Artykuł w wersji audio
Matka Boska patrzyła z obrazu na Beatę z nieziemskim spokojem. Jednak jej, matce z warszawskiej Pragi, nie udzielał się ten spokój, kiedy odwiedzała swoje dzieci w domu dziecka. Czuła, że siostry zakonne prowadzące ten dom spisały ich, czyli rodziców, na straty. Bo przecież namawiały: Nie przyjeżdżajcie za często, inni rodzice tego nie robią. Ładne dzieci, oddajcie je do adopcji. Są już chętni.
Za Beatą i Piotrem szła zła historia. Ktoś zawiadomił policję, że na skwerku raczą się piwem. Malwinka spała w wózeczku, 2-letni Patryk i rok starsza Dominika bawili się w pobliżu. Przyjechało pogotowie. Badania wykazały dużą niedokrwistość u Malwinki. Szpital, pogotowie opiekuńcze, na końcu dom dziecka. Mimo złych spojrzeń sióstr Beata i Piotr codziennie przyjeżdżali do dzieci.
Zaburza mi pani rytm pracy – słyszała Marta od wychowawcy w jednym z największych łódzkich domów dziecka. Bo chciała codziennie przychodzić do 8-letniego syna, odrabiać z nim lekcje, towarzyszyć w wizytach u dentysty, którego tak się bał, i zabierać na zajęcia odbudowy więzi rodzinnej, prowadzone przez Fundację Wsparcia i Rozwoju Rodziny Zielone Wzgórze. Wychowawca wmawiał jej, że Pawełek musi się przyzwyczaić do nowego domu. W Marcie zagotowało się po tych słowach. Interweniująca asystentka rodziny usłyszała od wychowawcy to samo – takie wizyty rozwalają mu pracę. Marta wie, że zawaliła. Gdyby nie zapijała utraty pracy, depresji i małżeństwa z facetem okładającym ją pięściami, Pawełek nie trafiłby pod kuratelę instytucji. Nie tak ją jednak traktowano w pogotowiu opiekuńczym, gdzie syn był półtora roku przed domem dziecka. Też instytucja, ale nie bezduszna. Nikt jej nie ograniczał odwiedzin. Właśnie tam ją zmobilizowano, żeby poszła na odwyk.
Dzieci Pauliny i Tomka spały, kiedy postanowili uczcić imieniny Tomka. Policję zawiadomił jej ojciec, który rozmawiając telefonicznie z córką, odniósł wrażenie, że w domu jest awantura. Po godzinie w drzwiach stanęli policjanci. Ponad trzy promile alkoholu przesądziło o zabraniu dzieci do pogotowia opiekuńczego. Policjanci zapewniali rodziców, że odbiorą synów następnego dnia. Lecz machina już ruszyła. W pogotowiu opiekuńczym namówiono ich, żeby nie pokazywali się dzieciom, bo po co je rozdrażniać, skoro jadą do rodzinnego domu dziecka. Jaki to dom, mieli dowiedzieć się jutro w centrum pomocy rodzinie. Tam jednak odmówiono im informacji, bo dzieci muszą się... zaaklimatyzować. Zaczęli się dobijać o widzenia z synami. Młodszy przecież ma autyzm i niedobór hormonu wzrostu. Dla pracownicy centrum pomocy rodzinie przeszkodą do widzeń z rodzicami był katar dzieci, później urlop matki zastępczej. Paulina straszyła sądem – bez skutku. Czuła, że postawiono na nich krzyżyk i że Antek z Wojtkiem pójdą do adopcji. Jeden 3,5-latek, drugi rok starszy. Takie dzieci szybko się przyzwyczają do nowych rodziców. Szukając w internecie pomocy, natrafili na fundację Korale. Działajcie szybko – doradzono im, podpowiadając pomoc prywatnego adwokata, bo sądy rzadko w takich przypadkach wyznaczają obrońcę z urzędu.
