Przy grzejniku cicho pochrapuje ok. 60-letni mężczyzna. Zanim zapadł w głęboki sen, zdążył jeszcze zdjąć buty i odłożyć reklamówkę pod leżankę. Kolega obok nie chciał spać. Nie chciał też podać imienia i nazwiska ani przyjąć wypisu. W zamian za to rzucił parę „kurew” w stronę pielęgniarek i ratowników. Policjanci wezwani na miejsce już go znają. Wypisują mandat i zabierają go z sali. Godz. 19, zaczyna się czwartkowy nocny dyżur.
Wojewódzki Szpital Zespolony w Kielcach, Szpitalny Oddział Ratunkowy. Zespół na dziś: ordynator SOR, ortopeda, chirurg, cztery pielęgniarki, salowa, rejestratorka oraz ratownik. Dzisiaj tylko jeden. Grafik zazwyczaj ustala się tak, żeby na dyżurze było chociaż dwóch mężczyzn ratowników. To oni są na pierwszej linii. Nie udało się.
Dawid, drugi ratownik, od miesiąca jest na zwolnieniu. W połowie grudnia karetka przywiozła 27-letniego C. Był pijany jak zawsze, ale wyjątkowo agresywny. Wyrwał sobie wenflon i stwierdził, że wychodzi, znudziło mu się. Dawid chciał go zatrzymać, C. go uderzył i odepchnął. Silnie skręcony nadgarstek, uszkodzony łokieć, torbiel na 2 cm, brak czucia w dwóch palcach – powrót do pracy na razie Dawid może sobie wybić z głowy. Od poniedziałku rehabilitacja, dwa tygodnie. Trzeci ratownik, Radek, też na zwolnieniu. 18 stycznia karetka przywiozła 67-letniego, niegroźnego – wydawało się – pana z urazem głowy. Tylko 1,6 promila. Gdy starszy pan uderzył dyżurującego chirurga w twarz, ratownik go unieruchomił, a potem z urazem kręgosłupa szyjnego sam wylądował na zwolnieniu. Podobnie było wcześniej z Krystianem, czwartym ratownikiem, i Szczepanem, pielęgniarzem.
Od niedawna wieczorami zespołowi towarzyszy jeszcze Grzegorz, ochroniarz. Dołączył do obsady, gdy jeden z pijanych rzucił się na pielęgniarki z nożem. Kobiety zamknęły się w pokoju socjalnym, ale wyrwał klamkę. Pielęgniarki ratowały się ucieczką przez okno. Jednak ochroniarz nie zawsze zdąży dobiec, poza tym to już starsza osoba – jak zwykle w tym zawodzie. Zespół liczy więc na młodych ratowników. Marzena, pielęgniarka, rutynowo pilnuje, by nie dostać w głowę. Basia, pielęgniarka, wypatruje z utęsknieniem emerytury, bo z każdym rokiem jest coraz gorzej. A tak konkretnie to od siedmiu lat, od kiedy w 2010 r. zlikwidowano w Kielcach izbę wytrzeźwień. Nie trzymała nowoczesnych standardów. Po korytarzach oddziału krąży teraz żart: Co jest potrzebne, żeby trafić na szpitalny SOR? Wódka i ogórek.
Lista niechlubnych rekordów
Godz. 19.05. Poczekalnia już pełna ludzi, którzy przyszli z miasta. Z różnymi dolegliwościami: starsza kobieta z dusznościami, pobity 30-latek z opuchniętym okiem, nastolatek prawdopodobnie ze złamaną ręką. Czekają na swoją kolej. 19.07. Karetka przywozi kobietę, lat 78, spadła z krzesła. Agnieszka, rejestratorka, zostawia innych pacjentów, bo ci z karetki zawsze mają pierwszeństwo. Zjawiają się: ratownik i lekarz. Pielęgniarka Basia robi podstawowe badania: ciśnienie, krew – 2,6 promila. Basia narzeka, że kiedyś było nie do pomyślenia, żeby rodzina zadzwoniła po karetkę, bo pijany mąż czy matka leżą w domu. Teraz dzwonią i mówią wprost, żeby go/ją zabrać, bo zabrudzi pokój.
