Artykuł w wersji audio
Na jednej kradzieży można wziąć kilka milionów albo więcej. To lepiej niż skok na bank. Dlatego trudno się dziwić, że w ostatnich latach właśnie wokół takich przestępstw wyrósł podziemny przemysł. A więc: ludzie od wyszukiwania atrakcyjnych nieruchomości i grubych kont w bankach, kolejni zajmujący się gromadzeniem informacji o ich właścicielach, jeszcze inni preparujący fałszywe dokumenty, wreszcie – wyszukujący ludzi, którzy mają wiarygodnie grać rolę właścicieli. Pomniejszą rolę grają np. wizażystki, zajmujące się nadawaniem „słupom” odpowiedniego wieku i prezencji – bo w tego rodzaju przestępstwie nie wystarczy byle słup. Potrzeba perfekcyjnego odegrania roli. Według policjantów z wydziału ds. odzyskiwania mienia Komendy Stołecznej Policji jedna z rozpracowanych właśnie grup działała od 2006 r. – Grupa przestępcza to jest pewna korporacja, która myśli, jak zdobyć pieniądze, tylko że w sposób nielegalny. Pojawił się pomysł wykradania tożsamości i brania pożyczek, których oczywiście nikt nie zamierzał spłacać, pod zastaw cudzych nieruchomości. Członkowie grupy wynajdowali działki w dobrych lokalizacjach i podszywali się pod właściciela, wykorzystując do przestępczych celów fundamentalną zasadę prawną, jaką jest jawność ksiąg wieczystych – mówi podinsp. Janusz Gruchalski, p.o. naczelnika wydziału. – Na podstawie sfałszowanego pełnomocnictwa albo fałszywego dowodu „właściciela” docierali do ksiąg wieczystych i tam znajdowali dalsze potrzebne dane.
Potem było już z górki. Kilka miesięcy, trochę starań – i miliony skradzione.
Złodziej rolnikiem
Oto jedna z rozpracowanych przez policję historii. 49-letni Adam P., ps. Muł, przedzierzgnął się w 60-letniego rolnika Andrzeja M., właściciela czterech działek po rodzicach na warszawskiej Białołęce. Ponad 14 ha w okolicy, gdzie metr kwadratowy gołej ziemi kosztuje 200–300 zł. Zaczęto od wizażystki. Postarzyła i ucharakteryzowała Adama P. na rolnika Andrzeja M. Potem Adam P. pojechał do fotografa, żeby zrobić zdjęcie do fałszywych dokumentów, a stamtąd na działki należące do okradanego, żeby wiedzieć, co będzie sprzedawał.
Człowiekiem, który nadzorował całą operację, był zawodowy finansista, 40-letni Michał Z. Wykształcenie wyższe w dziedzinie finansów i bankowości, dyplom MBA. Pracownik banków, ostatnio partner w dużej firmie transportowej, ze stanowiskiem dyrektor zarządzający, poruszający się po Warszawie porsche cayenne. Towarzyszył aktorom w sądzie przy składaniu wniosków o wypis z księgi wieczystej, w urzędzie geodezji, skąd trzeba było pobrać wyrys z rejestru gruntu działki pod zastaw. Uczył aktorów ról, mówił, co muszą wiedzieć na temat nieruchomości i jak rozmawiać z inwestorami. W finale czuwał przed kancelarią notarialną, gdy podpisywano już umowę pożyczki z przeniesieniem własności cudzej nieruchomości.
Operacja z działkami rolnika trwała kilka miesięcy. Pierwsze dokumenty działki były niepełne, wymagały uszczegółowienia. Potem trzeba było zdobyć dane właściciela. Przestępcy dostali je, z numerem paszportu włącznie, od znajomego komornika za 3 tys. zł. Ktoś inny za 5 tys. zł załatwił fałszywe dokumenty. Potem zaczęło się szukanie inwestorów. Spotkań Adam P. ps. Muł odbył wiele, miał specjalny telefon „właściciela”, na który się z nim kontaktowano jako z rolnikiem Andrzejem M. Nawet otworzył w urzędzie gminy działalność gospodarczą na dane rolnika, gdy okazało się, że firma pożyczkowa zgodziła się dać 4 mln zł kredytu pod zastaw działek rolnika, ale nie na osobę indywidualną, tylko na firmę.