Spotkania z pogardą
Do fundacji pomagających rodzinom, którym zabrano dzieci, przychodzi coraz więcej ludzi poszukujących wsparcia, bo nie mają go ze strony instytucji – MOPS, PCPR, placówek opiekuńczych, a nawet rodzin zastępczych. – Oczywiście, że ci ludzie skrzywdzili kiedyś dziecko, ale teraz próbują to naprawić – mówi Tomasz Polkowski, prezes fundacji Dziecko i Rodzina. – Tymczasem często spotykają się z obojętnością, lekceważeniem, pogardą. To całkowicie przeczy idei ustawy o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej z 2012 r., która nakazuje robić wszystko, by uzdrowić rodzinę i aby dzieci jak najszybciej wróciły do domu. – Wiem, że są rodzice, z którymi nic się nie da zrobić, ale tam, gdzie można, a rodzice walczą, trzeba stanąć na głowie, by im pomóc – dodaje Polkowski.
Izabela Owczaruk, psycholog, współzałożycielka fundacji Korale, mówi o pojawiającym się zjawisku przemocy w systemie pomocy rodzinie. Poniżanie rodziców przez pracowników centrum pomocy rodzinie, opieki społecznej czy rodziny zastępcze i wystawianie ich na dużą próbę to nieodosobnione przypadki. Rodzic traktowany jest jak intruz. W Koralach pracownicy często słyszą, że dziecko nie może się teraz widzieć z rodzicem, bo musi zintegrować się z grupą np. w domu dziecka (a trwa to nieraz kilka tygodni). Albo z powodu choroby dziecka odwiedziny rodzica nie są możliwe, a przecież wtedy kontakt z nim jest mu szczególnie potrzebny, choćby półgodzinny.
Kiedy sporządzi się genogram rodziców, czyli drzewo genealogiczne z ich historią, często widać, jak traumatyczna jest ich przeszłość – alkohol w rodzinie, przemoc, molestowanie, placówki opiekuńcze. Z taką matką i ojcem trudno pracować na ich naturalnych, pozytywnych zasobach, bo trzeba je dopiero wypracować. Spośród 20 rodzin, które Korale przyjmują rocznie do programu „Odzyskać dziecko”, odpada połowa. Dużo ludzi wtedy rezygnuje, widząc, ile ich będzie to kosztować wysiłku, chociażby pokonanie nałogu. Wycofują się także dlatego, że zniechęcił ich system pomocy.
Izabela Owczaruk opowiada historię, która może się zakończyć zabiciem potencjału tkwiącego w matce kilkuletnich bliźniaków, wychowance domu dziecka: – Widzę brak dobrej woli ze strony centrum pomocy rodzinie i rodziny zastępczej. Kiedy dziewczyna już złapała dobry kontakt z synami, zaczęto przesuwać jej termin spotkań, nie uprzedzano, że odwiedziny się nie odbędą. W końcu wyrzucono ją z pracy, ale znalazła drugą. Rodzina zastępcza kusi ją, że jeśli się zrzeknie dzieci, to one przynajmniej zdobędą wykształcenie. Na pewno trzeba z nią dużo pracować, bo dopiero uczy się życia, ale jest zaradna. Niestety, zaczyna się miotać. Pisze esemesy: Pani Izo, to bez sensu; a za chwilę: nie, chcę odzyskać dzieci, może się jednak uda. Postarała się o większą liczbę godzin widzeń z synami, teraz czeka na zgodę sądu na zabieranie ich na weekend.
Trudno też mówić o determinacji instytucji w walce o uratowanie rodziny Barbary z południa Polski. Sąd odebrał jej dwoje dzieci, bo była uzależniona. Wyszła z tego, wyprowadziła się do stolicy. Poznała człowieka, przy którym czuje się bezpiecznie, także finansowo. Wyremontowany pokój czeka na dzieci, które próbuje odzyskać z rodziny zastępczej. Nie jest to proste, bo tą rodziną jest pracownica MOPS, pochodząca z tego samego miasta co Barbara.
Agnieszka Polkowska z fundacji Dziecko i Rodzina, do której Barbara zwróciła się o pomoc, ma wątpliwości, czy koordynatorka wspierania pieczy zastępczej, od której zależy ocena tejże rodziny, będzie obiektywna wobec koleżanki z pracy. Już po raz drugi zastępczy rodzice wystąpili do sądu o całkowite pobawienie matki biologicznej praw rodzicielskich i zakazanie jej kontaktów z dziećmi. Agnieszka Polkowska nie widzi poważnych argumentów. Bo trudno za takie uznać uwagi, że Barbara ma każde dziecko z innym, związała się z kolejnym mężczyzną, dzieci po spotkaniu z nią mają problemy fizjologiczne (to oczywiste, że przeżywają widzenia), a matka przychodzi na podwórko popatrzeć, jak dzieci się bawią. Wysłuchuje od urzędników MOPS, że jest ich porażką zawodową. I choć nie ma jeszcze decyzji sądu, Barbara nie może się spotykać z synem i córką. Po kilku miesiącach wywalczyła możliwość rozmawiania z nimi przez telefon.
