Gdyby policzyć wszystkie lokalne protesty przeciwko wielkim fermom, okazałoby się, że nie ma tygodnia bez takich przejawów społecznego buntu – dowodzili w trakcie zorganizowanej w Sejmie konferencji „Polskie społeczeństwo w obliczu ekspansji ferm przemysłowych” aktywiści z Koalicji Społecznej „Stop Fermom”.
Skarg przeciw fermom wielkoprzemysłowym jest w urzędach już 3,5 tysiąca. Mimo to problem ciągnie się od lat, a nadzór nad fermami jest ograniczony. Wciąż mamy niejasne przepisy, a Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska (RDOŚ) i samorządy regularnie przerzucają się odpowiedzialnością za powstawanie kolejnych przedsiębiorstw.
I tak też było w czasie sejmowej konferencji. „Organem właściwym do rozpatrywania skarg i protestów społeczeństwa są wójt i burmistrz” – przekonywała Danuta Makowska z RDOŚ w Gdańsku. Spotkało się to z natychmiastową ripostą jednego z obecnych na sali samorządowców, który zwrócił uwagę, że protesty nie mogą być podstawą do zakazania inwestycji, a opinię dotyczącą wpływu na środowisko wydaje przecież RDOŚ.
Ferm jest w Polsce coraz więcej
Tymczasem wielkich ferm przemysłowych jest w Polsce coraz więcej. Do tego rozkład takich przedsiębiorstw jest niezrównoważony. Dziś w pięciu województwach (prym wiodą mazowieckie i wielkopolskie) znajduje się aż 70 proc. dużych ferm.
A ich wpływ na środowisko oraz lokalną społeczność jest katastrofalny. Jak zauważyła doktor nauk biologicznych Anicenta Bubak, każdego roku polskie rolnictwo uwalnia do atmosfery 267 tys. ton amoniaku. Ten zaś w wyniku przemian chemicznych, do których dochodzi w atmosferze, przeistacza się w pyły PM 2,5, z którymi tak uparcie walczymy, kiedy pogarsza się stan powietrza.
Ale zanieczyszczenia powietrza to nie wszystkie problemy związane z przemysłem rolnym. Trzeba by wymienić więcej, począwszy od zagrożeń ekologicznych, takich jak zanieczyszczenie wód gruntowych spowodowane wylewaniem gnojowicy na pola i stosowanie nieskutecznych (ale za to tanich) metod oczyszczania. Fermy stanowią zagrożenie dla mieszkających w ich okolicy ludzi, którzy są narażeni na ciągły hałas i odór, a oba te czynniki w przypadku ciągłej ekspozycji mają przecież bardzo poważne skutki dla zdrowia (choroby układu oddechowego etc.).
Obecni na konferencji producenci drobiu są przekonani, że zarzuty ekoaktywistów, samorządowców i właścicieli gospodarstw rodzinnych są przesadzone. „Nie przekładajmy tych pojedynczych, mrożących krew w żyłach historii na całą branżę. Polska jest czołowym producentem drobiu w Europie, a odnoszę wrażenie, jakby komuś zależało na tym, żeby branża przestała się rozwijać” – mówił przedstawiciel Poldrobu. Jak widać, złe siły nie tylko czyhają na naszą suwerenność, ale też ostrzą zęby na polskie brojlery. Niestety do podjęcia konkretnych planów i kroków w sprawie ferm przemysłowych wciąż daleko.