Jeśli socjologowie podejrzewali 20-latków o to, że programowo wolą „być, niż mieć”, to się pomylili. Myślano, że to pokolenie nie wpędzi się w kredyty, bo nie planuje życia ponad stan i raczej wyznaje minimalizm. To wszystko prawda, ale w deklaracjach. W praktyce młode pokolenie zadłuża się szybciej niż poprzednie. Dołączają do starszych, już zadłużonych po uszy. A końca nie widać.
Młodzi na fali
Marcin pożyczył pieniądze na warsztaty medytacyjne w aszramie Osho w Punie, w Indiach. Miała być magiczna podróż – i była. Prócz miesiąca medytacji także Bhang Lassi – Marcin nie wie, co wsypano do jogurtu, ale przez kilka dni nękały go wizje; była wyprawa na północ Indii do różowego miasta; podróż koleją na południe i do rzeki Kerali. Wiele miejsc, zapachów, zachwytów, jedno zatrucie pokarmowe w Waranasi, wiele godzin wysiedzianych na marmurowych płytach, ramię w ramię z odzianymi na pomarańczowo Indusami, szukającymi oświecenia. Wydał 8 tys. zł. Pożyczył w parabanku.
Edyta, kelnerka, wyznaje innego rodzaju tu i teraz. Jak sama mówi, „była gotowa podpisać cyrograf własną krwią”, żeby kupić auto. Oczywiście miało być nowe, „żaden przechodzony grat z drugiej ręki”. Żeby nie przepuszczać pieniędzy u mechanika. Raty 900 zł miesięcznie przez pięć lat oraz kosztów eksploatacji nie była już w stanie udźwignąć.
Marcin nie żałuje, choć ma dziś problemy ze spłatą. Po prostu wymeldował się od rodziców, wybiera się do Londynu. Edyta już wyemigrowała, na zmywak. Z badania „Życie finansowe młodych Polaków”, zrealizowanego przez Stowarzyszenie Program Wsparcia Zadłużonych we współpracy z BIG InfoMonitor, wynika, że pożyczają na dalekomorskie rejsy, loty balonem, gry komputerowe, czołg, łodzie, konie czy operacje plastyczne. Nawet na traktor bez silnika. Wielu nie ma szans na kredyt bankowy, ale nie chce odkładać zakupów. Niemal 34 proc. młodych badanych przez TNS Polska uznało, że woli pójść do firmy pożyczkowej o nie najlepszej sławie, niż zrezygnować z marzenia. Wśród klientów firm pożyczkowych udział tych najmłodszych jest prawie trzykrotnie wyższy niż w sektorze bankowym. Do tego, według badania „Życie finansowe młodych Polaków”, prawie 70 proc. z nich nie ma poczucia rzeczywistej skali problemu i ryzyka związanego z kredytem. Mimo doświadczeń poprzednich pokoleń, np. z frankami, nie traktują ich poważnie. Tzw. złe zadłużenie, według danych Biura Informacji Kredytowej, ma już pół miliona ludzi w wieku 18–24 lat. Co ósmy zapożyczony to janger (tak w slangu pożyczkowym nazywają młodych). Przeterminowane długi młodych sięgają 9,3 mld zł.
Ambiwalentny stosunek młodych do długów przejawia się głównie w tym, że o nich nie mówią. Nawet, a może zwłaszcza, najbliższej osobie. Z przeprowadzonych w 2016 r. badań ARC Rynek i Opinia wynika, że aż jedna trzecia Polaków dwudziestoparoletnich i ciut starszych ukrywa przed partnerem swoje długi, a więcej niż co dziesiąty zaciągnął kredyt w tajemnicy przed drugą połową. A jednocześnie więcej niż połowa – również po cichu, w tajemnicy – sprawdza historię konta swojego partnera. Firmy pożyczkowe już się w tym połapały; w niejednej reklamie pada dziś słowo „dyskretnie”.
