Artykuł w wersji audio
Arek zaczyna dzień od wpatrywania się w komórkę. Czeka na esemesa od kuriera, który ma dowieźć paczkę. Trwa wyścig z czasem – wkrótce Arek skończy 18 lat. W 10-tys. Trzebiatowie, miasteczku prawie nadmorskim, ale odrzuconym od Bałtyku na tyle daleko, że turyści nie zaglądają tu za często, osiemnastkowy melanż przechodzi do historii. Żeby tak się stało, musi być hajs. Arek ma pomysł, jak go zarobić; listę gości – mordeczki, które przewinęły się przez jego trzebiatowską szarość w ciągu ostatnich dwóch lat; gotowy spis używek. Na przystawkę – browary i wino; później Mary Jane (potoczne określenie marihuany zaimpregnowanej cięższymi opiatami podobnymi do amfetaminy); danie główne to „Henio”, dopalacz od roku przebojem zdobywający rynek. Zamówił w internecie tyle, żeby sprzedać z zyskiem małolatom z gimbazy i żeby jeszcze zostało dla biesiadników.
O „Heniu” (tak młodzież nazywa zabójczy Hexen) Arek przeczytał w internecie. Anonimowy administrator portalu opublikował „coś na kształt instrukcji obsługi” z puentą: „Masz nieustannie z tyłu głowy kołatającą w przytłumionym rytmie alarmowym myśl, że grasz w kości z diabłem, a stawką są jego najcenniejsze dobra w postaci zdrowia, życia i optymistycznych widoków na przyszłość...”. Arkowi i jego mordeczkom właśnie takiej gry w kości potrzeba, żeby wznieść się nad trzebiatowski ryneczek pełen uroczych poniemieckich kamienic.
Kurier dzwoni do drzwi. Arkowi trzęsą się ręce, ma problem, żeby złożyć w tableciku swój autograf. Płaci pieniędzmi, które zebrał na konto osiemnastki od chrzestnych, i kiedy tylko kurier znika w korytarzu, nerwowo rozrywa folię. Rozkłada czarne opakowania z napisem „Hexen – produkt dla osób pełnoletnich. Do badań laboratoryjnych. Nie do spożycia. Chronić przed dziećmi”. Te literki gdzieś się rozmywają pod ekscytującą świadomością, że melanż, o którym Trzebiatów długo nie zapomni, dojdzie do skutku.
Mama Arka nie nadąża za synem od lat. Wychowuje go samotnie, poddała się, kiedy kolejne awantury nie przynosiły efektów. Przywykła, że przychodzi pijany, kiedy chce. Dziwna nazwa na czarnych opakowaniach nic jej nie mówi, podobnie jak rysunek połączonych kryształów. Nie ma pojęcia, że w tych paczuszkach jest śmierć, która jeszcze tego wieczora zapuka do 16 bliższych i dalszych znajomych jej syna.
– Problem narkotyków i dopalaczy w takim mieście jak Trzebiatów nie jest niczym nowym – mówi Marzena Domaradzka, redaktorka naczelna portalu gryfickie.info. Wie wszystko o trzebiatowskim świecie i próbach wyrwania się z codzienności. Rok temu pisała obszernie o narkotyku „Kryształ”, gorszej siostrze amfetaminy, która zawładnęła umysłami miejscowych gimnazjalistów. Pół grama można było kupić za 30 zł. Po kilkumiesięcznej fali słuch o „Krysztale” zaginął, wydawało się, że zapanowała narkotykowa cisza. Brutalnie przerwał ją telefon do Domaradzkiej z „pewnego źródła informacji”: „Wielkie zatrucie narkotykami, kilkanaście osób z poważnymi objawami!”.
To klienci Arka, wśród nich mieszkańcy tzw. osiedla baraków, ale również chłopcy z okolicznych wiosek. – Zlepek ludzi, którzy nie widzą przed sobą przyszłości – wyjaśnia Domaradzka. – Zazwyczaj pochodzą z wielodzietnych rodzin, które nie poradziły sobie w okresie przejściowym, kiedy komunę wypierał kapitalizm. Mieszkają na popegeerowskich terenach, a ich rodzice ledwo wiążą koniec z końcem. Niektórzy już jako nastolatki zostają rodzicami, większość pochodzi z rodzin rozbitych. Byłam pewna, że zatruli się „Kryształem”. Mieli podobne objawy. Gwałtowne duszności, galopująca suchość, wymioty, intensywne skurcze. Widok przerażający, kiedy chłopiec wygina się we wszystkie strony jak opętany, błaga o wodę, wije po ziemi i krzyczy, że za chwilę zabije go pieczenie w przełyku.