Transakcja miała być przeprowadzona u notariusza 25 lipca o godz. 16, ale pożyczkodawca przełożył ją na dzień następny, na godz. 13. I tego dnia o godz. 11 na podwórku gospodarstwa rolnika Andrzeja M. zjawił się detektyw. Jak powiedział zdziwionemu M., po to tylko, żeby zobaczyć, jak wygląda. Miał ksero dowodu z danymi rolnika, ale ze zdjęciem złodzieja Adama P. Kilka miesięcy wcześniej M. przyjął podobną wizytę, innych pożyczkodawców, pojechał wtedy do sądu, żeby złożyć stosowne zastrzeżenie w księgach wieczystych, ale urzędnik powiedział, że nie widzi ku temu przesłanek. Teraz detektyw powiedział mu, że o godz. 13 ma dojść do podpisania aktu notarialnego. Rolnik od razu pojechał na komisariat. Policja wpadła do kancelarii i zatrzymała Adama P.
Nie wytrzymała ciśnienia
Rolnik do dziś nie wie, dlaczego akurat on został wybrany na ofiarę. Nigdy nie zgubił dowodu, nie pokazywał go, nie użyczał, nigdy nie zlecał żadnych operatów szacunkowych. Według policjantów z wydziału ds. odzyskiwania mienia Komendy Stołecznej Policji czasami wystarczało, że któryś z przestępców przejeżdżał obok i jego uwagę przyciągnął kawałek ziemi.
Bo akurat niedaleko gruntów rolnika swoją trzyhektarową zabudowaną działkę na Białołęce ma Urszula L. Dokumenty jej działki już raz, kilka lat temu, pojawiły się na przestępczym rynku. Wtedy sąsiadka zagadnęła ją, pytając, dlaczego tak tanio sprzedała działkę po rodzicach. Cenę usłyszała od nowego właściciela, który już zaczął wykonywać na działce jakieś prace. W księdze wieczystej znalazła pełnomocnictwo do sprzedaży własnej nieruchomości z jej sfałszowanym podpisem, akt sprzedaży i wpis o nowym właścicielu. Odkręcenie wszystkiego, czyli sądowne unieważnienie aktu notarialnego sprzedaży, zajęło jej kilka kolejnych lat.
Gdy udało się jej przywrócić swoje posiadanie, zadzwonili z policji, żeby przyjechała pilnie na komendę. Okazało się, że dokumenty jej działki w świecie przestępczym wciąż krążą. Od policjanta dowiedziała się, że przez kilka miesięcy obca kobieta grała jej rolę, żeby pożyczyć na nią prawie milion złotych. W Urszulę L. przeistoczyła się Bożena K., która wcześniej krążyła na trasie między Dworcem Wileńskim a Centralnym i zaczepiała ludzi, prosząc o 5 zł na piwo. Pewnego razu podszedł do niej młody mężczyzna z pytaniem, czy nie chce zarobić. Została ulokowana w hotelu, dostała osobę do opieki, która ubrała ją w elegancką czerń, przygotowywała do występów, czyli spotkań z inwestorami, i woziła Bożenę K. po urzędach. Musiała być wiarygodna, tak żeby nie poznali się na oszustwie. W decydującym momencie jednak „nie wytrzymała ciśnienia” – jak to określił później szef grupy przestępczej Sebastian R., ps. Róża (zawód wyuczony: specjalista ds. turystyki, ojciec był gangsterem ze starego Pruszkowa). Zwyczajnie uciekła z kancelarii notarialnej w trakcie podpisywania umowy pożyczki. Ale zdobyli nowych inwestorów w Sopocie, którzy zgodzili się wyłożyć 860 tys. zł pod zastaw nieruchomości Urszuli L. Przestępcy znaleźli ją więc, wsadzili do land rovera i zawieźli do Sopotu, gdzie w kancelarii notarialnej podpisała się jako Urszula L. na umowie pożyczki na rok, z natychmiastowym przekazaniem działki i prawem do obciążenia jej długami. Bożena K. wróciła z gotówką do Warszawy, gdzie została zatrzymana przez policję rozpracowującą gang. Śledztwo dotyczące działania grupy Sebastiana R. wciąż trwa. Zarzuty przedstawiono już 18 osobom, ale sprawa jest rozwojowa. Dotyczy wielu nieruchomości.