Młodzi są też kolejnym polskim pokoleniem, które szansy na własne mieszkanie upatruje w kredycie. Rodziców niby częściej stać, żeby coś im kupić, ale też sami ciągle jeszcze spłacają swoje hipoteczne długi. Rynek wynajmu jest niewielki. Od początku roku przybyło ponad 190 tys. młodych kredytobiorców mieszkaniowych. W 2017 r. pożyczyli na ten cel ponad 43 mld zł. To więcej niż rok wcześniej – wynika z najnowszych danych Biura Informacji Kredytowej.
Średniak high
Trochę starsi – 30- i 40-latkowie – są zakopani w kredytach hipotecznych, które spłacać będą nawet do 75. roku życia. Żartują wręcz, że każde polskie pokolenie miało swoją traumę: dziadkowie – wojnę, rodzice – stan wojenny i niewolę w komunie, a oni mają kredyty we frankach. Ponad połowa polskich 40-latków spłaca taki kredyt. Albo jakiś inny – w euro, nawet w jenach. Szczęśliwcy poprzestali na złotych.
Niby nie mieli wyboru. Mieszkać z rodzicami nie można w nieskończoność, a owi rodzice, pierwsze potransformacyjne pokolenie, nie dorobili się na tyle, aby ich wyposażyć. Państwo uznało, że wolny rynek wszystko załatwi. Kupili nieraz mieszkanie za duże i za drogo, ale byli w wieku, kiedy jeszcze się wierzy, że człowiek zawsze będzie młody, że w korporacyjnych strukturach tylko będzie się piął. Doradcy bankowi pokazywali im wykresy z ostatnich 20 lat, przekonując, jak stabilną walutą jest frank szwajcarski i że nigdy nie będzie kosztował więcej niż 2,50 zł. A on wzrósł niemal do 5 zł.
Gdy kurs osiadł bliżej 3,7, okazało się, że ufrankowieni Polacy nie mogą już zaciągnąć żadnych innych kredytów. Przynajmniej bankowych. Część poszła w kredytowy minimalizm – jak Magda i Tomasz. Spłacają po 6 tys. zł miesięcznie za duże mieszkanie i starają się nawet trochę nadpłacać. Za to w każdej innej dziedzinie żyją bardzo skromnie. Warzywa mają z działki uprawianej na spółkę z przyjaciółmi w ogrodach działkowych, ubrania – z wymian towarzyskich. Dzieci puścili do publicznej szkoły, bo to taniej. Mimo że on ma angaż w międzynarodowej – korporacji i należy do garstki Polaków, którzy na etatach zarabiają powyżej 10 tys. zł, Magda i Tomasz jeżdżą kilkunastoletnim samochodem. Z konieczności wskrzeszają dawne inteligenckie ideały: finansowa powściągliwość, książki z drugiej ręki, zabawki dziecięce własnego wyrobu.
B. zmieniła życie. Odeszła z korporacji, wynajęła mieszkanie kupione za kredyt, sama mieszka dziś na prowincji. Żyje z rękodzieła – szyje ubranka dla psów i sprzedaje w internecie. Gotuje w domu, bo taniej, z tego, co jest w lodówce; robi dużo przetworów. Socjologowie postawę, którą umownie nazwać można programowym minimalizmem, szacują w tym pokoleniu na kilkanaście procent.
Liczni wyjechali. Wielu ciągnie po kilka etatów, przed każdym 10. miesiąca w panice sprawdzając kurs franka. Ci żyją w ciągłym lęku o utratę pracy. Czasem decydują się na rzeczy, po których trudno jest spojrzeć sobie w twarz. N., obciążona kredytem na 500 tys. zł i drobnicą na operację migdałków córki (publiczna służba zdrowia nie dała rady), kurs angielskiego i komputer z dobrym programem graficznym, robiła branżową gazetkę. Pieniądze średnie, ale regularne. Żeby obniżyć koszty, zatrudniała kolejnych ludzi „na próbę”. Pracowali za darmo, bo liczyli na umowę. Nie oszczędziła przyjaciół – ich też wykorzystała. No i przyjaciół już nie ma. Z kolei M., bojąc się zwolnienia, uknuła intrygę przeciw przyjaciółce. Poszło zgodnie z planem – pracę straciła tamta. Pół roku później poleciała sama M.