W szpitalach w Gryficach i Kołobrzegu nadzwyczajny stan gotowości. Na izby przyjęć w kilkanaście godzin przyjęto 16 ludzi zatrutych Hexenem. Większość w stanie ciężkim. Rozpoczęła się walka o ich życie.
Ze statystyk wynika, że po dopalacze sięgają głównie ludzie młodzi, częściej chłopcy niż dziewczęta. Granica inicjacji z roku na rok się obniża. Jeszcze kilka lat temu eksperymentowały osoby w przedziale 20–30 lat. Teraz zaczynają już 12-latki, dużo bardziej podatne na uzależnienie.
Dr Piotr Hydzik, toksykolog z Kliniki Toksykologii i Chorób Środowiskowych Uniwersytetu Jagiellońskiego, wyjaśnia, co się kryje pod hasłem „dopalacze”: – To nic innego jak substancje psychoaktywne nieobjęte zakazem prawnym. Dzielimy je m.in. na środki pobudzające lub hamujące ośrodkowy układ nerwowy, psychodeliczne, halucynogenne, dysocjanty. Oddzielną grupą, ostatnio bardzo popularną, są syntetyczne kanabinoidy. Wytwarzane pod postacią proszków, suszu roślinnego, kapsułek, tabletek, roztworów. Młodzi sięgają po nie, ponieważ są nieco tańsze od narkotyków, łatwo dostępne. Ludzie są zainteresowani efektami działania nowych substancji, a same substancje działają po podaniu bardzo szybko, intensywnie i krótko – objawy działania utrzymują się średnio 6–8 godzin. Rodzice często nie są w stanie zauważyć, że ich dziecko sięga po środki psychoaktywne.
Żeby efekt działania był piorunujący, producenci pakują w jedną porcję po kilka substancji psychoaktywnych. To tzw. dopalacze pochodzenia naturalnego, dostępne jako susz czy ekstrakt z roślin. Są też dopalacze syntetyczne. Ich główny składnik to BZN, działa podobnie jak amfetamina czy metamfetamina, ecstasy. Niektóre – jak słynny JHW-018 – przypominają marihuanę i haszysz. Wyjątkowo niebezpieczny jest mefedron, pochodna efedryny, brat kokainy.
– Rozpiętość negatywnych konsekwencji przyjmowania dopalaczy jest szeroka, od ostrych psychoz, ataków paniki, napadów lęku, urojeń, po uszkodzenia neurologiczne, utratę przytomności i śmierć. Bardzo często pojawia się też duszność, bezsenność, przyspieszona akcja serca, nerwowość – mówi prof. Piotr Sałustowicz, socjolog z Uniwersytetu SWPS w Warszawie, który przez dwa lata w ramach międzynarodowego projektu I-TREND kierował polskim zespołem badającym rynek dopalaczy i ich działanie. Przebadano wówczas grupę prawie 1400 osób w większości poniżej 25. roku życia. – Prawie połowa respondentów nie umiała wskazać, jaką substancję ostatnio brała. W większości kupowali produkty sprzedawane pod wymyślną nazwą handlową lub jako substancje nieprzeznaczone do spożycia, takie jak sole do kąpieli, kadzidełka czy artykuły kolekcjonerskie – podkreśla prof. Piotr Sałustowicz.
Lekarze mają problem, żeby zdiagnozować, jaka konkretnie substancja spowodowała zapaść u pacjenta, który zażywał dopalacze, ponieważ producenci narkotyków wciąż zmieniają ich skład. Bawią się w ten sposób w kota i myszkę z policją i służbami. Kiedy jakiś środek wykorzystywany w produkcji dopalaczy zostaje wpisany na listę substancji zakazanych, wymieniają go na taki, który w tym spisie nie figuruje. – Jedynym testerem są klienci, którzy często mieszają substancje psychoaktywne z alkoholem i innymi narkotykami – dodaje prof. Sałustowicz. Piotr Hydzik zauważa: – Nie zdają sobie sprawy, że w zakupionym produkcie zawarte są liczne substancje, w tym najczęściej kilka psychoaktywnych, ale także zanieczyszczenia chemiczne będące produktami ubocznymi produkcji. To czyni z dopalacza produkt o złożonym i nieprzewidywalnym działaniu.
