Artykuł w wersji audio
Romowie już nie są najbardziej nielubianą nacją w Polsce – wyprzedzili ich ogólnie pojęci Arabowie. Tak wynika z badań CBOS z 2016 r. Wiadomo, Arab to muzułmanin, a muzułmanin to uchodźca. Te określenia w potocznym rozumieniu zaczęły być stosowane niemal zamiennie. Uchodźca stał się słowem określającym ludzi o różnych cechach i narodowościach, ale przede wszystkim jest też słowem stosowanym jako obelga. Przezywają się w ten sposób nawet dzieci w szkole.
Najnowsze badania na temat mowy nienawiści w Polsce, wykonane na zlecenie Fundacji Batorego w ramach programu „Obywatele dla demokracji”, pokazują jasno – agresywne i obraźliwe wypowiedzi przede wszystkim na temat uchodźców to dla Polaków codzienność. Autorzy stwierdzają, że należy mówić już nie tyle o nienawiści, ile o pogardzie, bo to z nią ogromna część Polaków wyraża się o uchodźcach.
Najwięcej styczności z obraźliwymi komentarzami mają ludzie młodzi i oni też najchętniej przyznają się do ich używania. Taka jest bowiem silna zależność – im częściej stykamy się z pogardliwym językiem, tym częściej go używamy, bardziej go akceptujemy oraz bardziej przyzwalamy na stosowanie przemocy w realnym życiu.
Przemoc kiełkująca
Cudzoziemcy mieszkający w Polsce zgodnie twierdzą, że napięcie wokół siebie zaczęli odczuwać mniej więcej od połowy 2015 r. To był czas kulminacji kryzysu uchodźczego w Europie, ustawicznych doniesień o terrorystach związanych z ISIS, niepewnych deklaracji rządu PO na temat liczby uchodźców, którzy mieliby trafić do Polski. W maju 2015 r. odsetek Polaków niechętnych wobec przyjmowania uchodźców wynosił jedynie 21 proc., ale już w grudniu 2015 r. wzrósł do 53 proc. i na takim poziomie, zwykle nieco wyższym po kolejnych atakach terrorystycznych w Europie, utrzymuje się do dzisiaj.
Prof. Michał Bilewicz, kierownik Centrum Badań nad Uprzedzeniami UW, zwraca jednak uwagę, że przyczyn obecnej niechęci trzeba szukać o wiele wcześniej. Od 1989 r. mieliśmy do czynienia z nieustannym wzrostem sympatii Polaków do poszczególnych narodów i mniejszości, w tym także do Żydów i Romów, zawsze najmniej lubianych. Ten trend zaczął się stopniowo odwracać od 2012 r. – Myślę, że dużą rolę odegrał tu kryzys ekonomiczny. Wzrost niepewności zatrudnienia, spadek przewidywalności życia, umowy śmieciowe. Ludzie mieli poczucie utraty kontroli nad swoim losem, a taka sytuacja sprzyja rodzeniu się uprzedzeń w stosunku do obcych. Można podejrzewać, że 2015 r. i kryzys uchodźczy tylko pogłębiły nastroje, które w polskim społeczeństwie już istniały – mówi prof. Bilewicz.
Z danych Prokuratury Krajowej wynika, że w pierwszym półroczu 2016 r. prokuratury w całej Polsce zarejestrowały 566 postępowań w związku z przestępstwami z nienawiści. To wzrost o 14 proc. w porównaniu z 2015 r. W 2015 r. tych przestępstw było o 10 proc. więcej niż w 2014 r. Połowa z nich to mowa nienawiści w internecie, a najczęstszym obiektem ataków byli muzułmanie. Zamieścimy tu tylko jeden przykład, jedynie po to, by zilustrować zjawisko (cytujemy za raportem): „Chciałbym ich nacinać po kawałeczku, obsypywać solą, nacierać rany cytryną. Chciałbym uciąć im jaja i wsadzić do gardła, żeby się kurwy »imigranckie« udusiły, żeby bardzo cierpiały te ścierwa, z całego serca im tego życzę”.