Spora grupa, odcięta od bankowych kredytów, zadłuża się w chwilówkach. W czerwcu 2017 r. było w Polsce 33 tys. osób z tego pokolenia, obsługujących 10 i więcej kredytów. Wyjąwszy takie patologiczne przypadki, firmy pożyczkowe są zadowolone z tej grupy klientów, nazywają ich Henrykami. Z angielska HENRY (High Earned Not Rich Yet), czyli nieźle zarabiający, ale jeszcze nie bogaty. Polskiemu Heńkowi przyjrzała się GfK Polonia i Clue PR: to mieszkaniec dużego miasta, z co najmniej średnim wykształceniem, zarabiający minimum 3 tys. zł na rękę (w stolicy to bardzo skromnie, ale na prowincji niemało). Ma kredyt na mieszkanie, lubi wygodne życie, na które go raczej stać. Uważa, że „bez odpowiednich pieniędzy nie można być szczęśliwym” i że „ważne jest, aby żyć na pewnym poziomie”. Bardziej niż tylko Polakiem czuje się Europejczykiem i chce żyć tak, jak się tam żyje. Ta strategia też ma krótkie nogi. Patrz wyżej.
Średniak low
Ci przedstawiciele pokolenia średniaków, którym zawodowo ułożyło się gorzej, trochę odetchnęli po rządowej decyzji o 500 plus. A potem i oni ruszyli po kredyty. Jak mówi Anna Karasińska, ekspert ds. badań rynkowych w Provident Polska, katalog istotnych dla Polaków wydatków nieustannie się poszerza. Co czwartemu zabrakło w tym roku na wakacje, zakup sprzętu RTV/AGD, co szósty narzekał na brak środków na spontaniczny zakup – np. gadżetu czy odzieży – i wspomógł się chwilówką (badania Provident Polska). Średniak pożycza najwięcej; od początku 2017 r. udzielono w Polsce 6,49 mln kredytów i pożyczek na łączną kwotę 72,11 mld zł – o 4,2 proc. więcej niż w 2016 r. – podaje Biuro Informacji Kredytowej.
W badaniach ARC Rynek i Opinia co drugi Polak przyznaje, że zdarzyło mu się spontanicznie i bez zastanowienia wydać kwotę większą niż 1 tys. zł. Spora część zaciągnęła na ten cel kredyt w banku lub pożyczkę w jednej z ponad 120 firm pożyczkowych. Co ciekawe, z badań wynika, że z rozwagą i ostrożnością w wydawaniu pieniędzy gorzej jest u mężczyzn niż kobiet. Ale jednocześnie to kobiety rządzą w pożyczkach i kredytach. W 2016 r. łącznie do spłaty miały prawie 200 mld zł (czyli blisko 73 proc. łącznej wartości zadłużenia). Blisko połowa to właśnie 35–44- latki: pożyczają na wakacje dla dzieci, drobne remonty, na nagłe wydatki, jak zakup pralki, która się właśnie zepsuła, czy naprawa samochodu. 7 na 10 pożyczających kobiet ma już na swoim koncie jakiś inny kredyt – konsumpcyjny, odnawialny lub właśnie hipoteczny.
Gdy wpływają pieniądze (zwykle pensja), kobiety od razu płacą rachunki i opłacają zajęcia dzieci (mężczyźni częściej odkładają to na koniec miesiąca). P. zostaje po uregulowaniu wszystkich, zwykle spóźnionych, rachunków 600 zł. Ciśnie więc byłego męża; już dwa razy zwracała się do sądu o podwyżkę alimentów. Zawsze było po jej myśli, aż do tego roku. Pani sędzia odeszła na emeryturę, przyszedł pan i zapytał, czy nie mogłaby wziąć się do roboty. Kredytobiorczynie 35 plus mają do spłacenia średnio po ok. 65,5 tys. zł.