Pan i władca matki
MOPS i rodzina zastępcza nie mogą czuć się panami i władcami matki. Nie mogą wchodzić w rolę sądu rodzinnego, zabraniając jej kontaktów z dziećmi, oceniając, że źle na nie wpływa – oburza się Tomasz Polkowski. Zastępczy rodzice nie chcieli też przyjąć od Barbary paczki z prezentami dla dzieci, a stołeczny MOPS odmówił jej przydzielenia asystenta rodziny, bo... nie ma przy sobie dzieci. A przecież asystent mógłby pomagać jej je odzyskać i zaświadczyć w sądzie, że naprawdę jej na tym zależy. Barbara nie chce prosić mediów o interwencję, bojąc się eskalacji konfliktu.
Rodziny zastępcze, zobowiązane do współpracy z rodziną biologiczną, nie zawsze rozumieją właściwie swoją rolę. Zaledwie ok. 10 proc. z nich w badaniach fundacji Dziecko i Rodzina za swój najważniejszy cel wskazało powrót dziecka do biologicznej rodziny. – Znam rodziny zastępcze, które świętują, kiedy dziecko wraca do takiej rodziny – mówi Tomasz Polkowski. – Ale zdarza się, że zamykają im dostęp do dzieci, bo się z nimi zżyły i nie chcą ich stracić. W ponad połowie rodzin zastępczych, przebadanych przez fundację w kilkunastu powiatach, dzieci przebywają cztery lata i dłużej. W krajach zachodnich w tym czasie kilka razy zmieniłyby się dzieci w tej rodzinie, gdyż wróciłyby do biologicznej lub zostałyby adoptowane. To wcale nie są rodziny zastępcze, tylko długoterminowe.
– Rodzice zastępczy zapominają, że dziecko będzie się dobrze rozwijało, kiedy będzie się podtrzymywać więzi z rodziną – mówi Polkowski. – Nie można mu mówić, że matka jest pijaczką i nie warto się z nią spotykać ani obrażać się na nie, jak odbierze od niej telefon. Jeśli jest to bezpieczne, warto zawieźć dziecko czasem do matki czy wpuścić ją do swojego domu i poprosić, żeby je wykąpała czy położyła spać. Niestety, rodziny zastępcze w pracy z rodzicami biologicznymi (bywa, że taki rodzic przyjdzie pijany z awanturą) są zostawione same sobie – dodaje Polkowski. Toteż reagują obronnie, ograniczając kontakty z rodzicami dzieci, bo wydaje im się, że naruszałoby to spokój ich rodziny. Potrzebna jest im pomoc psychologiczna i terapeutyczna, szkolenia ze znaczenia więzi w rozwoju dziecka, a także koordynowanie ich współpracy z biologicznymi rodzicami i asystentami rodziny.
Paulina dopiero po trzech tygodniach od zabrania dzieci z domu zobaczyła młodszego syna w Centrum Zdrowia Dziecka, bo wymagał konsultacji lekarskiej. W udrożnieniu kontaktów z synami (godzina, a potem dwie tygodniowo na placu zabaw) pomogły rodzicom Korale, choć powinna to zrobić koordynatorka wspierania pieczy zastępczej. Często jednak koordynatorzy utożsamiają się z rodzicami zastępczymi, lekceważąc biologicznych, bo to przecież „patologia”. Taki stosunek do nich widać dobrze podczas zespołów do spraw oceny sytuacji dziecka w MOPS, gdzie zamiast skupić się nad tym, co jest dobrego w tej rodzinie i co można zrobić, by dzieci wróciły do domu, dochodzi do sądu nad rodzicami.
