Strzał z tasera
Tragiczna śmierć niewinnego człowieka na komisariacie. Czy ktoś poniesie odpowiedzialność?
Komunikaty policyjnych decydentów sprzed roku przekazywały taką kolejność: naćpał się, spadł z krzesła, umarł. I konkluzja: to nie jest wina policji, interwencja odbyła się w zgodzie z przepisami.
Dzisiaj już wiemy, że nie było krzesła, ale zimna posadzka w policyjnej toalecie. Interwencja policjantów polegała na maltretowaniu bezbronnego człowieka. Tam nic nie było w zgodzie z przepisami.
W organizmie ofiary odkryto co prawda ślady narkotyku, ale do śmierci doszło po kilkakrotnym użyciu przez funkcjonariuszy tasera, czyli paralizatora rażącego elektrodami. Taser powoduje silny ból i chwilową utratę przytomności. Jest groźny dla życia, jeżeli osoba rażona spożywała alkohol, narkotyki, niektóre rodzaje leków albo chorowała na serce. Policjanci mogą używać tego urządzenia wyłącznie w celu obezwładnienia osobnika zagrażającego bezpieczeństwu innych osób.
Igora Stachowiaka pomylono z poszukiwanym listem gończym przestępcą. Kiedy zatrzymano go o 6 rano na rynku we Wrocławiu, nie był dla nikogo groźny. Stał samotnie, gdy podjechał radiowóz, potem drugi. Czterech policjantów obezwładniło go i zakuło w kajdanki. Jeden z funkcjonariuszy użył paralizatora.
Dzisiaj już wiemy, że na komisariacie skutego Igora rzucono na podłogę w toalecie. Tam próbowano go przesłuchać. Poniżano go i przeklinano. Prawdopodobnie pobito. Wreszcie dwa albo trzy razy wystrzelono z tasera. Policjanci pochylali się nad leżącym. Na podstawie nagrania nie wiemy, co w tym czasie robili z tracącym świadomość człowiekiem.
To właśnie kamera zamontowana w paralizatorze nagrała te mrożące krew w żyłach sekwencje. Policjanci musieli wiedzieć, że pastwią się nad człowiekiem, który mógł spożywać wcześniej alkohol lub zażyć narkotyk. Mieli więc pełną świadomość, iż używając paralizatora, narażają swoją ofiarę na śmierć.
Od roku śledztwo prowadzi prokuratura, ale nikomu nie postawiła zarzutów. Policjant używający tasera najpierw został co prawda zawieszony w czynnościach, ale potem przywrócono go do pracy. Wszyscy umyli ręce. Tak jakby chcieli powiedzieć: jesteśmy czyści jak łza.
Nikt nie jest w tej sprawie czysty. Ani tych czterech policjantów, ani grono ich przełożonych na szczeblu komisariatu, komendy wojewódzkiej, komendy głównej, nie są też czyści wiceminister i minister spraw wewnętrznych. To przecież minister uspokajał wtedy, że wszystko zostanie niebawem wyjaśnione.
To przecież komendant główny obiecywał, że sprawa zostanie zbadana aż do dna. Nic nie zostało wyjaśnione, niczego nie zbadano. Gdyby nie materiał pokazany przez red. Bojanowskiego w TVN, pewnie aktualny byłby przekaz, że nic się nie stało.
Stało się aż za wiele. Policjanci nadużyli swoich uprawnień w sposób ewidentny. Wobec osoby w kajdankach nie stosuje się strzałów z tasera. Nie przesłuchuje się w policyjnej toalecie. Nie bije się zatrzymanego. Nie poniża się go.
Wrzucono chłopaka do toalety z jednego powodu – aby nie było śladów. Tam nie nagrywały kamery, można było robić wszystko, a przynajmniej tak się policjantom wydawało. Zapomnieli, że sami uwiecznili własne bestialstwo kamerą z tasera. A może nie wiedzieli, że ta kamera działa?
Dlaczego przez rok komendant główny policji ani jego ministerialni przełożeni nie zajęli się tą sprawą, nie wiemy. Po materiale TVN min. Mariusz Błaszczak zadeklarował, że powstanie specjalna komisja, zespół specjalistów, którzy wszystko wyjaśnią. Zażądał też zwolnienia ze służby policjanta, który używał paralizatora. Zabrzmiało to tak, jakby chciał zwalić winę wyłącznie na podwładnego i pokazać, jaki jest stanowczy. A przecież śledztwo jeszcze niczego nie wykazało.
Prokuratura się tłumaczy, że postępowanie trwa tak długo, bo rodzina ofiary składa za dużo wniosków dowodowych. Maciej Stachowiak, ojciec Igora, mówi nam, że te wnioski dowodowe są składane wyłącznie dlatego, że prokuratura sama z siebie nie robi nic, aby zebrać dowody.
Reakcja ministra jest spóźniona o rok. Po takiej makabrycznej kompromitacji, po śmierci niewinnego człowieka na komisariacie i rocznym milczeniu, Błaszczak powinien ponieść polityczną odpowiedzialność.
Zbigniew Ćwiąkalski, minister sprawiedliwości w rządzie PO-PSL, podał się do dymisji natychmiast po samobójstwie jednego z porywaczy Krzysztofa Olewnika. Honorowy człowiek w takiej sytuacji nie chowa głowy w piasek. Chociaż kiedy mowa o honorze, to mam wobec ministra spraw wewnętrznych zbyt daleko idące oczekiwania.