Nastroje powoli zaczynają owocować czynami. Pierwszym newsem, jaki media opublikowały w 2017 r., była tragiczna bójka 21-letniego Daniela R. z pracownikami kebabu, Tunezyjczykiem i Marokańczykiem, zakończona zabójstwem Polaka. W ramach odwetu przez kolejne dni trwało demolowanie lokalu przez miejscowych patriotów, a przez kolejne tygodnie seria mniej lub bardziej powiązanych z Ełkiem zdarzeń w innych miastach Polski.
Przemoc przemilczana
Rosnąca liczba zarejestrowanych przestępstw to jednak wierzchołek góry lodowej – bardzo wiele z aktów przemocy nie jest zgłaszanych. Organizacje pozarządowe, zajmujące się na co dzień pomocą cudzoziemcom, twierdzą, że powodów milczenia jest sporo: brak zaufania do policji, brak wiary, że sprawca zostanie złapany. – Niektórzy cudzoziemcy nie znają nawet numeru telefonu na policję. Inni boją się, czy np. będą mogli się z policjantem dogadać. Składanie zeznań na komisariacie w obcym języku wymaga obecności tłumacza – tłumaczy Joanna Bednarczyk z lubelskiej organizacji Homo Faber.
Jeśli pokrzywdzony zdecyduje się zgłosić na policję bądź do prokuratury, wciąż pozostaje wątpliwość, jak jego przypadek zostanie potraktowany. Witold Klaus ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej: – Dość często zdarzają się przypadki zniechęcania cudzoziemców do składania zawiadomienia. Albo kwalifikowanie czynu, np. szturchnięcia, jakiegoś obraźliwego komentarza rzuconego na ulicy, jako czegoś, co wcale nie ma podłoża rasistowskiego. Więc nie jest już ścigane z urzędu.
Znamienny jest tu przykład prof. Jerzego Kochanowskiego, historyka, który we wrześniu 2016 r. został pobity w warszawskim tramwaju za to, że rozmawiał ze swoim kolegą po niemiecku. Profesor pamięta reakcje policjantów, którzy zabrali go po zajściu do radiowozu: – Byli mili, ale zapytali mnie, czy napastnik głośno krzyczał. A gdy odpowiedziałem, że nie, skomentowali: oj, to będzie ciężko. Było to dla mnie kompletnie niezrozumiałe. Czy ksenofobię mierzy się w decybelach?
Na początku lutego 2017 r. w warszawskim sądzie ruszył proces. Prokurator zakwalifikowała czyn jako zwykłe naruszenie cielesności i mimo starań adwokata profesora nie chciała zgodzić się na uwzględnienie motywacji ksenofobicznej. Proces trwa.
Zastrzeżenia do pracy policji i prokuratury ma rzecznik praw obywatelskich. W 2016 r. objął monitoringiem 19 postępowań w sprawie agresji motywowanej pochodzeniem ofiary lub jej wyznaniem. Niektóre z nich umorzono z powodu niewykrycia sprawców, jak np. pobicia Pakistańczyka w warszawskim parku. Inne umorzono z powodu braku znamion czynu zabronionego, jak np. szarpanie i wyzywanie studenta z Portugalii przez żołnierza zawodowego w Rzeszowie. W przypadku innych rzecznik wciąż czeka na przesłanie akt sprawy lub sprawozdanie z działań policji.
W styczniu tego roku doszło do dość ostrej wymiany korespondencji między RPO a Komendą Główną Policji. Chodziło o internetowy komunikat, w którym policja stwierdza, że wzrost liczby ataków wobec muzułmanów i osób pochodzenia arabskiego jest jedynie rzekomy; przestępstwa te to tak naprawdę jedynie 0,1 proc. wszystkich przestępstw i jest ich znacznie mniej niż np. ataków na policjantów.