Czasem karetki przywożą jednocześnie po pięciu, sześciu promilowych. Pomaga wtedy salowa i ochroniarz. Do zakładania gipsu, reanimacji, asysty przy szyciu, pobierania badań zostaje jedna pielęgniarka. Chyba że upojony jest agresywny, wtedy nie ma nawet pielęgniarki. A czasem i lekarzy. Po drugiej stronie SOR, tej dla ludzi z miasta, słychać pretensje. Według przepisów osoby przywiezione karetką mają pierwszeństwo, rozkładają ręce pielęgniarki. Michał, ratownik, dodaje, że gdyby kazać poczekać pijanym, to roznieśliby szpital.
78-latka po badaniach i podłączeniu kroplówki trafia na salę obserwacyjną, gdzie spokojnie zasypia, a ratownicy sprawdzają, czyje imieniny są dzisiaj. Leona, Tytusa, Tymoteusza. Mało popularne, więc powinno być spokojnie, no i środek tygodnia.
Najgoręcej jest w pierwsze weekendy po 10. każdego miesiąca. Czas wypłaty zasiłków, rent. Zespół w pełnej gotowości stawia się też na nocne dyżury po meczach z udziałem polskiej reprezentacji. I ostatnia data – 31 grudnia, w tym roku 53 pijanych, absolutny rekord. Na liście niechlubnych rekordów kieleckiego SOR są też liczby: 112 – tyle razy w ubiegłym roku karetka przywoziła tego samego pijanego, 36 badań tomografem wykonano jednemu pijanemu w ciągu 12 ostatnich miesięcy, prawie 400 interwencji policji w tym czasie i 7 promili – wynik jednego z pacjentów. Krystian, ratownik, wylicza, że w ciągu miesiąca na kielecki SOR trafiło już ok. 200 pijanych.
W vipowni
Godz. 20. Kolejka z miasta przesuwa się powoli. Nastolatkowi pielęgniarka zakłada gips, w poczekalni pojawia się kilka kolejnych osób, w większości z grypą lub przeziębieniem. Godz. 21.05, kolejna karetka. Mężczyzna, 35 lat, pośliznął się przed domem – 2 promile. Przynajmniej posiada dokumenty. Gdyby ich nie miał, a to częste wśród pijanych (nie mówiąc już o braku ubezpieczenia), trzeba wzywać policję. Ale akurat tego 35-latka w szpitalu już znają, on też dobrze wie, co i jak. Należy mu się koc – mówi.
Wieczór jest spokojny. Tylko czworo pijanych, jeszcze nikt nie korzystał z vipowni, zwanej też chlewikiem. To sala dekontaminacyjna, z prysznicem. Tutaj ratownicy rozbierają, myją i odwszawiają przywiezionych karetką pacjentów, których nie można położyć na oddziale ze względu na stan higieny. Dają nowe ubranie, a stare oddają do spalenia. By za miesiąc czy dwa znowu przyjąć tego samego pacjenta w takim samym stanie. Dlatego Radek, ratownik, jest zdania, że zamiast Szpitalnego Oddziału Ratunkowego powinno używać się nazwy Socjalny Oddział Ratunkowy, a na karetkę mówić taksówka z kroplówką.
Pijani nigdy nie leżą długo w vipowni. Nie ma tam monitoringu i od kiedy trzeźwiejący pacjent wyszedł stąd z grzejnikiem, przenosi się ich na salę ogólną tak szybko, jak to możliwe. Tu pielęgniarki przynajmniej mają na nich oko. Zwłaszcza że niektórzy przywiezieni przez karetkę jeszcze mają przy sobie alkohol. Dorota Adamczyk-Krupska, ordynator kieleckiego SOR, myślała, że nic jej już nie zdziwi do czasu, kiedy przyjechał pijany z ćwiartką wódki w odbycie. Jak tłumaczył, schował ją przed kolegami, żeby mu nie wypili…
Upojony 35-latek, umieszczony na sali ogólnej, zaczyna się awanturować i klnie – czyli norma. Radek z Krystianem, ratownicy, nieraz już słyszeli: „wyjdziesz po dyżurze, już nie żyjesz”, „znajdę cię, wiem, gdzie mieszkasz”. Najbardziej agresywne są pijane kobiety – także po wyjściu ze szpitala. Niedawno, gdy pacjentka w ciągu alkoholowym awanturowała się, ratownik założył jej przymusy (pasy). Zaczął się krzyk, wyzwiska, a potem skargi do dyrekcji i do prasy, bo nikt nie dał jej nawet poduszki. W tym czasie obok trwała reanimacja młodego chłopaka.
