Społeczeństwo

Strachy na Lachy

Strachy na Lachy. Prof. Bilewicz o tym, dlaczego Polacy tak się boją uchodźców

Prof. Michał Bilewicz Prof. Michał Bilewicz Krzysztof Żuczkowski / Forum
Rozmowa z prof. Michałem Bilewiczem, szefem Centrum Badań nad Uprzedzeniami na Wydziale Psychologii UW, o tym, dlaczego Polacy tak boją się uchodźców i jak ten lęk podsycają politycy.
„Lęki biorą się z podsycanej przez polityków obawy, że z powodu uchodźców nasz naród przestanie istnieć”.Krzysztof Żuczkowski/Forum „Lęki biorą się z podsycanej przez polityków obawy, że z powodu uchodźców nasz naród przestanie istnieć”.
Manifestacja przeciwko islamizacji, Kraków, listopad 2015 r.Jakub Porzycki/Forum Manifestacja przeciwko islamizacji, Kraków, listopad 2015 r.

Joanna Solska: – Prawdziwy Polak, to brzmi groźnie…
Michał Bilewicz: – Pod flagami narodowymi odbywają się dziś demonstracje przeciwko uchodźcom i zdrajcom narodu. Pojęcia takie, jak „patriotyzm”, „duma narodowa” zostały zawłaszczone przez skrajną prawicę.

Nie musiała ich zawłaszczać. Wcześniej liberalna strona je porzuciła, przestała o nich mówić. Kiedy to się stało?
Jeszcze w latach 90. Tomasz Zarycki, socjolog z UW, wini za to inteligencję. Uważa, że dla inteligentów (jakkolwiek byśmy ich definiowali) ważne jest, by się odróżniać od reszty społeczeństwa. Ta odrębność pozwalała podbudowywać swój status. Gdy inteligencja zbiedniała, straciła swój społeczny prestiż na rzecz dynamicznych przedsiębiorców, a ludzie bardziej zaczęli cenić bogactwo niż walory kapitału kulturowego. Inteligenci stracili swoją pozycję społeczną i próbowali ją odzyskać przynajmniej na jakimś psychologicznym poziomie. Osoby, które czuły przynależność do tej formacji, podkreślały ją sposobem definiowania swoich gustów, stylu życia, pewnej pogardy dla pieniędzy. Odróżniały się, budując poczucie swojej wartości na przekonaniu, że są elitą.

A więc to nasza wina?
Wytworzyła się swego rodzaju kultura narzekania na społeczeństwo. W rozumieniu inteligenta Polacy to ludzie niewystarczająco zachodni, niewystarczająco europejscy, zapóźnieni cywilizacyjnie i roszczeniowi. Pojawiło się przekonanie, że społeczeństwo nie dorosło do transformacji ustrojowej, nie rozumie jej, nie potrafi docenić jej efektów. Te podziały w latach 90. stały się już bardzo wyraźne.

Przestaliśmy uważać, że polskość jest ważna?
Przestaliśmy o tym mówić. Wydawało nam się, że nowoczesny patriotyzm nie polega na maszerowaniu z biało-czerwoną, ale na pracy dla Polski. Nie mówiliśmy, jak bardzo kochamy ojczyznę, ale o moralności podatkowej. Nie optymalizowaliśmy naszych obciążeń na rzecz państwa i byliśmy z tego dumni. Protestowaliśmy przeciwko niszczeniu Rospudy, nie nazywając tego patriotyzmem. Teraz protestujemy przeciwko masowej wycince Puszczy Białowieskiej, bo każde drzewo wycięte niepotrzebnie w Polsce boli nas bardziej niż drzewa wycinane w Niemczech czy na Białorusi.

Błąd polegał na tym, że nie używaliśmy przy tym właściwych słów?
Uznaliśmy, że retoryka patriotyczna upodabniałaby nas do reszty, od której chcieliśmy się odróżniać. Socjologowie w tym właśnie widzą źródło polaryzacji Polaków.

Teraz odróżniamy się stosunkiem do uchodźców. 70 proc. społeczeństwa ich w Polsce nie chce.
Staliśmy się łatwym łupem dla polityków, którzy odrębność inteligencji zauważyli i postanowili wykorzystać. Elity stały się wrogiem. Potomkami zdrajców, którzy rządzą zwykłymi Polakami. Taki dyskurs jest łatwy do przekazania społeczeństwu. Identyfikuje wroga odpowiedzialnego za nasze porażki. Teraz propaganda straszy inteligentem jako nieodpowiedzialnym idealistą, który sprowadza do Polski gwałcicieli i terrorystów. Politycy prawicowi zdają się mówić: patrzcie, te gardzące wami elity ryzykują wasze życie i bezpieczeństwo waszych córek.