– Od kilku miesięcy z zaniepokojeniem obserwujemy, że w oficjalnych komunikatach policja wydaje się bagatelizować problem przestępstw z nienawiści oraz że jej komunikaty są różne w zależności od okoliczności. Statystyki pokazujące wzrost tego typu przestępstw były przez jej przedstawicieli wielokrotnie prezentowane, np. podczas spotkań w Sejmie, jednak na stronie internetowej się nie znalazły – mówi Anna Błaszczak-Banasiak, dyrektorka biura ds. równego traktowania w biurze RPO.
Pomoc blokowana
W wypowiedziach przedstawicieli rządu nie słychać zaniepokojenia z powodu radykalizacji nastrojów w Polsce. W połowie września 2016 r. minister spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak w tonie bardzo podobnym do późniejszego komunikatu policji stwierdzał, że przestępstwa z nienawiści to jedynie pojedyncze incydenty, ale wszyscy o nich mówią. A nikt już nie pamięta, że w 2010 r. też doszło do przestępstwa z nienawiści: 62-latek z Częstochowy zastrzelił wtedy Marka Rosiaka, asystenta europosła PiS.
W styczniu tego roku, gdy Adam Bodnar zapowiedział, że będzie monitorował przebieg śledztwa po wydarzeniach w Ełku, minister Błaszczak skomentował to w wywiadzie dla TVP Info: „Rzecznik jest zakodowany, ma bardzo wyraźne lewackie poglądy”; dodał, że wpisuje się on w narrację psującą opinię o Polsce, gdzie naprawdę jest bezpiecznie, również dlatego że PiS nie kontynuuje polityki poprzedniego rządu, który otwierał granice Polski na napływ muzułmanów.
Istotnie, nie kontynuuje. I nie chodzi tylko o odwlekanie relokacji uchodźców do Polski oraz o unieważnienie programu „Polska polityka migracyjna” przyjętego w 2012 r. (podawanym powodem jest zmiana sytuacji migracyjnej na świecie; podobno nowy program jest przygotowywany).
Ochronę polskich granic przed muzułmanami widać przede wszystkim na granicy w Terespolu, gdzie już od wielu miesięcy nie dopuszcza się cudzoziemców do składania wniosków o nadanie statusu uchodźcy w Polsce. Terespol to przejście, gdzie co roku składanych było najwięcej takich wniosków, ponad 90 proc., przede wszystkim przez Czeczenów, ale też Tadżyków czy Gruzinów. Organizacje pozarządowe zauważyły, że mniej więcej rok temu w statystykach straży granicznej bardzo podniosła się liczba odmów wjazdu na terytorium Polski, czyli zawracania Czeczenów do Białorusi. W rozmowach, jakie pracownicy NGO przeprowadzali na granicy, zarówno po polskiej, jak i białoruskiej stronie, wielu Czeczenów twierdziło, że prosiło o ochronę międzynarodową, lecz ich prośby nie były brane pod uwagę. Byli odsyłani, niektórzy nawet po kilkadziesiąt razy. Tylko nielicznym udawało się dojść do etapu przesłuchania i złożenia wniosku o status uchodźcy, który potem powinien być rozpatrzony przez szefa Urzędu ds. Cudzoziemców. Według statystyk straży granicznej w 2016 r. przyjęto ok. 8 tys. takich wniosków, natomiast odmów wjazdu wydano ok. 85 tys., niemal czterokrotnie więcej niż w poprzednim roku.
Straż graniczna odpiera zarzuty o utrudnianie procedur i twierdzi, że Czeczeni wcale nie proszą o ochronę międzynarodową w Polsce, a z ich wypowiedzi nie wynika, aby w ich kraju groziło im niebezpieczeństwo.
