Z jednej strony postaw nową pisowską miotłę. Ekipę przeświadczoną o swej moralnej racji i odczytującą każdą krytykę swoich poczynań jako spisek wrażych sił. Z drugiej postaw zwyczajnych pracowników. Przekonanych, że starali się wykonywać swoje obowiązki najlepiej jak umieli. I właśnie za to dostali od nowej władzy po głowie. Całość osadź w kontekście starych jak III RP folwarcznych stosunków pracy oraz kompletnej indolencji instytucji, które powinny takim spięciom zapobiegać. Tak w skrócie wygląda panorama konfliktu, który od półtora roku rozgrywa się w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych (PWPW). Nasza opowieść o tym sporze oparta jest na rozmowach z jego bezpośrednimi uczestnikami oraz obserwatorami. Świadomie rezygnujemy jednak z cytowania naszych rozmówców. Dla wielu z nich jest to podstawowy warunek, by odważyli się opowiedzieć, co widzieli.
Zarzut I: pacyfikacja rady nadzorczej
PWPW to jedna z najważniejszych polskich spółek Skarbu Państwa. Zajmuje się produkcją banknotów, dokumentów, druków zabezpieczonych, a ostatnio również systemów IT. Firma zatrudnia ok. 2 tys. osób. Stabilne źródło zysków gwarantuje jej pozycja państwowego monopolisty. Najwyższe stanowiska w PWPW są od lat obsadzane z klucza politycznego. Zważywszy na strategiczne znaczenie firmy, ma to swój sens. Nie inaczej było więc po wyborach 2015 r., gdy prezesem zarządu mianowano Piotra Woyciechowskiego, zaufanego towarzysza Antoniego Macierewicza. Obaj panowie byli razem zarówno w czasie słynnej „nocy teczek”, jak i przy likwidacji WSI. Nawet na prawicy nietrudno znaleźć jednak i takich, którzy na dźwięk nazwiska Woyciechowski znacząco przewracają oczami. „Z wykształcenia astronom. W swojej karierze łapał różne synekury z publicznego rozdania – a to jakaś gminna spółka, a to rada nadzorcza (jak u Barei, gdzie Jerzy Dobrowolski był z zawodu dyrektorem)” – pisał o nim rok temu w „Super Expressie” Łukasz Warzecha.