W kolejce do tomografu
Godz. 21.11. Karetka. Mężczyzna, ok. 40 lat, bez obrażeń, nieprzytomny. Agnieszka znowu zostawia pacjentów z miasta i biegnie zarejestrować przywiezionego. Wysiadał z autobusu i wpadł w zaspę – 5,6 promila. Gwiazdorowi albo – jak mówią inni – gigantowi już w karetce założono przymusy, czyli pasy bezpieczeństwa, żeby nie spadł. Ratownicy przenoszą go na leżankę i ustawiają pod kaloryferem, będzie mu ciepło. – Niedawno leżało tak pięciu, wszyscy NN, wszyscy w przymusach. Wyglądali jak Ferrero Rocher, bo zawinięci w złotka (folie NRC) – opowiadają na oddziale.
Pielęgniarka Marzena pobiera upojonemu krew, a ratownik Michał podłącza kroplówkę. Ordynator bada. Są szpilki (źrenice gorzej reagują na światło), ordynator wypisuje więc skierowanie na tomograf. Pewnie te szpilki to od upojenia, ale zbadać trzeba. Pielęgniarka i ratownik od razu zabierają pacjenta, póki nie kica. Pijani w sztok nawet nie wiedzą o badaniu, więc nie przeszkadzają. Tomograf u kicającego to już robota na godziny: robi na złość, kręci się, podnosi, więc odwożony jest na dół na SOR, uspokaja się, znów jest przywożony, znów kica i tak po kilka razy. Wiezionemu na tomograf zawsze towarzyszy dwóch ratowników, czasem pomaga jeszcze salowa i ochroniarz. Pasów przy leżance w tomografie już nie ma, urwane. Upojony 40-latek czeka na wynik badań, kolejka z miasta też czeka.
Na dyżur Radka, tuż zanim wylądował na zwolnieniu, trzy razy trafiał ten sam pijany i za każdym razem badano go tomografem. Pierwszy raz karetka przywiozła go spod sklepu, po badaniach wyrwał wenflon i uciekł ze szpitala. Druga karetka dostała wezwanie pod przyszpitalny sklep. Pijany wrócił z urazem głowy. Gdy został spionizowany (trochę wytrzeźwiał), znów się wymknął. Karetka numer trzy wzywana była pod sklep już nieco dalej położony od szpitala, a pacjent miał kolejne obrażenia głowy.
– Niektórzy powinni mieć już chorobę popromienną, jak po Czarnobylu – stwierdza ordynator. – Ale niezrobienie tomografu u stu pacjentów nie miałoby żadnych konsekwencji, a u jednego okaże się śmiertelne – tłumaczy. Tak jak miesiąc temu, kiedy na kielecki SOR trafił 30-latek z otartym czołem, znaleziony na klatce schodowej. Było czuć alkohol, więc można było podejrzewać, że jest nieprzytomny od promili, ale na wszelki wypadek ordynator zleciła badanie tomografem. Okazało się, że czaszka połamana.
U 40-latka tomograf nie wykazał żadnych zmian. Pod jego łóżkiem zrobiła się kałuża. Marzena, salowa, kładzie ręczniki, a pielęgniarka Basia kręci głową, wspominając pacjentkę z zeszłego tygodnia. Trafiła na SOR z miasta, okazało się, że to guz kręgosłupa. Był już nieoperacyjny, ale pół roku wcześniej mogło być inaczej. Basia spytała męża chorej, dlaczego dopiero teraz przyszli. Czekali na termin badania tomografem i się nie doczekali.
Godz. 22. Kilkanaście osób z miasta już przebadanych i odesłanych do domu, kilkanaście jeszcze czeka: z bólami w klatce piersiowej, z bólem stawów, ze złamaniami. Karetka przywozi 30-latka, obchodził urodziny – rozcięta głowa, 2 promile. – Najgorsza ostatnio jest właśnie młodzież – mówi ordynator – bo często do alkoholu dochodzą dopalacze. W październiku 27-latek (2,5 promila plus dopalacze) najpierw obrzucił wyzwiskami personel, a potem rozbił szybę przy stanowisku rejestracyjnym.