– Wśród Czeczenów na granicy bardzo wielu to ofiary tortur i prześladowań ze strony reżimu prezydenta Kadyrowa. Mimo że w Czeczenii nie ma regularnej wojny, represje wcale się nie skończyły, a ostatnio wręcz się nasiliły. Osoby w ten sposób doświadczone nie zawsze potrafią otwarcie mówić o swoich przeżyciach. Trzeba umieć rozpoznać pewne symptomy. Niestety, polskim funkcjonariuszom SG brak odpowiedniego przygotowania i praktyki w identyfikacji ofiar tortur – mówi Maria Książak, psycholog z Fundacji Międzynarodowa Inicjatywa Humanitarna, która z zespołem psychologów regularnie jeździ do Brześcia i rozmawia z koczującymi na tamtejszym dworcu Czeczenami. Zespół FMIH zidentyfikował w Brześciu już ponad 100 ofiar tortur i wystawił im opinie psychologiczne, które pomagają pokonać polską granicę.
Rząd nie twierdzi, że problemu w Terespolu w ogóle nie ma. Aby poprawić sytuację, pod koniec stycznia 2017 r. ogłosił zmiany w ustawie o udzielaniu cudzoziemcom ochrony. Jak twierdzi minister Błaszczak, mają one zapewnić bezpieczeństwo Polsce. Zmiany jednak tylko nasiliły zaniepokojenie organizacji pozarządowych.
– Nasze duże zastrzeżenia budzą przede wszystkim przepisy o trybie granicznym, czyli procedurze rozpatrywania wniosku o udzielenie ochrony międzynarodowej, która odbywać by się miała na terenie strzeżonych ośrodków dla cudzoziemców. Takie propozycje są niezgodne z prawem międzynarodowym, m.in. dlatego że zakładają automatyczne pozbawianie wolności cudzoziemców na czas postępowania – mówi Jacek Białas z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Ostatni rok to wyjątkowo intensywny czas dla działaczy pozarządowych zajmujących się sprawami cudzoziemców. Nie wiadomo jednak, jak długo jeszcze organizacje te będą mogły działać. MSWiA, które miało do rozdania 2,5 mln euro ze środków europejskich (Fundusz Azylu, Migracji i Integracji) na integrację cudzoziemców w Polsce, nie wydało na ten cel ani grosza. Unieważniło poprzedni konkurs na projekty dla NGO rozpisany przez politycznych poprzedników. Latem 2016 r. uruchomiło nowy nabór, jednak do tej pory nie opublikowało jeszcze wyników. Termin rozstrzygnięcia jest z miesiąca na miesiąc przesuwany; jako powód podawana jest duża ilość wniosków. NGO tną więc koszty.
Pomoc negocjowana
Nie wszystkim jednak opadły ręce. Pojawiają się nowe prouchodźcze inicjatywy. Na przykład w grudniu 2016 r. prezydent Sopotu Jacek Karnowski zawiadomił rząd o chęci przyjęcia przez miasto syryjskich dzieci, sierot z Aleppo, i prosił o pomoc. Rząd odmówił. Jako powody przedstawił: zbyt ogólny charakter prośby i mało zawartych w niej konkretów, przekonanie rządu, że najbardziej skuteczna jest pomoc na miejscu, oraz zagrożenia, które mogłyby mieć „negatywny wpływ na bezpieczeństwo Polaków”.
Odpowiedź wywołała poruszenie. Solidarnie z Sopotem chęć przyjęcia do siebie uchodźców potwierdziły inne miasta – Gdańsk, Gdynia, Kraków i Wrocław. Petycję do prezydenta i radnych przygotowują w tej sprawie także mieszkańcy Poznania.
Gdańsk, podobnie zresztą jak Sopot, cały czas przygotowywał się na przyjęcie przez rząd uchodźców. Powołał specjalny zespół, który miał organizować wsparcie dla nowo przybyłych, zbierał oferty pracy, wynajmu mieszkań. Brak jakichkolwiek działań sprawił jednak, że miasto skupiło się na osobach, które już w Polsce są.
– Zauważyliśmy, że integracja cudzoziemców w mieście spoczywa wyłącznie na barkach NGO, ale one potrzebują wsparcia i koordynacji. Samorząd powinien być w tym obszarze obecny, tak jak jest np. w dziedzinie pomocy społecznej. Poza tym policzyliśmy, że zaledwie 15 tys. cudzoziemców, którzy mieszkają w naszym mieście, rocznie wnosi w miejską gospodarkę aż 0,5 mld zł. Musimy o nich zadbać, bo ich potrzebujemy – tłumaczy Piotr Olech z wydziału rozwoju społecznego UM Gdańsk.