Przeważnie widzenia, mające podtrzymywać rodzinną więź, odbywają się między biurkiem a kserokopiarką w centrum pomocy rodzinie albo w ciemnej piwnicznej klicie lub małym pokoiku z lustrem weneckim, przez które każdy ruch rodzica jest obserwowany. Maria (lekko upośledzona) w jednym z rodzinnych domów dziecka w Warszawie została zamknięta w pokoju z trójką małych dzieci na trzy godziny. Przez kamery obserwowano ją i punktowano jej niezaradność oraz lekkomyślność. Nie miała pomysłu, co zrobić z dziećmi, więc jedno posadziła na parapecie okna, żeby zająć się dwójką pozostałych. – Nawet dla magistra pedagogiki byłoby to trudne zadanie – mówi Izabela Owczaruk.
Anna Guzek, prezeska Fundacji Wsparcia i Rozwoju Rodziny Zielone Wzgórze, mama adopcyjna dwójki dorosłych dzieci, jest przekonana, że do większości przypadków zabrania dzieci z rodzin biologicznych nie doszłoby, gdyby matka otrzymała zawczasu odpowiednią pomoc. Profilaktyka szwankuje jednak na całej linii. Dramatycznie brakuje asystentów rodziny, którzy mogliby zapobiec tragedii rozdzielenia matki z dzieckiem. Zdarza się, że matki tracą dzieci po urodzeniu, jeszcze w szpitalu, gdy np. personel zaobserwuje niepokojące symptomy psychiczne u matki (urojenia czy omamy) czy też zauważa, że matka (zwykle pochodząca z trudnego środowiska) zachowuje się chłodno wobec dziecka, zwłaszcza jeśli starsze potomstwo jest już w placówce albo rodzinie zastępczej. To mogą być objawy depresji poporodowej. Leczenie, wsparcie, terapia psychologiczna – zamiast potępiania i ocen – zdołałyby uratować taką rodzinę. Niestety, na oddziałach położniczych brakuje psychologów. Często też lekarzom, pielęgniarkom i położnym brak podstawowej wiedzy psychologicznej.
Nie wczuł się w sytuację matki i dziecka łódzki dom małego dziecka, gdzie we wrześniu ub.r. umieszczono niemowlę, bo matka odmówiła badań psychiatrycznych. Kobieta zaraz po odebraniu jej dziecka przebadała się i przekazała zaświadczenie lekarskie, że jest zdrowa. Choć odwiedzała maleństwo codziennie, miała dobrą opinię w domu samotnej matki, gdzie mieszkała, dyrektorka domu dziecka napisała do sądu, że dalszy pobyt niemowlęcia w placówce jest zasadny. Zmieniła zdanie dopiero, gdy w listopadzie podczas wizytacji placówki zwrócono jej na to uwagę.
Dlaczego system pomocy rodzinie bywa nieempatyczny wobec rodziców? Izabela Owczaruk upatruje przyczynę w braku wiary urzędników, placówek opiekuńczych i rodzin zastępczych w to, że rodzic rzeczywiście kocha swoje dziecko i chce je odzyskać. Brak też zrozumienia, że on jest dziecku najbardziej potrzebny. – Ci ludzie mają poczucie misji, że uratują dziecko skrzywdzone przez rodziców, kiedy je od nich odseparują. Wierzą, że tylko oni mogą mu pomóc.
Wygrywają zdeterminowani
W walce o dziecko wygrywają najbardziej zdeterminowani. Marta postawiła na swoim, wymuszając w domu dziecka spotkania z synem: – Gdybym nie była po terapii alkoholowej i w trakcie zajęć „naprawczych” dla rodziców, może bym się poddała. Ale wiedziałam, że mam prawo do kontaktu z dzieckiem i że ono tego bardzo potrzebuje. Zresztą tak w orzeczeniu napisał sąd.
Pawełek już od września jest w domu. Uczy się w tej samej szkole i nauczyciele chwalą, że to zupełnie inne dziecko. Marta nie pije od roku, znalazła pracę. Sprawa rozwodowa w toku. Spłaca zadłużone mieszkanie. Od czerwca w domu są też dzieci Beaty i Piotra. Przeszli terapię alkoholową i program terapeutyczny. Dzięki temu, że Beata poszła do pracy (Piotr ma stałą rentę), i dzięki przekształceniu mieszkania komunalnego w znacznie tańsze socjalne, spłacają dług za czynsz. Paulina z Tomkiem już po pierwszej rozprawie w lipcu zabrali dzieci do domu. Im odwyk nie był potrzebny, wystarczyła edukacja na temat choroby alkoholowej. Jednak największą szkołą życia było to, co ich spotkało.
***
Imiona rodziców i dzieci są zmienione.