Po tamtym incydencie dyrekcja szpitala zaczęła rozmowy z władzami miasta, aby przywrócić izbę wytrzeźwień. Po długich negocjacjach 13 stycznia Wojewódzki Szpital Zespolony w Kielcach, Świętokrzyskie Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego oraz gmina Kielce, reprezentowana przez Miejski Ośrodek Pomocy Rodzinie, podpisały porozumienie.
Osoby nietrzeźwe po tym, jak lekarz dyżurujący stwierdzi, że nie ma zagrożenia życia i zdrowia, mają być przewożone do Ośrodka Interwencyjno-Terapeutycznego, w ramach którego uruchomiono Punkt Pomocy Doraźnej dla nadużywających alkoholu. Zawsze coś, bo przynajmniej nie leżą 15 godzin i nie trzeźwieją na sali ogólnej. Ale wcześniej i tak pijany trafia na SOR, musi wyrazić zgodę na przewiezienie do PPD, nie może mieć więcej niż 3–4 promile (a wielu stałych bywalców 3 promile ma, jak już trzeźwieje). Odwożony jest karetką, za którą płaci miasto. Taka karetka właśnie przyjechała po 60-latka z dziennego dyżuru, który już wyspany chwiejnymi ruchami zakłada buty.
Godz. 00.40. W kolejce z miasta zaledwie kilka osób. Chyba złamania. Będą musieli poczekać, bo jest spiętrzenie karetek. Przywożą 40-letnią kobietę bez urazów, przytomną, 3 promile. Pięć innych karetek wiezie: kobietę z migotaniem przedsionków, mężczyznę z napadem duszności, kobietę z bólem stawów i kobietę z krwotokiem. I jeszcze jednego stałego bywalca z promilami.
Godz. 1.58. Kolejka z miasta się nie posunęła, a tu znów karetka. Mężczyzna w ciągu alkoholowym, 3 promile. Słychać go z daleka. Oznajmia, że chce do łazienki, po czym wyrywa sobie wenflon. Po noszach kapie krew, ratownicy z karetki unieruchamiają mu ręce i zakładają nowy wenflon, salowa przychodzi z mopem. Wiozą upojonego na badania.
Wyjątkowo spokojny dyżur
Godz. 2.30. Pora przerwać sen 40-latkowi spod grzejnika. Trzeba go spionizować, bo karetka, która ma go odwieźć do ośrodka, nie będzie mogła tam podjechać pod same drzwi, pijany będzie musiał kawałek przejść o własnych siłach. Prośby o otworzenie oczu, potrząsanie, poklepywanie po twarzy przynoszą jaki taki efekt, upojony, podtrzymywany przez Michała ratownika i ochroniarza Grzegorza, idzie do karetki. – To jest nieporozumienie – podsumowuje pielęgniarka Basia. – Ktoś wpadł na taki głupi pomysł, że w jedno miejsce przywożą ludzi najciężej chorych, z najgorszych wypadków i pijaków, i jeszcze takich, którzy mówią, że ich gardło boli.
Bo pacjenci z miasta też potrafią dać się we znaki. Przychodzą, bo SOR mają bliżej niż przychodnię albo oglądali serial „Na sygnale” i sądzą po objawach, że pomoc jest potrzebna natychmiast. Była pacjentka w swoim mniemaniu uczulona na pościel, była taka, która złamała tipsy i bała się jakiejś strasznej choroby. – W tym czasie kilka osób wyciągnęliśmy z ciężkiej hipotermii, uratowaliśmy pacjentów po ciężkich wypadkach. To jest idea medycyny ratunkowej, a nie wytrzeźwiałka łamana przez przychodnię – skarży się ordynator Dorota Adamczyk-Krupska.
Godz. 3.30. W poczekalni dla pacjentów z miasta w końcu robi się pusto. Salowa Marzena myje i dezynfekuje materac spod grzejnika. Kładzie nowe, papierowe prześcieradło. Wyciera kałużę pod leżanką. Szpital nie nadąża z wymianą materacy.
Godz. 7.00. Raport z dyżuru nocnego: „Przez Szpitalny Oddział Ratunkowy przeszło łącznie 63 pacjentów, w tym 46 przypadków było ambulatoryjnych, a 17 osób zostało przyjętych do szpitala. W tym w stanie nietrzeźwym: 7”. Wyjątkowo spokojny dyżur.