Liczba zatruć dopalaczami wzrasta lawinowo. W ciągu ostatnich ośmiu lat 10-krotnie. W 2010 r. Główny Inspektorat Sanitarny odnotował 562 przypadki zatruć (wcześniej nikt nie prowadził takich statystyk). Po wielkiej akcji zwalczania dopalaczy kolejny rok był zdecydowanie lepszy, do szpitali trafiło niecałe 200 osób. Tendencja spadkowa trwała jednak niedługo, od 2013 r. liczba zatrutych systematycznie wzrastała. Rynek dopalaczy zaczął się odradzać w 2014 r. Widać to w statystykach – 2,5 tys. zatrutych, a rok później – ponad 7,2 tys. Nie tylko Polska mierzy się z tym problemem. – Nadal jesteśmy w czołówce krajów, w których młodzi chętnie sięgają po substancje zakazane. W Polsce z dopalaczami miało styczność niecałe 9 proc. populacji – mówi prof. Piotr Sałustowicz.
W niechlubnym zestawieniu zdecydowanie prowadzą Irlandczycy (22 proc.), za nimi są Hiszpanie i Słoweńcy (po 13 proc.), Francuzi (12 proc.) i Brytyjczycy (10 proc.). Spadek zażywania dopalaczy odnotowano w Niemczech.
– Te liczby nie na wszystkich robią wrażenie. Jeśli porównamy zatrucie dopalaczami do zatruć alkoholem, skala problemu wydaje się niewielka. Tyle że to dwa różne problemy – mówi Robert Rutkowski, kiedyś narkoman, od lat terapeuta uzależnień. – Zatrucie alkoholem to efekt długoletniego picia. Dopalaczy nie trzeba regularnie zażywać. Za to konsekwencje zdrowotne i społeczne są groźniejsze. Pacjenci po dopalaczach często nie nadają się już na terapię, bo substancje psychoaktywne trwale uszkodziły im mózg. Wtedy najczęściej zasilają gabinety psychiatrów. Problemem jest brak oddzielnych terapii – są wspólne dla alkoholików i narkomanów. Lekarze w przypadku zatruć alkoholem mają opracowane metody walki z uzależnieniem. W przypadku dopalaczy takich mechanizmów nie ma. Zbyt krótko istnieją na rynku.
Pacjenta trudno też skierować na leczenie, bo po zażyciu substancji nieznanego pochodzenia lekarz nie może określić, czy był to przypadek, czy celowe działanie. Psychoterapeuci podkreślają, że z terapii powinny korzystać już osoby, które jeszcze nie sięgnęły po zakazane substancje. Wystarczy, że o nich myślą. – To pierwszy sygnał zaburzeń emocjonalnych. Nie trzeba być uzależnionym, żeby być pod opieką psychologiczną – mówi Robert Rutkowski.
Trudno określić, kiedy w Polsce pojawiły się dopalacze. Opinia publiczna usłyszała o nich w 2008 r., kiedy w kilku dużych miastach powstały tzw. sklepy kolekcjonerskie, czyli legalne punkty handlujące dopalaczami. Dwa lata później w całej Polsce było już ponad tysiąc takich sklepów. Po znowelizowaniu w 2010 r. ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, która zabrania produkcji dopalaczy i handlu nimi, daje uprawnienia inspektorom sanitarnym do wycofania z obiegu podejrzanych substancji i zamknięcia działalności, sklepy z dopalaczami zniknęły z ulic polskich miast, ale to tylko pozorny sukces. Handlarze przenieśli się do internetu.
Znalezienie strony, na której można kupić dowolny dopalacz, jest dziecinnie proste. Gorzej z namierzeniem jej autora. Handlarze korzystają z usług profesjonalnych informatyków, umieszczają witryny na serwerach poza Europą i skutecznie kodują dostęp do danych. – Wychwalają „substancje”, zapewniają, że „gwarantują udaną zabawę”. Nazywają narkotyki „produktem kolekcjonerskim nieprzeznaczonym do spożycia przez ludzi” – mówi młodszy inspektor Mariusz Ciarka, rzecznik prasowy Komendy Głównej Policji. – To nieudolne próby obejścia prawa, dlatego naszym zadaniem jest wykazanie, że po zażyciu takiej substancji istnieje groźba utraty życia lub zdrowia. Policja na bieżąco to monitoruje. Nie ma tygodnia, abyśmy nie zatrzymywali handlarzy czy producentów. Kilka miesięcy temu rozbiliśmy 20-osobową grupę przestępczą działającą na terenie Podkarpacia.