Ale błąd popełnili także psychologowie i socjologowie, przez lata przekonując, że silna tożsamość narodowa jest źródłem wielkich problemów społecznych: uprzedzeń, dyskryminacji. Potwierdzały to eksperymenty. Uczestniczący w nich ludzie, którzy silnie identyfikowali się z jakąś grupą, zaczynali automatycznie dyskryminować obcych. To naukowcy zbudowali fałszywą opozycję, przeciwstawiając silnej tożsamości narodowej brak tożsamości. Czyli kosmopolityzm. Do Polaka, który czuje się Europejczykiem, łatwo przyczepić etykietę zdrajcy.
Teraz nauki społeczne usiłują ten błąd naprawić. Nie deprecjonują już silnego przywiązania do wspólnoty, ale zauważają, że może ono być zdrowe lub narcystyczne. Zdrowa identyfikacja wiąże się z większym zaangażowaniem społecznym, troską o środowisko naturalne, a nawet zdolnością do pojednania z innymi narodami. Inaczej jest z narcyzmem. Potwierdzają to ostatnie badania Aleksandry Cichockiej z Uniwersytetu Kent w Wielkiej Brytanii. Człowiek w narcystyczny sposób przywiązany do swego narodu nie dąży do tego, by jego naród był jak najlepszy, ale by był przez innych postrzegany jako najlepszy. Prawda nie ma znaczenia. Ta postawa wynika z niepewnej samooceny zbudowanej na wątpliwościach, kryje się za nimi niskie przekonanie o wartości własnego państwa i narodu. Wie, że jego naród wcale nie jest taki zdolny ani wybitny, ale chce, żeby świat tak o nim myślał. Tacy ludzie są bardzo podatni na zranienie. Każdy jest dla nich potencjalnym wrogiem.

Bo z pewnością ma złe intencje?
Dostrzegają je tam, gdzie ich nie ma. Słyszą wypowiedź o „polskich obozach zagłady” i są pewni, że to nie jest ignorancja mówiącego, ale chęć zaszkodzenia Polsce. Mówiący z pewnością realizuje w ten sposób jakieś wredne interesy, ma ukryte cele. Osoby narcystycznie przywiązane do narodu będą notorycznie poszukiwać ukrytych sensów i znaczeń w wypowiedziach przywódców innych państw, będą śledzić, czy przypadkiem na karnawałowych paradach nie pojawiły się prześmiewcze przedstawienia Polski.

Aleksandra Cichocka pokazywała Polakom artykuły na temat rocznicy 1989 r. i upadku komunizmu. W jednym autor doceniał rolę Polaków i Okrągły Stół. W drugim podkreślał zburzenie muru berlińskiego i nie wspominał o naszych zasługach…
Osoby narcystyczne uważały, że to nie jest przypadkowe, iż historia nas nie docenia. Budowały teorie spiskowe, uznawały, że celem jest walka z Polakami. Z badań Cichockiej wynika też, że drugą konsekwencją tej narcystycznej tożsamości jest ogólna skłonność do uprzedzeń. Niechęć do uchodźców, obcych, muzułmanów.

Dlaczego do uchodźców?
Lęki biorą się z podsycanej przez polityków obawy, że z ich powodu nasz naród przestanie istnieć. Psychologowie nazywają to kolektywną trwogą, która jest starannie skrywana. Obcy zagrożą naszej kulturze, Polska przestanie być chrześcijańska, może w ogóle zniknie.

Mszczą się zabory, wiemy, że utrata państwowości jest możliwa.
Nasza historia odgrywa dużą rolę. Przypominanie o tym, jak Polska stawała się ofiarą, skłania nas do snucia teorii spiskowych. Do interpretowania dzisiejszych wydarzeń politycznych w kategoriach spisku przeciwko Polsce.

Własnej winy nie dostrzegamy?
Badania, które prowadziliśmy wspólnie z Cichocką, wskazują na kolejną przyczynę narcystycznej tożsamości. Tkwi w historii osobistej ludzi, ich doświadczeniach. Skłonność do niej przejawiają osoby, które mają poczucie utraty kontroli nad własnym życiem, braku wpływu na własny los. Takie były osoby ciężko doświadczone przez transformację. Bo zbankrutował zakład, z którego żyło całe miasto, bo straciły pracę. Wtedy pojawia się silna potrzeba wspólnoty.