Po roku przygotowań, w czerwcu 2016 r., rada miasta uchwaliła pionierski w Polsce miejski model integracji imigrantów, który zakłada pomoc cudzoziemcom w odnalezieniu się w nowym mieście (szkolenia dla urzędników, pomoc w znalezieniu pracy, kursy języka polskiego itp.). Śladem Gdańska poszedł Kraków i we wrześniu 2016 r. uchwalił podobny program.
Już w czerwcu 2016 r. Konferencja Episkopatu Polski poparła przygotowany przez Caritas plan stworzenia korytarzy humanitarnych, które na wzór włoski mogłyby funkcjonować i w Polsce. Operacja była zaplanowana bardzo sensownie – we współpracy z Caritasem w Libanie najbardziej potrzebujący, chorzy czy samotne matki, byliby sprawdzani i typowani do otrzymania wizy humanitarnej wydanej przez polski konsulat, dzięki której mogliby przez określony czas przebywać legalnie w Polsce, np. na okres leczenia. Uchodźcy trafialiby bezpośrednio do wytypowanych wcześniej parafii albo rodzin, które z wyprzedzeniem wiedziałyby, kto ma do nich przyjechać. Po wygaśnięciu wizy mogliby wrócić do swojego kraju lub jeśli nie byłoby to możliwe, mogliby starać się o status uchodźcy w Polsce. Można podejrzewać, że to właśnie ta potencjalna możliwość stała się głównym powodem, dla którego rząd nie wyraził na razie zgody na propozycję Kościoła. Nie pomogły podobno nawet interwencje kilku biskupów. Caritas bardzo ostrożnie wypowiada się na temat rozmów z MSWiA, które podobno nadal trwają.
– Jesteśmy dobrej myśli, ale szczegóły dotyczące konsultacji podamy dopiero po zakończeniu rozmów – informuje Paweł Kęska, rzecznik Caritas Polska.
Pomoc mimo wszystko
Pytanie jednak, czy w obliczu takiego nastawienia do uchodźców w Polsce to sensowne i bezpieczne, aby ich tu na siłę sprowadzać? – Obecne postawy Polaków względem cudzoziemców są kreowane przez to, co ludzie słyszą w mediach, i przez potęgujące lęki wypowiedzi rządu o potrzebie bezpieczeństwa. Ale na szczęście nie są to wszyscy Polacy. Poza tym deklaracja poglądów a rzeczywiste zachowanie w momencie spotkania z konkretnym człowiekiem to dwie zupełnie różne sprawy. Kilka lat temu prowadziliśmy w Łomży badania na ten temat – gdy ludzie mieli okazję dowiedzieć się więcej o mieszkających w ich mieście Czeczenach, porozmawiać z nimi, poznać ich historię, ugotować coś razem, ich niechętne nastawienie słabło. Żeby zmienić postawy, potrzebna byłaby zintegrowana polityka państwa, Kościoła i szkół. Boję się jednak, że takiej współpracy szybko się nie doczekamy – mówi prof. Bilewicz.
Co zatem pozostaje tej połowie naszego społeczeństwa, która nie odczuwa niechęci do obcokrajowców, daleka jest od przemocy i pogardy zwłaszcza wobec uchodźców wojennych? Wydaje się, że pora zrobić coś więcej, niż tylko deklarować postawę w badaniach opinii. Zbliża się czas przekazywania 1 proc. na organizacje społeczne, m.in. te pomagające uchodźcom na świecie, ale i cudzoziemcom żyjącym w Polsce. Choćby minimalny gest, odrobina zaangażowania pozwoli nam zachować poczucie przyzwoitości. Nie tyle nawet w oczach Europy, ile we własnych.