 35 st. C. Nasz Kodeks pracy takich sytuacji nie przewiduje, więc pod koniec lipca, gdy prognozy długoterminowe pozbawiły nadziei na ochłodzenie, do akcji wkroczył Wiesław Łyszczek, główny inspektor pracy, i zaapelował do pracodawców, aby – oczywiście tam, gdzie to możliwe – skracali pracownikom ośmiogodzinny dzień pracy, nie obniżając jednocześnie wynagrodzenia. Wyszedł ze słusznego założenia, że wymagany przez przepisy obowiązek dostarczenia nieodpłatnie zimnych napojów, gdy temperatura w pomieszczeniach pracy przekracza 28 stopni, w obecnej sytuacji jest stanowczo niewystarczający.
Skazani na upał
Do tej pory doskwierała nam raczej zima i do niej Kodeks pracy zdążył się przygotować, określając temperaturę minimalną w halach na poziomie 14 stopni. W pomieszczeniach biurowych oraz takich, w których wykonywana jest lekka praca fizyczna, nie ma prawa być niższa niż 18 st. C. Wyłączając, oczywiście, chłodnie. Temperatury maksymalnej kodeks nie określił, więc górna granica upałów w pracy na razie nie obowiązuje. Zastępują ją obowiązkowe zimne napoje, które powinny być dostępne stale, w ilości zaspokajającej potrzeby zatrudnionych. Z tym tego lata też bywa różnie, więc do okręgowych inspekcji pracy płyną skargi. Tylko w lipcu było ich ponad 200, podczas gdy w ubiegłym roku od maja do września, czyli w ciągu pięciu miesięcy, skarżono się 300 razy. Kara za złamanie przepisów wynosi od 1 do nawet 30 tys. zł.
Zwyczajowo przyjmuje się, że temperatura w biurach nie powinna przekraczać 30 st. Celsjusza. Sporo było tego lata dni, kiedy przekraczała, więc jako pierwszy na apel głównego inspektora pracy odpowiedział prezydent Grudziądza, skracając czas pracy urzędnikom ratusza do godz.