Pomaga odzyskać kontrolę?
Wynika z silnej potrzeby bycia docenionym. Jako cząstka narodowej wspólnoty, która też musi zostać doceniona. Ludzie chcą, żeby naród był triumfujący, wielki, zwycięski, to pozwala zapomnieć o własnych problemach.

Ale dlaczego te postawy przypisane są prawicy? Przed 10 laty tłumaczyliśmy, że głosują na nią ofiary transformacji. Dziś ten pogląd już się nie broni. Po prawej stronie jest wiele osób, które można nazwać ludźmi sukcesu.
Z większości badań społecznych wynika, że nadal znacznie częściej na skrajną prawicę głosują osoby uboższe, o gorszym statusie ekonomicznym, gorzej wykształcone. Ale jest jedna wyraźna nowość. Partie radykalne zyskały najmłodszych wyborców. Tych, którzy jeszcze niedawno lgnęli do Palikota, PO czy SLD. Badania, które prowadziliśmy tydzień przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi, pokazały, że Kukiz, PiS i Korwin zgarną dwie trzecie głosów młodzieży.

Co się stało, że młodzi się zmienili? Kryzys? Prekaryzacja?
Precyzyjnych odpowiedzi nie ma, raczej spekulacje. Obecnie życie młodzieży jest znacznie bardziej niepewne niż wtedy, gdy na rynek pracy wchodziło moje pokolenie i etat nie był czymś nieosiągalnym. Brakuje poczucia bezpieczeństwa.

Socjologowie mówili, że młodzi są elastyczni, łatwiej przystosowują się do szybko zmieniającego się świata niż starzy.
To była iluzja. Potrzeba pewnej przewidywalności własnego życia jest podstawową potrzebą człowieka.

Tę potrzebę w pełni rozumiem. Ale nie rozumiem, dlaczego młodzi, o wiele lepiej wykształceni, stali się podatni na teorie spiskowe?
Jeżeli tracę wpływ na własne życie, mam poczucie, że politycy nie realizują tego, do czego się zobowiązali, i nie reprezentują moich interesów, to zaczynam się zastanawiać, czyje reprezentują? Jeśli ja nie mam na nich wpływu, to kto go ma, bo ktoś przecież musi? Amerykański psycholog Aaron Kay nazywa to kompensacją kontroli. Pojawia się związek między utratą kontroli i prekaryzacją a teoriami spiskowymi.

I dlatego wierzą w zamach?
PiS to nie tylko wiara w zamach. Pierwszym dużym sukcesem tej formacji było zwycięstwo Andrzeja Dudy, w jego kampanii zamachu nie było. Ale teorie spiskowe jak najbardziej. Że Polską rządzą skorumpowane elity, potomkowie zdrajców, resortowe dzieci. Ludzie, którzy realizują mroczne interesy jakichś zakulisowych sił, agentów WSI, do tej pory nierozliczonych za wrogą działalność. Z badań wynika, że jednym z trzech powodów głosowania młodych na prawicę była wiara w teorie spiskowe. Młodzi wierzą, że polityką rządzą spiski.

I to jest ta oferta PiS dla młodego pokolenia?
Drugim powodem jest poczucie relatywnej deprywacji młodzieży. Nie chodzi o to, że sytuacja ekonomiczna jest szczególnie zła, bo przecież ich poziom konsumpcji jest nieporównanie wyższy niż ich starszych braci. Chodzi raczej o przekonanie, że nie poprawia mi się tak szybko jak innym.

Jakim innym?
Dla młodzieży głównym źródłem wiedzy jest internet. Tam znajdują informacje na temat życia i konsumpcji celebrytów, ludzi biznesu. Czują się od nich gorsi, biedniejsi. Stają się świetną pożywką dla polityków, którzy sugerują, że te elity przejadają to, co im się należy.

Czyli internet powoduje poczucie relatywnej deprywacji?
Jest stałym źródłem frustracji, uświadamia, na co mnie nie stać. Trzecią przyczyną głosowania na prawicę był lęk przed napływem uchodźców. O jego podsycanie obwiniam media. Centrum Badań nad Uprzedzeniami wspólnie z Fundacją Batorego robiło badania w latach 2014 i 2016. Chodziło o to, jak wzrosła fala mowy nienawiści. Nie zaskoczyło nas, że jest jej coraz więcej w internecie, bo jest poza kontrolą. Zdumiało, że to samo dzieje się w mediach tradycyjnych, które powinny dbać o standardy. W ciągu tych dwóch lat aż dwa razy więcej dorosłych Polaków stwierdziło, że miało do czynienia z islamofobiczną mową nienawiści w telewizji. Podwoiła się też liczba młodych deklarujących kontakt z mową nienawiści na łamach prasy. Efektem tego jest spadek wrażliwości. Takie same teksty, które w 2014 r. badani uznawali za islamofobiczną mowę nienawiści, krzywdzącą i niesprawiedliwą wobec muzułmanów, dwa lata później uznali za normalne. Już nie domagali się ich zakazu.