Aresztowani składają obszerne zeznania, ujawniając szczegóły oszustw. Mówią wprost, że gdy w urzędzie pojawia się ktoś z pełnomocnictwem od właściciela nieruchomości, to na 90 proc. kroi się oszustwo. Numer księgi hipotecznej można znaleźć w urzędzie gminy, w wydziale geodezji, a nawet w internecie. Skala tego procederu jest obecnie ciągle badana.
Oprócz pożyczek pod cudze nieruchomości podobnymi metodami kradnie się pieniądze z kont bankowych. To również dziesiątki przestępstw na miliony złotych. Urobek jednej tylko grupy przestępczej za kilka miesięcy: 500 tys. zł w BOŚ, 1 mln 700 tys. zł w BZ WBK, 2 mln 250 tys. zł w PKO BP Inteligo. Zaczynało się zwykle podobnie. Na przykład tak: Michał Z., ów finansista z dyplomem MBI, miał w jednym z banków zaprzyjaźnioną dziewczynę, 29-letnią Annę Ł. Prawniczkę, która za niewielkie pieniądze pracowała przy obsłudze klienta, a chciała więcej zarobić. Ustalenie, jak wykorzystać tę znajomość, kogo w tym banku można oskubać, wziął na siebie Sebastian R., syn gangstera z Pruszkowa. Jak wyjaśniał: „Znałem ludzi, którzy mieli dojścia do banków. Jest to zorganizowana grupa przestępcza zajmująca się na terenie całej Polski dużymi wyłudzeniami pieniędzy z banków. To od nich dostałem dane”.
Średnia liga
Padło na małżonków S. i ich lokatę na 1 mln 14 tys. zł. R. z pomocą innych przestępców uzyskał wszystkie dane właścicieli, włącznie z wzorem podpisu. Anna Ł. z banku za przeprowadzenie transakcji zerwania lokaty dostała 70 tys. zł w reklamówce. Dzień przed transakcją przestępcy podprowadzili pod bank fałszywą właścicielkę z podrobionym dowodem osobistym i pokazali jej Annę Ł., żeby wiedziała, do którego okienka ma podejść.
Nim zerwano lokatę, „klientka” zmieniła jeszcze w banku numer telefonu, na który standardowo wysyłano powiadomienia – na wypadek kontrolnego telefonu z centrali do klienta, co banki praktykują, gdy chodzi o duże przelewy. I zmieniła wzór podpisu. Pieniądze z lokaty poszły szybkim trybem i po dwóch godzinach były już na koncie przestępców, skąd jeszcze tego samego dnia wypłacono je przez bankomaty. Tę część kradzieży organizował 32-letni Norbert W., kiedyś pracownik banku, który sam o sobie mówi, że w swoim życiu zajmował się głównie czyszczeniem kont.
W tym czasie Sebastian R., architekt skoku, „siedział z kumplami w lodziarni w okolicach Chłodnej i Żelaznej na warszawskiej Woli. Na stolikach mieli porozkładane papiery, które dotyczyły przestępstwa” – opowiadał Norbert W. Na kartkach Sebastian R. miał wypisane w 30 punktach, jakie dane są potrzebne. Zwykle gdy posiadał już komplet dokumentów niezbędnych do likwidacji konta czy kradzieży czyjejś własności, sprawdzał, jak to najłatwiej zrobić, czyli kto gdzie ma znajomych, gdzie są najłatwiejsze procedury. I wówczas zlecał podwykonania. „Oni potrafili tam siedzieć cały dzień i zbierać informacje od ludzi i wydawać dokumenty do realizacji” – zeznawał Norbert W. W trakcie śledztwa Sebastian R. przyznał się do przestępstw na kilkanaście milionów.
Policjanci dodają, że w samej tylko Warszawie grup działających w podobny sposób i według powyższych schematów jest co najmniej kilka. Grupa Sebastiana R. to wśród nich raczej średnia liga.