Dilerzy są jednak ostrożni. Nigdy nie przekazują paczek osobiście, wysyłają je kurierem, kontaktują się przez maila. – Ci, którzy biorą dopalacze, nie mają pojęcia, co zażywają – dodaje inspektor Ciarka. – Nawet dopalacze o tej samej nazwie różnią się składnikami. Przykładem jest słynny „Mocarz”, który trzy lata temu był tak znany, że młodzi ludzie kupowali go, nie wiedząc, że to środek 800 razy silniejszy w działaniu niż syntetyczna marihuana. Tylko w lipcu w 2015 r. do szpitali w Polsce trafiło prawie 200 osób, które zażyły „Mocarza”. Lawina zatruć zaczęła się na Śląsku. Jednego dnia w szpitalach znalazło się ponad 50 ofiar dopalacza. W Poznaniu na oddział toksykologiczny trafiło 27 zatrutych „Mocarzem”. „Środek do pochłaniania wilgoci” – głosił napis na etykiecie. Po fali zatruć policja rozpoczęła obławę na dilerów. Zatrzymano pięciu mężczyzn. Skąd brali towar? Większość dopalaczy powstaje w nielegalnych fabrykach. – Coraz częściej produkcja przenosi się poza Europę. Głównie do Chin – mówi prof. Sałustowicz. Za jedną działkę dopalaczy trzeba zapłacić od kilku do kilkudziesięciu złotych.
Walkę z dopalaczami przegrywają kolejne rządy. Pierwszy próbował pójść na wojnę Donald Tusk. Po dwóch latach jałowych dyskusji i nieskutecznych zmian w prawie zabrał się do poważnego kontrataku jesienią 2010 r. „Zamkniemy wszystkie sklepy z dopalaczami w całej Polsce” – zapowiadał premier Tusk po tym, jak na Śląsku doszło do kolejnych zatruć dopalaczami.
2 października 2010 r. Państwowa Inspekcja Sanitarna weszła o tej samej godzinie do kilkuset sklepów z dopalaczami. Skontrolowano 1645 miejsc. 797 sklepów sprzedających dopalacze zamknięto. W całym kraju inspektorzy przez sześć lat wymierzyli blisko 65 mln zł kar. I co z tego? Niewiele. Sklepy przeniosły się do sieci, mandaty okazały się nieegzekwowalne, do budżetu państwa wpłynęło z nich zaledwie 1,8 mln zł. Kolejne 5 tys. kontroli pozwoliło zabezpieczyć 200 tys. opakowań dopalaczy. Wydano prawie 2 tys. decyzji nakazujących wstrzymanie wprowadzenia do obrotu podejrzanych produktów. Przestępcy kpią z takich restrykcji.
PiS, który w 2010 r. nie poparł PO w walce z dopalaczami, teraz sam się za nie bierze. Rada Ministrów poparła zaproponowany przez ministra zdrowia projekt nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Dopalacze będą traktowane jak narkotyki. Za posiadanie znacznej ilości środków psychoaktywnych będzie groziło do 3 lat więzienia, a za handel nimi nawet do 12 lat.
Do znowelizowanych przepisów wpisano obowiązek zgłaszania Państwowej Inspekcji Sanitarnej przypadków zatruć substancjami zastępczymi lub nową substancją psychoaktywną. Placówki, które podejrzewają pacjenta o ich stosowanie, będą musiały powiadomić powiatowego inspektora sanitarnego. Informacje o zatrutych osobach, które trafiły do szpitala, trzeba będzie też przekazać głównemu inspektorowi sanitarnemu. Do tej pory takie dane zbierał krajowy konsultant w dziedzinie toksykologii, który współpracował z GIS. Po zmianach, by dokonać aktualizacji wykazu substancji zakazanych, wystarczy rozporządzenie ministra zamiast nowelizacji ustawy. Uzupełniono też przepisy dotyczące leczenia i rehabilitacji osób odurzonych środkami psychoaktywnymi. Przyjęto, że certyfikat psychoterapii uzależnień będzie mogła otrzymać m.in. osoba, która ma tytuł zawodowy lekarza lub magistra pielęgniarstwa. Może też być magistrem po studiach na kierunkach: psychologia, pedagogika, socjologia, resocjalizacja czy zdrowie publiczne. Zgodnie z nowym prawem dostawcy internetu będą zobowiązani do blokowania stron, na których sprzedawane są dopalacze.
Trzebiatów wciąż w szoku. Ofiary zatrucia wyszły ze szpitali, lekarze wygrali walkę o ich życie. W miejscowych aptekach wymiotło testy na substancje zakazane, rodzice baczniej przyglądają się nastoletnim dzieciom. Arkadiusz M. siedzi w areszcie, sąd nie miał wątpliwości, że należy go odizolować od społeczeństwa. Za kratki trafił w dniu swoich 18. urodzin.
***
Autorka jest dziennikarką TVN24.