Oswoiliśmy się.
Sposób przedstawiania zamachów terrorystycznych zawsze wskazywał ich religijny charakter. Nigdy natomiast nie pojawiała się informacja, że społeczność muzułmańska je potępiła.

To by coś zmieniło?
Dużo. Potwierdzają to badania, jakie robiliśmy z Jackiem Wasilewskim, medioznawcą. Wystarczy dodać zdanie, że mimo zamachu Brytyjczycy nadal akceptują obecność muzułmanów – a u odbiorcy informacji, zamiast paniki i potrzeby odgrodzenia się murem, pojawi się chęć wsparcia racjonalnych sił islamu w walce z radykalizmem. Wystarczy dodać małą informacje, że lokalna społeczność muzułmańska odcięła się od sprawców zbrodni – a przecież tak się dzieje przy prawie każdym zamachu – a u telewidza nie wzbudzimy islamofobii.

Fala niechęci do uchodźców i imigrantów nie obejmuje Wietnamczyków, bo nie da się ich posądzać o terroryzm?
Ale też kontakt z nimi jest znacznie dłuższy. Gdyby Polacy mieli na co dzień do czynienia z muzułmanami, wtedy siła rażenia przekazu medialnego nie byłaby tak duża. Straszyć jest łatwiej tymi, których nie znamy.

Strach się dobrze sprzedaje. Politycy go wyczuwają i wykorzystują.
Autorem pojęcia „handlarze strachu” był Zygmunt Baumann, który użył go kilkanaście lat temu. Nazywał tak demagogicznych populistycznych polityków, którzy konsumują ludzkie lęki wynikające z niepewności codziennego życia. Politycy dzisiejsi wspięli się na wyższy poziom. Są w stanie wygenerować lęk irracjonalny, jakim jest strach przed muzułmanami, którzy w ogóle do Polski nie trafili. Nie dlatego, że PiS nie zgodził się na mechanizm relokacji, ale dlatego, że Polska nie jest dla nich krajem atrakcyjnym.

Ale i tak najbardziej boją się ich rolnicy, którzy żadnego uchodźcy na oczy nie widzieli.
Właśnie dlatego, że nie widzieli. Psychologowie opisują ten mechanizm jako hipotezę kontaktu. Niemcy, którzy mają wielu Turków za sąsiadów, gdzie piłkarze tureckiego pochodzenia mają udział w zwycięstwach narodowej drużyny piłkarskiej, mieli czas poznać muzułmańskich imigrantów. Trudniej ich teraz przestraszyć uchodźcami. W Polsce w zasadzie uchodźców nie ma. Ta homogeniczność etniczna Polski w jakimś sensie odpowiada za to, że tak łatwo jest rozniecić lęk.

Jaka część z tych, niechętnych uchodźcom, nie tyle się ich naprawdę boi, co uważa, że lepiej sobie nie ściągać na głowę kłopotu?
Przykładem jest nasz minister nauki, który oświadcza, że nie chce widzieć na polskich uczelniach zdolnych studentów z krajów muzułmańskich, a jednocześnie wręcza nagrody dwóm najlepszym zagranicznym magistrantom w Polsce… Irakijczykowi i Irańczykowi.

Islamofobia łagodzi poczucie relatywnej deprywacji?
Jest dla wielu ludzi próbą odbudowania swojej pozytywnej tożsamości w innym wymiarze. Czują się gorsi nie tylko od celebrytów, ale nawet od swoich kolegów, którzy wyjechali na studia i wiedzie im się lepiej. Teraz nadarza się okazja znalezienia gruntu, na którym poczują się pewniej. Stają się obrońcami cywilizacji chrześcijańskiej, obrońcami Europy. Wystarczy tylko wybić szybę w budce z kebabem.

Nie są bandytami, tylko…
Rycerzami wielkiej sprawy. Czują nad resztą społeczeństwa wyższość moralną. I to jest bardzo niebezpieczne. Dając ludziom przekonanie, że stają się obrońcami zachodniej cywilizacji, łatwo możemy legitymizować działania bezprawne i przestępcze. Mieliśmy już w Polsce wiele przykładów napaści na osoby śniade albo niemówiące po polsku. Ci, którzy ich dokonywali, nie czuli się bandytami, ale obrońcami polskości. Odpowiedzialność za to ponoszą politycy, którzy opowiadali o pierwotniakach i zarazkach, które zostaną do nas przez uchodźców przywleczone, jeśli nie postawimy temu tamy, i naród polski zginie. Polityk, który używa takiego języka, bierze na siebie odpowiedzialność za bandytyzm i przestępstwa z nienawiści.