Szczególną pozycją w kredytach średniaków jest ochrona zdrowia. Dentysta albo operacje, które powinny być wykonane w publicznej służbie zdrowia, ale się nie udało. Np. Tomasz pożyczył 5 tys. zł na operację nogi w warszawskiej prywatnej klinice; lekarz powiedział, że inaczej powikłanie po zakrzepie skończy się amputacją, tak więc nie miał wyjścia.
Średnie pokolenie dużo częściej niż rodzice kłóci się o pieniądze. Nieporozumienia na tym tle są jedną z głównych przyczyn rozwodów. Albo też braku rozwodów. Kredyt trzyma mocniej niż ślub. Jak u J. franki. Mieszkanie 70 m pod Warszawą. Dzieci brak. Do perfekcji opanowali umiejętność poruszania się po wspólnym lokum bez wpadania na siebie. Wieczorami, gdy on zajmuje sypialnię, czatując tam na portalach randkowych, ona bierze kuchnię. W sypialni postawili stary czajnik elektryczny, żeby on nie musiał wchodzić do niej, siedzącej na Tinderze, w sprawie herbaty. Dawno by się rozwiedli, ale nie mogą sprzedać mieszkania ani wyzwolić się z kredytu. Ona liczy, że gdy on wreszcie wda się w jakiś stały romans, wynajmie coś na mieście. Wówczas – planuje – dałaby mu rozwód, ale pod warunkiem że zostawi jej mieszkanie bez negocjowania kredytu. Który jest nie do ruszenia.
Lepiej wcale niż późno
Najstarsi długo byli wolni od kredytów. Jeszcze w połowie zeszłej dekady banki nie udzielały pożyczek ludziom po sześćdziesiątce. Zainterweniował rzecznik praw obywatelskich. W skardze chodziło o przypadek Jerzego Jedlickiego, historyka z PAN, któremu bank odmówił wydania karty kredytowej. Profesor wciąż był czynny zawodowo, karta potrzebna mu była np. z powodu służbowych podróży. Rzecznik praw obywatelskich zwrócił bankom uwagę, że to dyskryminacja. Media poświęciły sprawie sporo emocji i uwagi. A banki wprowadziły do oferty kredyty i karty dla starszych.
Niebawem zaczęły sobie chwalić nowego klienta. Jeden z wchodzących na rynek nowych banków, zarabiających głównie na kredytach, wręcz postawił na emerytów. Wyszło trochę zaskakująco, bo wnętrza – nowoczesne i minimalistyczne – zaprojektowano jeszcze z myślą o guście młodych, a tymczasem na wysokich, opływowych stołkach – hokerach – zasiedli czekający w kolejkach seniorzy, kuszeni darmowym opłacaniem rachunków za prąd. Banki dowodzą jednak, że emeryci to dziś najwdzięczniejszy klient. Sumienny, jeszcze wychowany w poczuciu, że to wstyd nie spłacać.
K. pierwszy kredyt wzięła niewiele później, w tym banku z hokerami. Drobna suma, żeby wspomóc wnuka. Spłaciła. Wzięła kolejny. I jeszcze jeden. Nie chwaliła się rodzinie. Po jakimś czasie, przy 1,6 tys. zł emerytury, miała już miesięcznie 3,5 tys. zł do spłaty. Gdy banki przestały jej pożyczać, K. przesiadła się na firmy pożyczkowe. Następny kredyt wzięła w kiosku z gazetami pod domem – miał naklejkę z bocianem. W ostatnim roku życia zadłużyła się na 60 tys. zł. Na leki, garnki z promocji, materac antyodleżynowy, cudowny koc… Z banków, prócz rat do spłaty, wyszła też z kilkoma polisami na życie, liczonymi po 100 zł miesięcznie, ale bezużytecznymi. W każdej była klauzula, że odszkodowanie nie zostanie wypłacone, jeśli K. umrze na chorobę znaną jej już w czasie podpisania umowy. A ona miała 78 lat, nadciśnienie, cukrzycę i problemy z nerkami.
Bliscy mówią, że w sprawach codziennych do końca była wzorem zdrowego rozsądku. Już po jej śmierci banki i parabanki, odczekawszy pół roku potrzebne na uprawomocnienie się objęcia spadku, zgłosiły się do syna K. Był zdumiony. Matka całe życie dbała, by mieć oszczędności. Do końca wydawała się samodzielna i poukładana. Zakupy zrobione, naczynia umyte. Specjaliści od psychologii starości podkreślają, że demencja, ujawniająca się często właśnie w stosunku do pieniędzy, często poprzedza rozwój innych chorób. Po historii ze spadkiem syn K. zaczął w internecie kampanię nawołującą do zmiany prawa spadkowego. Żeby dziedziczyło się tylko długi hipoteczne. Tych wziętych w tajemnicy przed rodziną – nie; ewentualnie, by dziedziczyć tylko do wysokości spadku. Minęło kilka lat, prawo się nie zmieniło.
A banki dalej są zadowolone z seniorów. Dziś w słowniku pożyczkowym nie ma słowa „emeryt”. Podział idzie bardziej przez sposób życia, nie wiek. Blumersi to ludzie od pięćdziesiątki do siedemdziesiątki, nawet trochę starsi, wypłacalni – no i już bez kredytu hipotecznego. Blumers pracuje nawet na emeryturze, ma pasje, lubi podróże – a w efekcie korzysta z kredytów bankowych i ofert firm pożyczkowych, w zależności od tego, co mu się bardziej opłaca. Blumersi to – zdaniem Anny Karasińskiej z pionu badawczego Providenta – około jednej piątej kredytobiorców.
Bez zahamowań
Okazuje się, że najmniej, bo zaledwie 12 proc., jest w Polsce „aktywnych tradycjonalistów”. Tych, którzy, jak nie muszą, to pożyczek nie biorą. W starszym pokoleniu występowali jeszcze w miarę licznie, w młodszym prawie ich nie ma. Po dwóch latach dyskusji o kieracie, niewolnictwie, jakim może się stać kredyt, wciąż jesteśmy drugim po Rumunach najchętniej zadłużającym się narodem w Europie.
Nowe jest tylko poczucie, że to żaden wstyd brać pożyczki. Oraz że nie jest wstydem nie spłacać, że dług to zawsze wina banku, bo nie powinien był pożyczać. W internecie zaroiło się od instytucji przekonujących, że każdą windykację można opóźnić, zablokować, uniemożliwić. W pełni legalnie – piszą firmy oferujące szkolenia z unikania spłat długów. Na przykład: w dziewięciu lekcjach, jak zablokować licytację mieszkania czy wykorzystać anonimowe rachunki bankowe (czymkolwiek są). Dłużnicy coraz częściej znają swoje prawa i twórczo z nich korzystają. Nauczyli się już, kiedy dług się przedawnia albo co zrobić, żeby tak się stało.
Za to ciągle łatwo wpuścić ich w maliny, kiedy dopiero chcą pożyczyć. Gdy niedawno świadomością ekonomiczną różnych nacji zajęło się OECD, wylądowaliśmy na ostatnim, 30. miejscu w Europie. Polacy nie potrafią oszacować, czy stać ich na pożyczkę, oraz nie rozumieją, że bank albo instytucja parabankowa zarabia na pożyczaniu. Są łatwowierni jak dzieci.
Przełom roku to największe żniwa dla branży pożyczkowej. Oferenci najpierw kuszą: „spraw, żeby były to magiczne święta z mnóstwem fantastycznych prezentów”, potem nęcą: „w grudniu 2017 r. każdy klient ma szansę wygrać nagrody o wartości 3,5 tys. zł”. W „świątecznym wydarzeniu” można zdobyć smartfon albo smartwatch. Niżej, już mniejszymi literkami, jest na ulotce koszt pożyczki: od 100 proc. do niemal 2 tys. proc.! Brniemy w to i już dawno straciliśmy zdrowy rozsądek. Tylko w ciągu trzech miesięcy 2017 r. przybyło w Polsce 124 tys. zadłużonych.