Z kręgów skrajnej prawicy wyszedł postulat, by ściągnąć do kraju Janusza Walusia, który zabił w RPA komunistycznego przywódcę Chrisa Chaniego. Obrońca apartheidu ma się stać symbolem wyższości moralnej? Współczesnym żołnierzem wyklętym?
Miał całą listę osób, które zamierzał zabić. Był na niej również Nelson Mandela. Waluś zamordował w przekonaniu, że walczy poniekąd o wolną Polskę, bo broni świat zachodni przed zalewem komunizmu. Nie kierował się żadną korzyścią, prywatnie nic do ofiary nie miał, typowe morderstwo z idealizmu. Dla wielkiej idei wolno popełnić każdą zbrodnię. Idea wyłącza normy moralne, inny człowiek przestaje być wart życia.

Liderzy prawicy bawią się niebezpieczną bronią.
Ona stanie się szczególnie niebezpieczna, jeśli jacyś uchodźcy rzeczywiście się u nas pojawią. Przyjdzie pokusa, żeby straszyć tymi, którzy już tu są. Niektórzy mogą uwierzyć, że trzeba bronić narodu przed zagładą. Niemcy też przez to przechodzili pod koniec lat 90. i na początku tego stulecia, gdy neofaszyści dokonywali mordów na muzułmanach. Po latach potrafili się z tym uporać. Nas dopiero to czeka.

Dlaczego Niemcom się udaje? Stłamsili swoją tożsamość narodową?
Wręcz odwrotnie. Wprawdzie niemiecki satyryk mówił, że „jesteśmy dumni z niebycia dumnymi”, bo po Holocauście silna tożsamość narodowa wydawała się czymś bardzo niebezpiecznym, ale Niemcy ją mają. Ta silna tożsamość utwierdza ich w przekonaniu, że imigranci, których tak bardzo potrzebuje ich gospodarka, w drugim czy trzecim pokoleniu staną się Niemcami. Zostaną zasymilowani, wzbogacą kulturę niemiecką. Nie boją się ich.

Skąd wiara, że się nie boją?
Byłem w Lipsku, gdy Pegida, usiłująca wzniecać niechęć do uchodźców, zaczęła organizować marsze mocno przypominające te z dawnych lat. Każdy taki marsz spotykał się z o wiele liczniejszym, spontanicznym kontrmarszem ludzi protestujących przeciwko odradzaniu się faszyzmu. W końcu Pegida ze swoich demonstracji zrezygnowała. Jej członkowie widzieli, że są w mniejszości.

Czyli Polacy boją się, że zostaniemy „zsurmaczeni”, a Niemcy wierzą, że uchodźcy przyjmą ich kulturę. Ich otwartość na obcych bierze się z ich pewności siebie, swojego państwa i swojej kultury. To silny kraj, z potężną gospodarką. Nasza pewność siebie zawsze będzie strachem podszyta.
Ale mamy kulturę, którą przez wieki wzbogacało wiele pokoleń obcych – Czechów, Austriaków, Żydów, Tatarów, Ormian, którzy stali się prawdziwymi Polakami. Nie powinniśmy mieć kompleksów.

Uważa pan, że polityce handlowania strachem nie można dziś w Polsce przeciwstawić polityki oferującej społeczeństwu jakąś wizję pozytywną? Że u nas dzisiaj żadne „Yes, we can” się nie przebije? Że strach można przezwyciężyć tylko strachem?
Strach wypiera nadzieję, jest szybszy, blokuje inne emocje.

To propozycja dla opozycji? Chce pan, żeby wykreowała potwora, który przestraszy nas bardziej niż uchodźcy?
Nie musi kreować, to niebezpieczeństwo jest jak najbardziej realne. Myślę o groźbie wyprowadzenia Polski z europejskiej wspólnoty albo wykluczenia nas przez samą wspólnotę z powodu braku poszanowania jej wartości. Warto zdawać sobie sprawę z tego niebezpieczeństwa i jego konsekwencji dla Polski i dla narodu.

rozmawiała Joanna Solska

Polityka 22.2017 (3112) z dnia 30.05.2017; Temat tygodnia; s. 19
Oryginalny tytuł tekstu: "Strachy na Lachy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama